Литмир - Электронная Библиотека
A
A

niespodzianką - ciągnął baron. - Bo o ożenieniu się zawsze myślałem, już od

kilku lat zalecają mi to doktorzy. No i projektowałem, że wezmę sobie, panie,

kobietę piękną, dobrze wychowaną z nazwiskiem i prezencją, bynajmniej nie

wymagając od niej jakiejś romantycznej miłości. Tymczasem ma pan: sama

miłość zastępuje mi drogę i jednym spojrzeniem roznieca pożar w sercu...

Doprawdy, panie Wokulski, jestem zakochany... nie - jestem szalony... Nikomu

bym tego nie powiedział, ale panu, dla którego od pierwszej chwili uczułem

nieledwie braterską sympatię... Jestem szalony!... Myślę tylko o niej, kiedy śpię

- śni mi się, kiedy jej nie widzę - jestem, panie, formalnie chory. Brak apetytu,

smutne myśli, jakieś ciągłe lękanie się...

Tego, co panu teraz powiem, panie Wokulski, błagam, ażeby pan nie powtarzał

nawet przed samym sobą. Chciałem ją wziąć na próbę; jest to niskie, nieprawda,

panie? ale trudno, człowiek niełatwo wierzy w szczęście. Chcąc ją tedy wziąć na

próbę (ale nikomu ani słóweczka o tym, panie!),,kazałem napisać projekt

interczy, według którego, gdyby małżeństwo nie doszło do skutku z

czyjejkolwiek winy (rozumie pan?) - ja płacę pięćdziesiąt tysięcy rubli pannie za

zawód. Serce mi drętwiało z obawy, że... a nuż porzuci mnie?... Lecz co pan

powie? Kiedy jej prezesowa wspomniała o tym projekcie, panna w płacz... „Cóż

to - mówiła - on myśli, że wyrzeknę się go dla jakichś pięćdziesięciu tysięcy

rubli? Bo jeżeli mnie posądza o interesowność i nie uznaje żadnych wyższych

pobudek w sercu kobiety, to przecie powinien rozumieć, że za pięćdziesiąt

tysięcy nie oddam miliona...”

Kiedy mi to powtórzyła prezesowa, wbiegłem do pokoju panny Eweliny i nie

powiedziawszy ani słówka upadłem jej do nóg... teraz w Warszawie zrobiłem

testament, a w nim mianowałem ją jedyną i wyłączną spadkobierczynią,

choćbym umarł przed ślubem. Cała moja rodzina przez całe życie nie dała mi

tyle szczęścia, ile to dziecko w ciągu kilku tygodni. A co będzie później?... Co

będzie później, panie Wokulski?.. Nikomu nie zadałbym podobnego pytania -

zakończył baron, mocno targając go za rękę. - No, dobranoc...

„Zabawna historia! -mruknął Wokulski po odejściu barona. - Ten staruszek

naprawdę wdeptał się po szyję...”

I nie mógł odpędzić wizerunku barona, który jak cień coraz to wypływał na

amarantowe tło siedzenia. Więc patrzył na jego chudą twarz, na której płonął

ceglasty rumieniec, na włosy jakby posypane mąką, na oczy wielkie a

zapadnięte, w których tlił się blask niezdrowy. Komiczne i smutne wrażenie

robiły wybuchy namiętności w człowieku, który nieustannie zasłaniał sobie

373

gardło, sprawdzał, czy okno jest dobrze zamknięte, i siedział w przedziale coraz

na innym miejscu z obawy przeciągów.

„Ubrał się! - myślał Wokulski. - Czy podobna, ażeby młoda panna mogła

zakochać się w takiej mumii? Z pewnością jest o dziesięć lat starszy ode mnie, a

jaki niedołężny, jaki przy tym naiwny!...

Dobrze, ale jeżeli ta panna naprawdę go kocha?... Boć trudno przypuścić, ażeby

go oszukiwała. W ogóle biorąc, kobiety są szlachetniejsze od mężczyzn ; nie

tylko mniej spełniają występków, lecz i poświęcają się nierównie częściej od

nas. Jeżeli więc z trudnością znalazłby się tak podły mężczyzna, który od rana

do nocy kłamałby dla pieniędzy, to czy można posądzać o coś podobnego

kobietę, młodą pannę wychowaną wśród uczciwej rodziny?

Oczywiście coś jej strzeliło do głowy i musi być także zadurzona, jeżeli nie w

jego wdziękach, to w stanowisku. Inaczej musiałaby zdradzić się, że gra

komedię, a baron musiałby spostrzec to, bo miłość patrzy przez mikroskop.

A jeżeli młoda dziewczyna może pokochać takiego dziada, to dlaczegóż by

mnie nie miała pokochać tamta?...”

„Zawsze wracam do swego! - szepnął. - Ta myśl stała się już rodzajem

monomanii...”

Odsunął okno zamknięte przez barona i dla odpędzenia natrętnych wspomnień

począł znowu przyglądać się niebu. Kwadrat Pegaza opuszczał się już na

zachód, a na wschodzie podnosił się Byk, Orion, Pies Mały i Bliźnięta.

Przypatrywał się gwiazdom wielokrotnym, gęsto rozsianym w tej okolicy nieba,

i przyszła mu na myśl ta dziwna, niewidzialna siła przyciągania, która odległe

światy wiąże w jedną całość potężniej, niżby to mogły zrobić jakiekolwiek

materialne łańcuchy.

„Przyciąganie - przywiązanie, toż to w gruncie jedno i to samo: siła tak wielka,

że wszystko za sobą porywa, a tak płodna, że tryska z niej wszelkie życie.

Pozbawmy ziemię jej przywiązania do słońca, a odleci gdzieś w przestrzeń i za

parę lat stanie się bryłą lodu. Wtrąćmy jakąś tułaczą gwiazdę w sferę

słonecznego systemu, a kto wie, czy i na niej nie rozbudzi się życie? Dlaczego

więc baron ma wyłamywać się spod prawa przywiązania, które przenika całą

naturę? I czy pomiędzy nim a jego panną Eweliną jest większa przepaść aniżeli

między ziemią i słońcem? Co się tu dziwić szaleństwom ludzi, jeżeli w ten sam

sposób szaleją światy...”

Tymczasem pociąg szedł wciąż z wolna, długo zatrzymując się na stacjach.

Powietrze zrobiło się chłodne, na wschodzie zaczęły blednąć gwiazdy.

Wokulski zamknął okno i legł na bujającej kanapie.

„Jeżeli - myślał - młoda kobieta mogła zakochać się w baronie, to dlaczegóż

bym ja... Bo przecież go nie oszukuje... Kobiety są w ogóle szlachetniejsze od

nas... mniej kłamią...”

- Proszę pana, tu panowie wysiadają... Pan baron już pije herbatę.

Wokulski ocknął się: nad nim stał konduktor i budził go w najuprzejmiejszy

sposób. - Jak to, już dzień? - spytał zdziwiony. - O, już jest dziewiąta i od pół

374

godziny stoimy na stacji. Nie budziłem pana, bo pan baron nie kazał, ale że

pociąg zaraz idzie dalej...

Wokulski szybko wysiadł. Stacja była nowa, jeszcze niezupełnie wykończona.

Pomimo to dano mu wody do umycia się i oczyszczono odzież. Rozbudził się

już zupełnie i wszedł do małego bufetu, gdzie rozpromieniony baron pił trzecią

szklankę herbaty.

- Dzień dobry! - zawołał baron, z familiarną poufałością ściskając Wokulskiego

za rękę. - Panie gospodarzu, herbaty dla pana... Ładny dzień, prawda, akurat do

spaceru końmi. Ale też zrobili nam figla!

- Cóż się stało?

- Musimy czekać na konie - prawił baron. - Całe szczęście, że o drugiej w nocy

pchnąłem depeszę o pańskim przyjeździe. Bo onegdaj także wysłałem do

prezesowej depeszę z Warszawy, ale mówi mi zawiadowca, żem się omylił i

zamówił konie na jutro. Szczęście, panie, żem telegrafował dziś z drogi. O

trzeciej posłali stąd sztafetę, o szóstej prezesowa odebrała telegram, o ósmej

najpóźniej wysłano konie. Poczekamy jeszcze z godzinę, ale za to lepiej pozna

pan okolicę. Bardzo, panie, ładna miejscowość...

Po śniadaniu wyszli na peron. Okolica z tego punktu wydawała się płaska i

prawie bezleśna; tu i ówdzie widać było kępę drzew, a wśród niej grupę

murowanych budynków.

- To są dwory? - spytał Wokulski.

- A tak... dużo szlachty mieszka w tej stronie. Ziemia doskonale uprawna; ma

pan łubin, koniczynę...

- Wsi nie widzę - wtrącił Wokulski.

- Bo to dworskie grunta, a pan zna przysłowie: Na dworskim polu dużo stert, na

chłopskim dużo ludzi.

- Słyszałem -rzekł nagle Wokulski - że u prezesowej zbiera się dużo gości.

- Ach, panie! - zawołał baron - kiedy trafi się dobra niedziela, to jakbyś pan był

na balu w cesursie: zjeżdża się po kilkadziesiąt osób. A nawet dziś powinni

byśmy znaleźć grono stałych gości. No, przede wszystkim bawi tam moja

narzeczona. Dalej - jest pani Wąsowska, milutka wdóweczka, lat trzydzieści,

135
{"b":"152412","o":1}