Литмир - Электронная Библиотека
A
A

- Czy - zapytał Wokulski - w każdego może pan wmówić, że łopatka od węgli

jest kobietą i że chustka waży sto funtów?...

- W każdego, kto da się uśpić.

- Więc proszę mnie uśpić i powtórzyć na mnie sztukę z chustką Palmieri zaczął

swoje praktyki; wpatrywał się Wokulskiemu w oczy, dotykał mu czoła, pocierał

ręce od obojczyków do dłoni... Nareszcie odsunął się od niego zniechęcony.

- Pan nie jesteś medium -rzekł.

- A gdybym ja miał w życiu wypadek taki, jak ów jegomość z chustką? - spytał

Wokulski.

- To jest niemożliwe, pana niepodobna uśpić. Zresztą, gdybyś był uśpiony i miał

złudzenie, że chustka waży sto funtów, to znowu obudziwszy się nie

pamiętałbyś pan o tym.

- A czy nie sądzisz pan, że ktoś zręczniej może magnetyzować...

Palmieri obraził się.

- Nie ma lepszego magnetyzera ode mnie! - zawołał. - Zresztą i ja pana uśpię ale

na to trzeba kilkumiesięcznej pracy... To będzie kosztowało dwa tysiące

franków... Nie myślę darmo tracić mego fluidu...

Wokulski opuścił magnetyzera wcale niezadowolony. Jeszcze nie wątpił, że

panna Izabela mogła oczarować go; miała przecież dosyć czasu. Ale znowu

Geist nie mógł go uśpić w ciągu paru minut. Zresztą Palmieri twierdzi, że

uśpieni nie pamiętają swoich przywidzeń; on zaś pamięta każdy szczegół wizyty

starego chemika.

Jeżeli więc Geist nie uśpił go, więc nie jest oszustem. Więc jego metale istnieją

i... odkrycie metalu lżejszego od powietrza jest możliwe!...

„Oto miasto - myślał - w którym więcej przeżyłem w ciągu jednej godziny

aniżeli w Warszawie przez całe życie... Oto miasto!...”

Przez kilka dni Wokulski był bardzo zajęty.

Przede wszystkim wyjeżdżał Suzin zakupiwszy kilkanaście statków.

Najzupełniej legalny zysk z tej operacji był ogromny - tak ogromny że cząstka

przypadająca na Wokulskiego pokryła wszystkie wydatki, jakie w ciągu

ostatnich miesięcy poniósł w Warszawie.

Na parę godzin przed pożegnaniem się Suzin i Wokulski jedli śniadanie w

swoim paradnym numerze i naturalnie rozmawiali o zyskach.

- Masz bajeczne szczęście - odezwał się Wokulski.

349

Suzin pociągnął łyk szampana i oparłszy na brzuchu ręce ozdobione

pierścieniami rzekł:

- To nie szczęście, Stanisławie Piotrowiczu, to miliony. Nożykiem tniesz

wiklinę, a toporem dęby. Kto ma kopiejki, robi interesa kopiejkowe i kopiejki

zyskuje; ale kto ma miliony, musi zyskiwać miliony. Rubel, Stanisławie

Piotrowiczu, jest jak zapracowana szkapa: kilka lat musisz czekać, zanim urodzi

ci nowego rubla; ale milion jest mnożny jak świnia: co rok daje kilkoro. Za dwa

albo za trzy lata, Stanisławie Piotrowiczu, i ty zbierzesz okrągły milionik, a

wtedy przekonasz się, jak zanim gonią inne pieniądze. Chociaż z tobą!...

Suzin westchnął, zmarszczył brwi i znowu wypił szampana.

- Cóż ze mną? - spytał Wokulski.

- A ot, co z tobą - odparł Suzin. - Ty, zamiast w takim mieście robić interesa dla

siebie do swego handlu, ty nic... Ty sobie wałęsasz się z głową na dół albo do

góry, na nic się nie patrząc, albo nawet (wstyd powiedzieć chrześcijaninowi!)

latasz w powietrze balonem... Cóż ty bałaganowym skoczkiem myślisz zostać,

ha?... No i nareszcie, powiem tobie, Stanisławie Piotrowiczu, ty obraziłeś na

siebie jedną bardzo dystyngowaną damę, tę ot baronowę... A przecie u niej

można było i w karty pograć, i ładne kobiety znaleźć; i dowiedzieć się o

niejednej rzeczy. Radzę tobie, daj ty jej co zarobić przed wyjazdem: nie dasz

adwokatowi rubla, on tobie sto wyciągnie. Ach, ty ojcze rodzony...

Wokulski słuchał z uwagą. Suzin znowu westchnął i ciągnął dalej:

- I z czarownikami naradzasz się (pfy! nieczysta siła...), na czym, mówię tobie,

nie zyskasz rozbitej kopiejki, a możesz na siebie obrazić Boga.

Nieładnie!... Najgorsze, co ty myślisz, że nikt nie wie, co tobie dolega?

Tymczasem wszyscy wiedzą, że masz jakieś moralne cierpienie, tylko jeden

myśli, że chciałbyś kupować tu fałszywe bankocetle, a inny dogaduje się, że rad

byś zbankrutować, jeżeli już nie jesteś bankrut.

- I ty w to wierzysz? - spytał Wokulski.

- Aj! Stanisławie Piotrowiczu, już komu, ale tobie nie godzi się awansować

mnie na durnia. Ty myślisz: ja nie wiem, że tobie chodzi o kobietę?... Nu,

kobieta smaczna rzecz i bywa, że nawet innemu solidniemu człowiekowi

przewróci mózgi. Baw więc się i ty, kiedy masz pieniądze. Ale ja tobie,

Stanisławie Piotrowiczu, powiem jedno słówko, chcesz?..

- Proszę cię.

- Kto prosi, żeby mu ogolić brodę, nie gniewa się na zdrapanie. Otóż, gołąbku,

powiem tobie przypowieść. Znajduje się w tej Francji jakaś cudowna woda na

wszystkie choroby (nie pomnę jej nazwiska).Więc słuchaj mnie: są tacy, którzy

przychodzą tam na kolanach i prawie nie śmią spojrzeć; a są inni, którzy tę

wodę bez ceremonii piją i nawet zęby płuczą... Ach, Stanisławie Piotrowiczu, ty

nie wiesz, jak ten pijący grubo żartuje z modlącego się... Zobacz więc, czy nie

jesteś takim, a gdybyś był, pluń na wszystko... Ale co tobie?... Boli?

prawda...No, pokosztuj wina...

- Czyś słyszał co o niej? - głucho spytał Wokulski.

350

- Klnę się, żem nic nadzwyczajnego nie słyszał - odparł Suzin uderzając się w

piersi. - Kupcowi trzeba subiektów, a kobiecie bijących przed nią czołem,

choćby dla zasłonięcia tego zucha, który nie bije pokłonów. Rzecz całkiem

naturalna. Tylko ty, Stanisławie Piotrowiczu, nie wchodź między czeredę, a

jeżeliś wszedł, podnieś głowę. Pół miliona rubli kapitału to przecie nie plewy; z

takiego kupca nie powinni naśmiewać się ludzie.

Wokulski podniósł się i przeciągnął jak człowiek, któremu zrobiono operację

rozpalonym żelazem.

„Może tak nie być, a może... tak być!... - pomyślał. - Ale jeżeli tak jest... część

majątku oddam szczęśliwemu wielbicielowi za to; że mnie wyleczył!...”

Wrócił do siebie i pierwszy raz całkiem spokojnie począł przebiegać myślą

wszystkich adoratorów panny Izabeli, których widywał z nią lub o których tylko

słyszał. Przypominał sobie ich znaczące rozmowy, tkliwe spojrzenia, dziwne

półsłówka, wszystkie sprawozdania pani Meliton, wszystkie sądy, jakie krążyły

o pannie Izabeli wśród podziwiającej ją publiczności. Wreszcie głęboko

odetchnął: zdawało mu się, że znalazł jakąś nitkę, która może wyprowadzić go z

labiryntu.

„Wyjdę z niego chyba do pracowni Geista” - pomyślał czując, że już wpadło mu

w serce pierwsze ziarno pogardy.

„Ma prawo, ma wszelkie prawo!... - mruczał uśmiechając się. - Ale też wybór,

czy może nawet wybory... Ehej, jakieżem ja podłe bydlę; a Geist uważa mnie za

człowieka!...”

Po wyjeździe Suzina Wokulski po raz drugi odczytał dziś wręczony mu list

Rzeckiego. Stary subiekt mało pisał o interesach, ale bardzo dużo o pani

Stawskiej, nieszczęśliwej a pięknej kobiecie, której mąż gdzieś zginął.

„Do śmierci zobowiążesz mnie - mówił Rzecki - jeżeli coś obmyślisz dla

ostatecznego wyjaśnienia: czy Ludwik Stawski żyje, czy umarł?” Po czym

następował rejestr dat i miejscowości, w których zaginiony przebywał

opuściwszy Warszawę.

„Stawska?... Stawska?... - myślał Wokulski. - Już wiem!... To ta piękna pani z

córeczką, która mieszka w moim domu... Co za dziwny zbieg wypadków: może

po to kupiłem dom Łęckich, ażeby poznać w nim tę drugą?... Nic mnie ona nie

obchodzi, skoro tu ostanę, ale dlaczegóż nie miałbym jej dopomóc, jeżeli prosi

Rzecki... Ach! wybornie... Będę miał zaraz powód dać prezent baronowej, którą

mi tak rekomendował Suzin...”

Wziął adres baronowej i pojechał w okolice Saint-Germain.

W sieni domu, w którym mieszkała, był kramik antykwariusza. Wokulski

126
{"b":"152412","o":1}