Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Czasami na tle szarych dni, w których zdawało mu się, że na jego głowę wali się

cały świat pałaców, fontann, rzeźb, obrazów i machin, trafiał się wypadek, który

przypominał mu, że on nie jest złudzeniem, ale rzeczywistym człowiekiem,

chorym na raka w duszy.

Był raz w teatrze „Varietes” na ul. Montmartre, o paręset kroków od swego

hotelu. Miano grać trzy wesołe sztuczki, między nimi jedną operetkę. Poszedł

tam, ażeby odurzyć się błazeństwem, i prawie natychmiast po podniesieniu

kurtyny usłyszał na scenie frazes wypowie-dziany płaczliwym głosem:

„Kochanek wszystko wybaczy kochance, wyjąwszy drugiego kochanka...” -

Niekiedy trzeba wybaczyć trzech albo i czterech!... - odezwał się ze śmiechem

siedzący obok niego Francuz.

Wokulski uczuł brak powietrza, zdawało mu się, że ziemia rozstępuje się pod

nim i sufit upada na niego. Nie mógł wytrzymać w teatrze; wstał z krzesła, na

nieszczęście położonego gdzieś we środku teatru, i oblany zimnym potem,

depcząc po nogach sąsiadów, uciekł z przedstawienia. Biegł w stronę hotelu i

wpadł do pierwszej narożnej kawiarni. O co go pytano, co odpowiedział, nic

pamięta. Wiedział tylko, że podano mu kawę i karafkę koniaku, naznaczoną

kreskami, które odpowiadały objętości kieliszka.

Wokulski pił i myślał;

„Starski to jest ten drugi kochanek, Ochocki trzeci... A Rossi?...Rossi, któremu

ja urządzałem klakę i znosiłem mu do teatru prezenta...Czymże on był?... Głupi

człowieku, ależ to jest Mesalina, jeżeli nie ciałem, to duchem... I ja, ja mam

szaleć dla niej?... Ja!...”

332

Czuł, że oburzenie uspokaja go; gdy przyszło do rachunku, przekonał się, że...

karafka była pusta...

„A jednakże ten koniak uspakaja...” - pomyślał.

Odtąd, ile razy przypomniała mu się Warszawa albo ile razy spotkał kobietę

mającą coś szczególnego w ruchach, w ubiorze czy fizjognomii, wpadał do

kawiarni i wypijał karafkę koniaku. Tylko wówczas śmiało przypominał sobie

pannę Izabelę i dziwił się, że taki jak on człowiek mógł kochać taką jak ona

kobietę.

„Przecież chyba zasługuję na to - myślał - ażebym był pierwszymi ostatnim...”

Karafka koniaku wypróżniała się, a on opierał głowę na rękach i drzemał, ku

wielkiej uciesze garsonów i gości.

I znowu po całych dniach zwiedzał wystawę, muzea, studnie artezyjskie, szkoły

i teatry nie dlatego, ażeby coś poznać, ale żeby zagłuszyć wspomnienia.

Powoli, na tle głuchych, nieokreślonych cierpień, poczęło się w nim rodzić

pytanie: czy istnieje jaki porządek w budowie Paryża? Czy jest przedmiot, z

którym można by go porównać, i ład, pod który dałoby się go podciągnąć?

Widziany z Panteonu i z Trocadero, Paryż przedstawiał się jednakowo: było to

morze domów, przecięte tysiącem ulic, nierówne dachy wyglądały jak fale,

kominy jak odpryski, a wieże i kolumny jak większe fale.

„Chaos! - mówił Wokulski. - Zresztą nie może być inaczej tam, gdzie zbiegają

się miliony usiłowań. Wielkie miasto jest jak obłok kurzu; ma przypadkowe

kontury, lecz nie może mieć logiki. Gdyby ją miało, już od dawna wykryliby ten

fakt autorowie przewodników; bo i od czegóż oni są?...”

I przyglądał się planowi miasta wyśmiewając własne wysiłki.

„Tylko jeden człowiek, i w dodatku genialny człowiek, może wytworzyć jakiś

styl, jakiś plan - myślał.

- Ale żeby miliony ludzi, pracujących przez kilka wieków i nie wiedzących

jeden o drugim, wytworzyło jakąś logiczną całość, jest to wprost niepodobne.”

Powoli jednakże, ku największemu zdziwieniu, spostrzegł, że ów Paryż

budowany przez kilkanaście wieków, przez milion ludzi, nie wiedzących o sobie

i nie myślących o żadnym planie, ma jednakże plan, tworzy całość, nawet

bardzo logiczną.

Uderzyło go naprzód to, że Paryż jest podobny do olbrzymiego półmiska, o

dziewięciu wiorstach szerokości z północy na południe i o jedynastu - długości

ze wschodu na zachód. Półmisek ten w stronie południowej jest pęknięty .i

przedzielony Sekwaną, która przecina go łukiem biegnącym od kąta

południowo-wschodniego przez środek miasta i skręca do kąta południowo-

zachodniego. Ośmioletnie dziecko mogłoby wyrysować taki plan.

„No dobrze - myślał Wokulski - ale gdzież tu jest jakiśkolwiek ład w ustawieniu

osobliwych budynków... Nôtre-Dame w jednej stronie, Trocadero w innej

stronie, a Louvre, a giełda, a Sorbona!... Chaos, i tyle...”

333

Lecz gdy pilniej zaczął rozglądać się w planie Paryża, spostrzegł to, czego nie

dojrzeli rodowici paryżanie (co byłoby mniej dziwne) ani nawet K. Baedeker,

roszczący sobie prawo do orientowania się po całej Europie.

Paryż pomimo pozornego chaosu ma plan, ma logikę, chociaż budowało go

przez kilkanaście wieków miliony ludzi nic wiedzących o sobie i bynajmniej nic

myślących o logice i stylu.

Paryż posiada to, co można by nazwać kręgosłupem, osią krystalizacji miasta.

Lasek Vincennes leży w stronie południowo-wschodniej, a kraniec Lasku

Bulońskiego w północno-zachodniej stronie Paryża. Otóż: owa oś krystalizacji

miasta podobna jest do olbrzymiej gąsienicy (mającej prawie sześć wiorst

długości), która znudziwszy się w Lasku Vincennes poszła na spacer do Lasku

Bulońskiego.

Ogon jej opiera się o plac Bastylii, głowa o Łuk Gwiazdy, korpus prawie

przylega do Sekwany. Szyję stanowią Pola Elizejskie, gorset Tuileries i Louvre,

ogonem jest Ratusz, Nótre-Dame i nareszcie Kolumna Lipcowa na placu

Bastylii.

Gąsienica ta posiada wiele nóżek krótszych i dłuższych. Idąc od głowy pierwsza

para jej nóżek opiera się na lewo: o Pole Marsowe, pałac Trocadero i wystawę,

na prawo aż o cmentarz Montmartre. Druga para (nóżki krótsze) na lewo sięga

do Szkoły Wojskowej, Hoteludes Invalides, i Izby Deputowanych, na prawo

kościoła Magdaleny i Opery. Potem idzie (wciąż ku ogonowi) na lewo Szkoła

Sztuk Pięknych, na prawo Palais Royal, bank i giełda; na lewo Institut deFrance

i mennica, na prawo Hale Centralne; na lewo Pałac Luksemburski, muzeum

Cluny i Szkoła Medyczna, na prawo plac Republiki, z koszarami ks.

Eugeniusza.

Niezależnie od osi krystalizacyjnej i prawidłowości w ogólnym konturze miasta

Wokulski przekonał się jeszcze (o czym zresztą mówiły przewodniki), że w

Paryżu istnieją całe dziedziny prac ludzkich i jakiś porządek w ich układzie.

Pomiędzy placem Bastylii i placem Rzeczypospolitej skupia się przemysł i

rzemiosła; naprzeciw nich, po drugiej stronie Sekwany, leży „dzielnica

łacińska”, gniazdo uczących się i uczonych. Między Operą, placem

Rzeczypospolitej i Sekwaną gromadzi się handel wywozowy i finanse; między

Nótre-Dame, Instytutem Francuskim i cmentarzem Montparnasse gnieżdżą się

szczątki arystokracji rodowej. Od Opery do Łuku Gwiazdy ciągnie się dzielnica

bogatych dorobkiewiczów, a naprzeciw nich, po lewej stronie Sekwany, obok

Hotelu Inwalidów i Szkoły Wojskowej jest siedziba militaryzmu i

wszechświatowych wystaw.

Obserwacje te zbudziły w duszy Wokulskiego nowe prądy, o których pierwej

nie myślał albo myślał niedokładnie. Zatem wielkie miasto, jak roślina i

zwierzę, ma właściwą sobie anatomię i fizjologię. Zatem - praca milionów ludzi,

którzy tak głośno krzyczą o swojej wolnej woli, wydaje te same skutki, co praca

pszczół budujących regularne plastry, mrówek wznoszących ostrokrężne kopce

albo związków chemicznych układających się w regularne kryształy.

334

Nie ma więc w społeczeństwie przypadku, ale nieugięte prawo, które jakby na

ironię z ludzkiej pychy, tak wyraźnie objawia się w życiu najkapryśniejszego

narodu, Francuzów! Rządzili nimi Merowingowie i Karlowingowie, Burboni i

120
{"b":"152412","o":1}