- Ja nie gospodarz, żeby się tatko ze mną rachował - odpowiedział mu dziecięcy
głos.
- Daruj mu pan - szepnąłem do rządcy.
- Akurat!... - odparł. - Nie zasnąłby, gdyby nie dostał wałów. Dobry chłopak -
mówił - sprytny chłopak, ale szelma!...
Wyszliśmy z mieszkania i zatrzymaliśmy się przede drzwiami obok schodów.
Rządca ostrożnie zapukał, a mnie wszystka krew uciekła z głowy do serca, a z
serca do nóg. Może nawet z nóg uciekłaby do butów i gdzieś het! po schodach
aż do bramy, gdyby nie odpowiedziano z wnętrza:
- Proszę!...
301
Wchodzimy.
Trzy łóżka. Na jednym z książką w ręku i nogami opartymi o poręcz leży jakiś
młody człowiek z czarnym zarostem i w studenckim mundurku; na dwu zaś
innych łóżkach pościel wygląda tak, jakby przez ten pokój przeleciał huragan i
wszystko do góry nogami przewrócił. Widzę też kufer, pustą walizkę tudzież
mnóstwo książek leżących na półkach, na kufrze i na podłodze. Jest nareszcie
kilka krzeseł giętych i zwyczajnych i niepoliturowany stół, na którym
przyjrzawszy się uważniej spostrzegłem wymalowaną szachownicę i
poprzewracane szachy.
W tej chwili mdło mi się zrobiło; obok szachów bowiem spostrzegłem dwie
trupie główki: w jednej był tytoń, a w drugiej... cukier!...
- Czego to? - zapytał młody człowiek z czarnym zarostem nie podnosząc się z
łóżka.
- Pan Rzecki, plenipotent gospodarza... - odezwał się rządca wskazując na mnie.
Młody człowiek oparł się na łokciu i bystro patrząc na mnie rzekł:
- Gospodarza?... W tej chwili ja tu jestem gospodarzem i wcale sobie nie
przypominam, ażebym mianował plenipotentem tego pana...
Odpowiedź była tak uderzająco prosta, że obaj z Wirskim osłupieliśmy. Młody
człowiek tymczasem ociężale podniósł się z łóżka i bez zbytniego pośpiechu
począł zapinać spodnie i kamizelkę. Pomimo całej systematyczności, z jaką
oddawał się temu zajęciu, jestem pewny, że przynajmniej połowa guzików jego
garderoby pozostała nie zapiętą.
- Aaa!... - ziewnął.
- Niech panowie siadają - rzekł manewrując ręką w taki sposób, że nie
wiedziałem, czy każe nam umieścić się w walizie czy na podłodze.
- Gorąco, panie Wirski - dodał - prawda?... Aaa!...
- Właśnie sąsiad z przeciwka skarży się na panów dobrodziejów... - odparł z
uśmiechem rządca. - O cóż to?
- Że panowie chodzą nago po pokoju...
Młody człowiek oburzył się.
- Zwariował stary czy co?... On może chce, żebyśmy się ubierali w futra na taką
spiekotę?... Bezczelność! słowo honoru daję...
- No - mówił rządca - niech panowie raczą uwzględnić, że on ma dorosłą córkę.
- A cóż mnie do tego?... Ja nie jestem jej ojcem. Stary błazen! słowo honoru, i
przy tym łże, bo nago nie chodzimy.
- Sam widziałem... - wtrącił rządca.
- Słowo honoru, kłamstwo! - zawołał młody człowiek rumieniąc się z gniewu. -
Prawda, że Maleski chodzi bez koszuli, ale w majtkach, a Patkiewicz chodzi bez
majtek, lecz za to w koszuli. Panna Leokadia więc widzi cały garnitur.
- Tak, i musi zasłaniać wszystkie okna - odparł rządca.
- To stary zasłania, nie ona - odparł student machając ręką. -Ona wygląda przez
szpary między firanką a oknem. Zresztą, proszę pana: jeżeli pannie Leokadii
wolno drzeć się na całe podwórko, to znowu Maleski i Patkiewicz mają prawo
302
chodzić po swoim pokoju, jak im się podoba. Mówiąc to młody człowiek
spacerował wielkimi krokami. Ile razy zaś stanął do nas tyłem, rządca mrugał na
mnie i robił miny oznaczające wielką desperację. Po chwili milczenia odezwał
się:
- Panowie dobrodzieje winni nam są za cztery miesiące... - O, znowu swoje!... -
wykrzyknął młody człowiek wsadzając ręce w kieszenie. - Ileż razy jeszcze
będę musiał powtarzać panu, ażeby pan o tych głupstwach nie gadał ze mną,
tylko albo z Patkiewiczem, albo z Maleskim?... To przecie tak łatwo pamiętać:
Maleski płaci za miesiące parzyste, luty, kwiecień, czerwiec, a Patkiewicz za
nieparzyste: marzec, maj, lipiec...
- Ależ nikt z panów nigdy nie płaci! - zawołał zniecierpliwiony rządca.
- A któż winien, że pan nie przychodzi we właściwej porze?!...wrzasnął młody
człowiek wytrząsając rękoma. - Sto razy słyszałeś pan, że do Maleskiego należą
miesiące parzyste, a do Patkiewicza nieparzyste...
- A do pana dobrodzieja?...
- A do mnie, łaskawy panie, żadne - wołał młody człowiek grożąc nam pod
nosami - bo ja z zasady nie płacę za komorne. Komu mam płacić?... Za co?...
Cha! cha dobrzy sobie...
Począł chodzić jeszcze prędzej po pokoju śmiejąc się i gniewając. Nareszcie
zaczął świstać i wyglądać przez okno, hardo odwróciwszy się tyłem do nas...
Mnie już zabrakło cierpliwości.
- Pozwoli pan zrobić uwagę - odezwałem się - że takie nieuszanowanie umowy
jest dość oryginalne... Ktoś daje panu mieszkanie, a pan uważa za stosowne nie
płacić mu.
- Kto mi daje mieszkanie?!... - wrzasnął młody człowiek siadając na oknie i
huśtając się w tył, jakby miał zamiar rzucić się z trzeciego piętra. - Ja sam
zająłem to mieszkanie i będę w nim dopóty, dopóki mnie nie wyrzucą.
Umowy!... paradni są z tymi umowami... Jeżeli społeczeństwo chce, ażebym mu
płacił za mieszkanie, to niechaj samo płaci mi tyle za korepetycje, żeby z nich
wystarczyło na komorne... Paradni są!... Ja za trzy godziny lekcji co dzień mam
piętnaście rubli na miesiąc, za jedzenie biorą ode mnie dziewięć rubli, za pranie
i usługę trzy...A mundur, a wpis?... I jeszcze chcą, żebym za mieszkanie płacił.
Wyrzućcie mnie na ulicę - mówił zirytowany - niech mnie złapie hycel i da
pałką w łeb... Do tego macie prawo, ale nie do uwag i wymówek...
- Nie rozumiem pańskiego uniesienia - rzekłem spokojnie.
- Mam się czego unosić! - odparł młody człowiek huśtając się coraz mocniej w
stronę podwórka: - Społeczeństwo, jeżeli nie zabiło mnie przy urodzeniu, jeżeli
każe mi się uczyć i zdawać kilkanaście egzaminów, zobowiązało się tym
samym, że mi da pracę ubezpieczającą -mój byt... Tymczasem albo nie daje mi
pracy, albo oszukuje mnie na wynagrodzeniu... Jeżeli więc społeczność
względem mnie nie dotrzymuje umowy, z jakiej racji żąda, abym ja jej
dotrzymywał względem niego. Zresztą co tu gadać, z zasady nie płacę
komornego, i basta: Tym bardziej że obecny właściciel domu nie budował tego
303
domu; nie wypalał cegieł, nie rozrabiał wapna, nie murował, nie narażał się na
skręcenie karku. Przyszedł z pieniędzmi, może ukradzionymi, zapłacił innemu,
który może także okradł kogo, i na tej zasadzie chce mnie zrobić swoim
niewolnikiem. Kpiny ze zdrowego rozsądku!
- Pan Wokulski - rzekłem powstając z krzesła - nie okradł nikogo... Dorobił się
majątku pracą i oszczędnością...
- Daj pan spokój! - przerwał młody człowiek. - Mój ojciec był zdolnym
lekarzem, pracował dniem i nocą, miał niby to dobre zarobki oszczędził...
raptem trzysta rubli na rok! A że wasza kamienica kosztuje dziewięćdziesiąt
tysięcy rubli; więc na kupienie jej za cenę uczciwej pracy mój ojciec musiałby
żyć i zapisywać recepty przez trzysta lat... Nie uwierzę zaś, ażeby ten nowy
właściciel pracował od trzystu lat...
W głowie zaczęło mi krążyć od tych wywodów; młody człowiek zaś mówił
dalej:
- Możecie nas wypędzić, owszem!... Wtedy dopiero przekonacie się, coście
stracili. Wszystkie praczki, wszystkie kucharki z tej kamienicy stracą humor, a
pani Krzeszowska już bez przeszkody zacznie śledzić swoich sąsiadów,
rachować każdego gościa, który przychodzi do nich wizytą, i każde ziarno
kaszy, które sypią do garnka... Owszem, wypędźcie nas!... Wtedy dopiero panna
Leokadia zacznie wyśpiewywać swoje gamy i wokalizy z rana sopranem, a po