Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Har aż gwizdnął na ten widok.

— A to byśmy mieli zabawę z plazmotronami. . . Szczęście, że obeszło się bez tego. Zaczynam doceniać potęgę matematyki. . .

— To był prawdziwy test na inteligencję — sapnął z dumą Ted. — Gdybym nie wpadł na ten pomysł z liczbami pierwszymi. . .

— Owszem, to był test — zgodził się Har. — Ale nie dla nas, przemądrzałych przybyszów z kosmosu. To był egzamin z podstaw matematyki i logiki. . .

— Nie ma zatem powodu do przesadnych zachwytów nad własnymi zdolno-

ściami — dodała Ewa.

Ted udał, że nie słyszy, pochylony nad włazem szybu, z którego wystawała kolumna wspierająca uniesiony w górę stożek. W głąb otworu prowadziły kręte schodki. Wysokość stopni wskazywała, że nie budowano ich dla ludzi — były zbyt wysokie dla ludzkich nóg.

— Schodzimy? — rzucił niecierpliwie Ted.

— Za chwilę i nie wszyscy. Musimy zameldować Maxowi o naszym odkryciu i dalszych planach.

Z wierzchołka góry nie było widać polany, na której pozostał „Sum”: kry-

ły ją nisko wiszące mgły czy obłoki. Nawiązanie łączności nie sprawiło jednak kłopotu. Max zgłosił się natychmiast. Wysłuchawszy raportu obiecał przesłać go natychmiast do bazy na Orfę. Potem Har i Ewa zniknęli we wnętrzu szybu, a Ted z kwaśną miną, lecz bez protestu, pozostał przy złożonych na zewnątrz stożka plecakach. Niecierpliwie oczekując powrotu towarzyszy, rozglądał się po oko-licznych skałach, zasnuwających się coraz wyraźniej mgiełką niskich chmur. Na-gły szmer kropel uderzających o folię plecaków w jednej chwili przerodził się w bębnienie. Równocześnie błysnęło i nagły huk ogłuszył Teda. Zerwał się, chcąc schronić się pod stożkiem, lecz zdążył tylko zobaczyć, jak cała ogromna bryła osiada na powrót w swym kolistym łożu. Przerażony, podbiegł do zamku i wcisnął odpowiednie guziki. Bez skutku. Stożek ani drgnął. Drugi błysk i uderzenie pioruna odrzuciły Teda do tyłu. Odbiegł w stronę, gdzie grzbiet obniżał się nieco 80

i zapadał w szczelinę skały. Trzeci piorun uderzył w wierzchołek stożka stanowiący wspaniały piorunochron.

Wiszące nisko chmury przesłoniły widok. Silny wiatr pędził je i rozmiatał, a strugi deszczu siekły z niebywałą siłą. Ted, leżąc skulony na dnie niewielkiej koleby, przypomniał sobie nagle, że tam, przy bagażu, została radiostacja. Nie zabezpieczona żadnym przykryciem aparatura mogła ucierpieć od zalewających ją potoków wody. . .

Jednym susem dopadł radiostacji i osłaniając ją sobą powrócił do rozpadliny.

Tu przynajmniej nie zacinało tak mocno. Ubiór chronił Teda przed wilgocią i zim-nem. Jedyne niebezpieczeństwo tam, na otwartej płaszczyźnie szczytowej, stanowić mogły wyładowania atmosferyczne. Po chwili wahania włączył radiostację.

W powodzi nieustannych trzasków z trudem udało mu się odnaleźć stłumiony sygnał kontrolny. Głos Maxa przedzierał się spoza szumów, chwilami zanikając zupełnie.

— Stała się zagadkowa rzecz! — krzyczał Ted w mikrofon. — Stożek zamknął

się, a oni pozostali wewnątrz!

— Próbowałeś otworzyć?

— Tak, ale bez rezultatu. Czyżby popsuł się zamek?

— Masz z nimi łączność?

— Nie. Ten stożek tłumi fale radiowe.

— Spróbuj Morsem.

— Jak?

— Najprościej. Kamieniem w ścianę!

— Wiesz? Nawet mi to do głowy nie przyszło! — ucieszył się Ted, lecz po chwili zasępił się ponownie. — Ale to na nic. Oni są na dole, w głębi szybu i nie wiedzą pewnie o niczym. Nie usłyszą.

— Może ruszyli jakiś mechanizm tam, wewnątrz?

— Możliwe. Nie wiem, co dalej robić? Czekać? A jeśli potrzebują pomocy?

Tu u mnie szaleje burza z piorunami i trochę się boję podchodzić do stożka. . .

— Zaraz coś wymyślimy. Czy oni mieli rezerwę tlenu?

— Nie. Tylko maski do oddychania w atmosferze Flory.

— To niedobrze. Jeśli burza nie ustanie dość szybko, mogą się podusić. . .

— Myślisz, że to burza jest przyczyną zamknięcia stożka?

— To jedyne chyba wyjaśnienie. . . Jeśli oni czegoś nie popsuli w środku.

— Burza nieco przycicha, ale deszcz ciągle leje. Spróbuję do nich zastukać.

Ted chwycił spory odłam skały i dźwigając go obiema dłońmi, podbiegł do ściany. Uderzenia zabrzmiały dudniącym echem, po chwili odpowiedziały im znacznie słabsze ze środka. Mozolnie wystukując znaki Morse’a porozumieli się jakoś.

— Oni niczego nie dotykali — zakomunikował Ted wracając do radiostacji.

81

— W takim razie stożek opadł automatycznie pod wpływem burzy. Widocznie przewidziano tę ewentualność. Albo. . . ktoś go umyślnie zamknął, aby woda nie zalała wnętrza.

— Mówią, że nikogo nie spotkali tam, na dole.

— I co jeszcze?

— Nic. Niewiele można w ten sposób zakomunikować. Ręce bolą.

— Myślę, że z chwilą ustania deszczu stożek otworzy się sam. Przecież mo-głoby to spotkać Florytów, gdyby udało im się wreszcie otworzyć ten zamek.

— Ależ. . . deszcz może padać i padać, a oni się tam poduszą! — zaniepokoił

się Ted.

— Zaraz powiadomię Adama, a sam wyruszę rotoplanem zabierając palniki.

Nie mamy co prawda zbyt wiele materiału napędowego. Miało go starczyć na badanie dalszych rejonów, ale w tej sytuacji nie ma wyboru. . . Boję się tylko zostawić rakietę bez dozoru. . . Ale postaram się jakoś ją zabezpieczyć. Czekaj na mnie, będę tam najdalej za pół godziny.

Deszcz przycichał chwilami to znów wzmagał się, a stożek wciąż tkwił nie-poruszony. Minęło pół godziny, potem czterdzieści minut, wreszcie z rzednących chmur wyłoniła się sylwetka rotoplanu. Max wylądował pionowo na płaszczyźnie szczytowej. Ted podbiegł do wyskakującego z pojazdu pilota.

— Co się stało? Dlaczego tak długo?. . .

Max z rezygnacją machnął ręką.

— Bierz palnik i do roboty. Postukaj im, żeby się odsunęli od ściany i zeszli w głąb szybu. Musimy szybko dostać się w rejon, gdzie przebywali ostatnio Adam i Wera. . .

— Jak to: przebywali? A gdzie są teraz?! — Ted zatrzymał się wpół kroku.

— Nie wiem. Ich radiostacja przestała odpowiadać w chwilę po mojej rozmowie z Werą. Właściwie, to nie skończyliśmy rozmawiać. . .

Deszcz ustawał. Gdy dowlekli do ściany stożka wielki palnik plazmowy, ostatnie krople rozbijały się o gładką powierzchnię. Wiatr osłabł, chmury zrzedły, po-jaśniało nieco.

— Myślisz, że weźmie? — Ted z powątpiewaniem popatrzył na palnik i na ścianę.

— Powinien. Był przeznaczony do drążenia skał. . .

W tej samej chwili stożek drgnął i powoli uniósł się w górę. Spod jego dolnej krawędzi wyjrzały twarze uwolnionych „więźniów”.

— Uff! Miałeś rację, Max. To rzeczywiście było związane z deszczem —

ucieszył się Ted. — Obeszło się bez psucia ściany.

Har popatrzył ze zdziwieniem na Maxa, potem na Teda, wreszcie z niezadowoleniem na rotoplan.

— A to co znowu? Kto pilnuje „Suma”?

82

— Zabezpieczyłem rakietę tak, że nikomu nie życzę jej dotykać — wyjaśnił

Max. — Stopy wsporników są wykonane z nieprzewodzącego prądu materiału ceramicznego. Podłączyłem napięcie między korpus „Suma” a ziemię. . .

— Coo? Nie wolno tego robić! Jeśli ktoś dotknie. . .

— Nic mu się nie stanie, napięcie nie jest wysokie.

— Skąd wiesz, jakie napięcie jest wysokie dla Florytów?

— Nic mnie to nie obchodzi — burknął Max. — Nikt im nie każe dotykać!

— Głupio gadasz! — ofuknął go Har, lecz Max nie dał mu dojść do słowa:

— Zanim zaczniesz występować w ich obronie, posłuchaj!

Przekręcił kontakt fonografu krystalicznego, który wydobył z kabiny rotoplanu. Z głośnika zabrzmiał fragment rozmowy. Rozmawiali Max i Wera. Potem Wera oddaliła się od mikrofonu. Przez chwilę panowała cisza, potem nastąpiło kilka trzasków i chrząknięć, jakby ktoś przenosił nadajnik przez zarośla i uderzał

mikrofonem o gałęzie. Kilkakrotnie powtarzane wywołanie Maxa pozostało bez odpowiedzi.

— Co to ma być? — spytał Har patrząc na Maxa.

25
{"b":"140590","o":1}