Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Cieszę się, gdy ty się cieszysz, Tesso, a mój wygląd nie ma tutaj nic do rzeczy. Problem polega na tym. że wydaje mi się, iż przedstawiasz mi teorię postępu naukowego, a przecież w historii nauki — i w ogóle w historii — zdarzały się przypadki zazdrości, nienawiści nauczycieli do uczniów za to, że byli od nich lepsi.

— Owszem. Mogłabym ci zacytować dziesiątki takich przykładów na dobry początek, ale są to wyjątki, a ja nie sądzę, by można było mnie do nich zaliczyć. Co nie znaczy, że kiedyś w przyszłości nie mogę zmienić zdania co do Wu i Wszechświata, ale na razie jest tak jak mówię i cieszę się z tego… Co to znowu?

Nacisnęła przełącznik odbioru na konsolecie. Natychmiast pojawiła się przed nimi trójwymiarowa, młoda twarz Merry Blankowitz.

— Kapitanie — powiedziała z wahaniem w głosie — prowadzimy tutaj pewną dyskusję, chcielibyśmy coś skonsultować.

— Coś nie w porządku ze statkiem?

— Nie. Dyskutujemy o strategii.

— Rozumiem. Nie musicie się tutaj meldować. Przejdę do sterowni.

Tessa wyłączyła odbiór.

— Blankowitz zazwyczaj nie mówi tak ponurym głosem — szepnął Fisher. — O co im chodzi?

— Nie ma zamiaru rozważać tego tutaj. Chodźmy, przekonamy się — gestem wskazała mu wyjście.

Cała trójka znajdowała się w sterowni. Siedzieli na fotelach, pomimo braku ciążenia. Zazwyczaj w takiej sytuacji zajmowali wygodne pozycje na ścianach, teraz widocznie chcieli nadać powagę własnym słowom. Nie chcieli również obrażać kapitana. Dobre obyczaje obowiązują także w stanie nieważkości.

Tessa nie lubiła braku ciążenia. Gdyby rzeczywiście chciała wymuszać swoją kapitańską wolę, rozkazałaby wprowadzenie statku w obrót wywołujący siłę odśrodkową, która daje przynajmniej złudzenie ciążenia. Wiedziała jednak, że obliczanie drogi statku było znacznie łatwiejsze, gdy nie brało się pod uwagę obrotów w stosunku do reszty Wszechświata, chociaż stała zmiana położenia obiektu wokół osi nie podnosiła poziomu trudności obliczeń do niebotycznych rozmiarów.

Mogła jednak obrazić w ten sposób osobę zajmującą się komputerem. Znów dobre obyczaje. Tessa zajęła miejsce. Fisher zauważył (z wewnętrznym uśmiechem), że siadając zakołysała się lekko. Pomimo swojej osiedlowej przeszłości, Tessa nie czuła się najlepiej w kosmosie. On sam (i tutaj znów uśmiechnął się wewnętrznie — tym razem z zadowoleniem), pomimo ziemskiego pochodzenia, poruszał się w stanie nieważkości tak, jak gdyby urodził się w nim.

Chao-Li Wu wziął głęboki oddech. Miał szeroką twarz, która pasowałaby do osoby o niskim wzroście, jednak Wu był wzrostu więcej niż przeciętnego, gdy stał. Miał ciemne, proste włosy, a jego oczy były niezwykle wąskie.

— Kapitanie — powiedział miękko.

— O co chodzi, Chao-Li? — zapytała Wendel. — Jeśli chcesz mi powiedzieć, że powstał jakiś błąd w programie komputerowym, to chyba cię uduszę.

— Nie, nie mamy żadnych problemów, kapitanie. Absolutnie żadnych. W rzeczy samej wszystko przebiega tak bezproblemowo. że czasami wydaje mi się, iż nasza misja dobiegła końca i powinniśmy wrócić na Ziemię. Chciałbym to zaproponować.

— Na Ziemię? — Tessa przerwała na chwilę, chciała pokazać jak bardzo jest zaskoczona. — Dlaczego? Nie wykonaliśmy jeszcze zadania.

— Wykonaliśmy, kapitanie — jego twarz pozbawiona była wyrazu. — Po pierwsze nie przedstawiono nam żadnego zadania. Opracowaliśmy praktycznie lot superluminalny a o to przecież chodziło, gdy opuszczaliśmy Ziemię.

— Wiem o tym. I co z tego?

— Nie mamy żadnych środków łączności z Ziemią. Jeśli polecimy teraz do Sąsiedniej Gwiazdy i coś nam się stanie, coś stanie się statkowi. Ziemia zostanie pozbawiona lotów superluminalnych, kto wie na jak długo. Może to poważnie wpłynąć na ewakuację ludności Ziemi w związku ze zbliżaniem się Sąsiedniej Gwiazdy. Wydaje mi się, że powinniśmy wrócić i wyjaśnić to. czego dokonaliśmy.

Wendel słuchała z ponurą miną.

— Rozumiem. A pan, Jarlow, jaki jest pański punkt widzenia? Henry Jarlow był wysokim blondynem o wiecznie skwaszonej twarzy. Widok jego melancholijnych oczu sprawiał, że wszyscy niewłaściwie oceniali jego charakter. Jarlow obdarzony był także długimi palcami (wcale nie delikatnymi), które potrafiły czynić cuda, pracując nad obwodami scalonymi komputerów i wszystkich innych urządzeń na pokładzie.

— Wydaje mi się, że Wu ma rację — powiedział Jarlow. — Gdybyśmy posiadali superluminalne środki łączności, przekazalibyśmy niezbędne informacje na Ziemię i polecieli dalej. To, co stałoby się z nami potem, nie miałoby już żadnego znaczenia dla ludzi, oprócz nas samych. Lecz jest jak jest i nie wolno nam siedzieć bezczynnie nad poprawką grawitacyjną.

— A pani, Blankowitz? — powiedziała cicho Tessa. Merry Blankowitz poruszyła się niespokojnie. Była niewielką, młodą kobietą o długich, ciemnych włosach, z grzywką obciętą równo tuż nad brwiami. Ze względu na fryzurę i delikatne kształty, a także szybkość ruchów, przypominała miniaturową Kleopatrę.

— Prawdę mówiąc, nie wiem — odrzekła. — Nie mam jednoznacznego zdania na ten temat. Mężczyźni przekonali mnie swoimi argumentami i chyba też uważam, że najbardziej istotną obecnie rzeczą jest przekazanie naszych informacji na Ziemię. Odkryliśmy coś naprawdę ważnego podczas tej podróży, a na Ziemi potrzeba lepszych statków, których komputery wezmą pod uwagę poprawkę grawitacyjną. Dzięki temu będziemy mogli wykonywać tylko jedno przejście pomiędzy Słońcem a Sąsiednią Gwiazdą, i to w dodatku pod działaniem silniejszych pół grawitacyjnych, a to oznacza starty bliżej Słońca i lądowanie bliżej Sąsiedniej Gwiazdy — unikniemy całych tygodni dryfowania na początku i końcu drogi. Wydaje mi się, że Ziemia powinna o tym wiedzieć.

— Rozumiem — powiedziała Tessa. — Cały problem polega na tym, że mądrze byłoby przekazać już w tej chwili poprawkę grawitacyjną na Ziemię. Wu, czy rzeczywiście jest to aż takie ważne, jak usiłujesz nam pokazać? Pomysł wprowadzenia poprawki nie przyszedł ci do głowy tutaj, na statku. Mówiłeś mi o nim kilka miesięcy temu — zastanowiła się przez chwilę — prawie rok temu.

— Mówiąc prawdę, nie przedyskutowaliśmy wtedy całej sprawy, kapitanie. Była pani zniecierpliwiona i jeśli dobrze sobie przypominam nie chciała mnie pani wysłuchać.

— Tak, przyznaję, że się pomyliłam. Ale ty spisałeś swoje uwagi. Poleciłam ci sporządzić formalny raport i obiecałam przeczytać go później — wyciągnęła rękę, jak gdyby pragnąc powstrzymać dalsze pretensje. — Wiem, że nigdy go nie przeczytałam, a nawet zapomniałam, że w ogóle go dostałam. Ale znając ciebie, Wu, wyobrażam sobie, że przygotowałeś się do kolejnej rozmowy na interesujący cię temat, przygotowałeś wszystkie możliwe wnioski i dowody matematyczne, prawda? Twój raport musi gdzieś być udokumentowany.

Wu zacisnął wargi, ale jego głos nie zmienił się ani na jotę.

— Tak, przygotowałem raport w formie luźnych rozważań i nie sądzę, aby ktokolwiek zwrócił na niego uwagę — podobnie jak pani kapitanie.

— Dlaczego nie? Nie każdy jest tak głupi jak ja, Wu.

— Nawet jeśli ktoś go przeczytał, to w dalszym ciągu nie wyszedł poza etap luźnych rozważań. Gdy wrócimy, będziemy mogli przedstawić dowód.

— Czytając rozważania prędzej czy później szuka się dowodu. Zawsze tak było w nauce.

— Szuka się — powiedział znacząco Wu.

— Ach, rozumiemy teraz, o co ci chodzi, Wu. Wcale nie martwisz się tym, że Ziemia zostanie pozbawiona lotów superluminalnych. Martwisz się tym, że ktoś inny odkryje twoją poprawkę grawitacyjną, czyż nie tak?

— Nie widzę w tym nic złego, kapitanie. Naukowiec ma prawo do uznania jego pierwszeństwa. Wendel nie wytrzymała:

— Zapomniałeś, że to ja dowodzę tym statkiem i podejmuję decyzje?

— Nie zapomniałem — odpowiedział Wu — ale nie znajdujemy się na osiemnastowiecznym galeonie. Jesteśmy przede wszystkim naukowcami i powinniśmy podejmować decyzje kolegialnie. Jeśli większość życzy sobie powrotu…

— Chwileczkę — przerwał mu ostrym tonem Fisher — zanim dokończysz to, co chciałeś powiedzieć, pozwolisz, że ja dodam kilka stów. Do tej pory milczałem, a jeśli mamy podejmować kolegialne decyzje, to chciałbym wyrazić swoją opinię. Czy mogę, kapitanie?

79
{"b":"108645","o":1}