Dotarliśmy do domu później, niż sądziłam. W sypialni babci paliło się światło, pozostała część domu pozostawała jednakże ciemna. Nie widziałam auta, doszłam więc do wniosku, że babcia zaparkowała na tyłach, by rozładować resztki prosto do kuchni. Światło na ganku zostawiła dla mnie włączone.
Sam wysiadł, obszedł pikapa i otworzył mi drzwiczki. Wysiadłam, jednak z powodu mroku nie trafiłam w stopień i o mało nie wypadłam. Na szczęście mój towarzysz mnie złapał. Najpierw chwycił mnie za ramiona, gdy zaś odzyskałam równowagę, objął mnie. A następnie pocałował.
Początkowo sądziłam, że cmoknie mnie na dobranoc, lecz jego wargi jakoś nie mogły się rozstać z moimi. Było mi nawet bardziej niż miło, ale nagle mój wewnętrzny cenzor powiedział: „Dziewczyno, to przecież twój pracodawca”.
Delikatnie się uwolniłam. Sam od razu sobie uświadomił, że się wycofywałam i łagodnie przesunął rękoma po moich ramionach w dół aż do palców. Podeszliśmy bez słowa do drzwi.
– Dobrze się bawiłam – powiedziałam cicho. Nie chciałam obudzić babci ani wydawać się Samowi zbyt ożywiona.
– Ja także. Powtórzymy to kiedyś?
– Zobaczymy – odparłam. Naprawdę nie wiedziałam, co myśleć o moim szefie.
Poczekałam na milknący odgłos odjeżdżającego pikapa, po czym wyłączyłam światło na ganku i weszłam do domu. Po drodze rozpinałam bluzkę. Byłam zmęczona i gotowa do łóżka.
Coś jednak wydawało mi się nie w porządku.
Zatrzymałam się w środku salonu i rozejrzałam. Wszystko wyglądało dobrze, prawda? Tak. Wszystko było na swoim miejscu. Chodziło o zapach. O rodzaj zapachu. Miedziany, ostry i słony. Zapach krwi!
Czułam go tu na dole, blisko mnie, a nie na schodach prowadzących do rzadko używanych sypialni dla gości.
– Babciu? – zawołałam. Nie podobało mi się drżenie we własnym głosie.
Zrobiłam krok. Ruszyłam do drzwi pokoju babci. W pustej sypialni panował idealny porządek. Zaczęłam się kręcić po domu, włączając po drodze światła.
Mój pokój był w takim stanie, w jakim go zostawiłam.
Łazienka – pusta.
Toaleta – pusta.
Włączyłam ostatnie światło. Kuchnia…
Krzyczałam i krzyczałam. Machałam bez sensu rękoma, które drżały coraz mocniej wraz z każdym kolejnym wrzaskiem. Nagle usłyszałam za sobą jakiś łomot, ale nie potrafiłam go zidentyfikować. Później czyjeś duże ręce chwyciły mnie i przeniosły, a ciało tej osoby przesłoniło mi widok ciała, które dostrzegłam wcześniej na podłodze kuchni. Nie rozpoznałam Billa, choć to on podniósł mnie i zaniósł do salonu, gdzie nie widziałam już niczego przerażającego.
– Sookie – rzucił ostro. – Zamknij się! Krzyk nie pomoże!
Gdyby był dla mnie miły, pewnie darłabym się dalej.
– Przepraszam – bąknęłam, ciągle oszalała z rozpaczy. – Zachowuję się jak tamten chłopiec. – Gapił się na mnie ponuro. – Tamten z twojej opowieści – dodałam drętwo.
– Musimy wezwać policję.
– Jasne.
– Musimy wybrać numer.
– Czekaj. Jak się tu dostałeś?
– Twoja babcia podwiozła mnie do domu, nalegałem jednak, że wrócę wraz z nią i pomogę jej rozładować samochód.
– Dlaczego więc nadal tu jesteś?
– Czekałem na ciebie.
– Czyli że widziałeś, kto ją zabił?
– Nie. Poszedłem do domu… przez cmentarz. Musiałem się przebrać.
Miał na sobie dżinsy i podkoszulek z logo zespołu Grateful Dead. Nagle zaczęłam histerycznie chichotać.
– Po prostu świetnie – zawołałam, skręcając się ze śmiechu.
Po czym równie nagle znów się rozpłakałam. W końcu jednak podniosłam słuchawkę i wystukałam 911.
Andy Bellefleur zjawił się po pięciu minutach.
* * *
Jason przyjechał natychmiast, gdy go namierzyłam i powiadomiłam. Szukałam go telefonicznie w czterech czy pięciu różnych miejscach i w końcu złapałam go w „Merlotcie”. Terry Bellefleur stał za barem, zastępując tej nocy Sama. Poszedł przekazać Jasonowi, że ma przyjechać do domu swojej babci, a kiedy wrócił do telefonu, poprosiłam go, by zadzwonił także do Sama i powiedział mu, że mam kłopoty i nie będę mogła pracować przez kilka dni.
Terry najwyraźniej zadzwonił do Sama bezzwłocznie, ponieważ mój szef zjawił się u mnie w domu trzydzieści minut później, nadal w ubraniu, które miał na sobie na zebraniu Potomków. Na jego widok spuściłam wzrok na własne piersi, przypomniałam sobie bowiem, że przechodząc przez salon do kuchni, rozpinałam bluzkę. Wcześniej zupełnie o tym zapomniałam. Wyglądałam jednak przyzwoicie. Zaświtało mi w głowie, że pewnie to Bill mnie pozapinał. Pomyślałam, że za parę godzin wspomnienie będzie krępujące, ale w chwili obecnej czułam za to do mojego wampira wyłącznie wdzięczność.
A więc wszedł mój brat. Powiedziałam mu, że babcia nie żyje i że została zamordowana, a on popatrzył na mnie bez słowa. Odniosłam wrażenie, że za jego oczyma kryje się pustka. Jakby ktoś odebrał mu zdolność do wchłaniania nowych faktów. Po pewnym czasie dotarły do niego moje informacje i Jason opadł na kolana w miejscu, w którym stał. Klęknęłam przed nim. Objął mnie i położył mi głowę na ramieniu. Przez moment tkwiliśmy w bezruchu. Mieliśmy już tylko siebie nawzajem.
Bill i Sam siedzieli na frontowym podwórku na leżakach, starając się nie wchodzić w drogę policji. Wkrótce funkcjonariusze poprosili mnie i Jasona o wyjście z domu, choćby na ganek, toteż także postanowiliśmy usiąść na dworze. Był przyjemny wieczór. Siedziałam milcząco, patrząc na dom rozświetlony jak tort urodzinowy i na wchodzących oraz wychodzących ludzi, którzy wyglądali jak zaproszone na przyjęcie mrówki. A powodem całego tego zamieszania była moja babcia.
– Co się właściwie stało? – spytał mnie w końcu brat.
– Wróciłam z zebrania – wyjaśniłam z pozornym spokojem. – Sam odwiózł mnie swoim pikapem. Od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Sprawdziłam wszystkie pomieszczenia. – Była to historia pod tytułem: „Jak znalazłam babcię nieżywą”; wersja oficjalna. – No i gdy weszłam do kuchni, zobaczyłam ją.
Mój brat odwracał bardzo powoli głowę, aż jego oczy spotkały moje.
– Opowiedz mi.
Potrząsnęłam milcząco głową. Ale przecież miał prawo wiedzieć.
– Została pobita, chociaż wydaje mi się, że starała się walczyć. Napastnik poranił ją, a następnie udusił. Tak to w każdym razie wyglądało. – Nie mogłam nawet zerknąć na twarz Jasona. – To wszystko moja wina – dodałam głosem niewiele głośniejszym od szeptu.
– Co masz na myśli? – spytał mój brat apatycznie i ospale.
– Obawiam się, że ten ktoś przyszedł zabić mnie, tak jak wcześniej zamordował Maudette i Dawn… Niestety, zamiast mnie była tu babcia. – Niemal widziałam, jak Jason zastanawia się nad tą kwestią. – Dziś wieczorem, gdy babcia szła na spotkanie klubu, miałam zostać w domu. Sam zaprosił mnie w ostatniej chwili. Ponieważ pojechaliśmy jego pikapem, mój samochód stał na swoim miejscu. Babcia natomiast po powrocie zaparkowała swoje auto przy tylnym wejściu dla łatwiejszego rozładunku, zatem można by mniemać, że w domu jestem ja, nie ona. Chciała podwieźć Billa do domu, lecz on wolał pomóc jej w rozładunku, a potem poszedł się przebrać. Kiedy zniknął, dopadł ją… zabójca…
– Skąd wiemy, że nie zrobił tego Bill? – spytał mój brat, chociaż wampir siedział obok niego.
– Skąd wiemy, że nie zrobił tego ktoś inny? – spytałam, wyprowadzona z równowagi powolnym kojarzeniem Jasona. – To mógł być każdy… każdy, kogo znamy. Osobiście uważam, że nie zrobił tego Bill. Moim zdaniem bowiem Bill nie zabił ani Maudette, ani Dawn. A sądzę; że tylko jeden morderca odpowiedzialny jest za wszystkie trzy zbrodnie.
– Wiedziałaś – wtrącił mój brat nieco zbyt głośno – że zostawiła ten dom tobie… i tylko tobie?
Poczułam się, jakby chlusnął mi w twarz zawartością wiadra z zimną wodą. Zauważyłam, że Sam również się skrzywił. Oczy Billa pociemniały i jeszcze bardziej zlodowaciały.
– Nie. Zawsze przypuszczałam, że odziedziczymy go po połowie, tak jak ten drugi. – Miałam oczywiście na myśli dom naszych rodziców, w którym obecnie mieszkał Jason.