Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nnoo! – pochwaliła go Ive, mocno trzasnęła w ramię i odwróciwszy się plecami, królewskim krokiem odpłynęła korytarzem.

Technik z zachwytem patrzył za kapitan-porucznik.

* * *

Adiutant kontradmirała Tyłka uginał się pod ciężarem ogromnego kufra ze sprzętem.

– Dobry! – Odetchnął, upuszczając go na podłogę. – Wszystko jak w zamówieniu. Z gorącym pozdrowieniem od szefa.

– Coś mi się wydaje, że on cię nie lubi, Issiah – powiedział Raszyn. – Nie oszczędza cię.

– Co prawda, to prawda – zgodził się adiutant, otwierając wieko i wyciągając z kufra przezroczysty cylinder z burą cieczą.

– Naczynie na stół, technika do kąta! – zarządził Essex, pojawiwszy się w progu. – Witaj, Aleks. Gdzie szklanki?

– Tu są szklanki, nie denerwuj się. Może rzeczywiście zabierz ze stołu tę skrzynię, Issiah.

– Zaraz – powiedział adiutant, włożył ręce do kufra i zaczął manipulować dźwigniami układu zakłócania. – Nie wszystko naraz. Niech tylko włączę maszynę.

– Aj! – skrzywił się Raszyn. Jego zęby przeszył prąd i nieprzyjemnie łupnęło go w krzyżu. Issiah włączył coś w kufrze. – Nie szalej!

– Skoro sami nie potraficie… – zrzędził adiutant, wpatrując się w aparaturę i krzywiąc twarz. – Przepraszam. Cały ten dupersznyt trzyma się na słowo honoru… Moment.

Essex otarł łzy i usiadł naprzeciwko Raszyna.

– No ile? – zapytał z niezadowoleniem. – Długo jeszcze będziesz nas katował?

– Zaraz! – obraził się Issiah. – Czy ja jestem technikiem? Ja w ogóle w całej tej elektronice ni dudu…

– No właśnie, do du-du to ci wychodzi – zauważył admirał. – Zaraz mi zęby wylecą. Niezadowolony adiutant Tyłka przekręcił coś w kufrze i wypełniająca kajutę elektryczność rozmyła się. Układ zakłócania w końcu zaczął działać.

– Już – powiedział Issiah, wyjmując czarne pudełko i podając je Raszynowi. – Niech pan lepiej umieści zagłuszacz gdzie trzeba.

– Wiesz co, zbezczelniałeś! – powiedział z zachwytem w głosie admirał, ale zagłuszacz wziął, odsunął na bok butelkę i szklanki, wlazł na stół. Sięgnął kratki, pod którą umieszczony był głośnik łączności pokładowej, i przykleił pudełko do sufitu obok niej.

– Dobrze?

– Bardziej w lewo. Jeszcze. O, dobrze! Dziękuję.

– Ależ nie ma za co. Proszę wpadać. – Raszyn zeskoczył ze stołu i usiadł w fotelu. – Jak tam dzieci, Issiah?

– Rosną – westchnął zapytany. – Chcą pieniędzy. Ja im mówię: Po co wam tyle? Co wy je żrecie? A one: Me, wsadzamy sobie w dupę…

– A czego oczekiwałeś? – zdziwił się admirał. – Rodzina, przyjacielu, to maszyna do mielenia forsy…

– Słuchajcie no, wy tam, Żydzi! – eksplodował Essex. – Może ja sobie już pójdę, co? Może dacie sobie radę beze mnie?!

– Nie, Phil – westchnął Raszyn. – Niestety, bez ciebie nie da rady. Jak tam, Issiah? Możemy już rozmawiać od serca?

– Yhy – skinął głową adiutant. Demonstracyjnie stękając, poderwał kufer ze stołu i postawił w kącie. – Proszę o pozwolenie odejścia.

– Spadaj stąd! – ryknął Tyłek.

– Jest pan wolny, kapitanie Meyer – oświadczył wielkodusznie Raszyn. – Medal wyślemy na adres domowy.

– Wolę mamonę – stwierdził Issiah i wyszedł.

– No to, Aleks, polewaj! – zarządził Essex. – Na zdarowje!

– Na zdarowje! – skinął głową admirał.

Przez kilka minut dowództwo Grupy F siedziało w nabożnym milczeniu, smakując trunek.

– Trucizna – orzekł w końcu Raszyn. – Berbelucha.

– Według mnie racja – zgodził się Tyłek. – No, ale po coś mnie wezwał? I po co to utajnienie?

– Ten okręt nie należy już do mnie – oświadczył admirał.

– To znaczy? – zaniepokoił się Essex.

– Łączność pokładowa pracuje jako mikrofon, zbiera wszystko – wyjaśnił Raszyn. – Każdy pierd z mojego kibla jest zakonotowany przez jakąś sukę na dole.

– Też mi odkrycie! – powiedział Tyłek z widoczną ulgą. – U mnie na „Gordonie” jest to samo.

– A blokadę na reaktorze też masz? – zapytał ze złością w głosie Raszyn. – A blokader głównego rdzenia kierowania ogniem?! Co?

– Ale numer… – wymamrotał oszołomiony Essex. – To ci gówno… Znalazłeś odbiorniki?

– Na razie jeszcze nie. Znajdę, nie martw się. Ale co mamy teraz robić, Phil?

– Nalać i wypić – powiedział rozsądnie Tyłek. – Przekleństwo! Ale już jutro każę swoim technikom… Tfu!

– No właśnie – skinął głową admirał, rozlewając truciznę do szklanek. – Ja wymieniłem już starszego technika, tobie radzę to samo. A wcześniej ani ruchu!

– Ach, to dlatego nie ruszyłeś Foksa! – domyślił się Essex. – Przyznaję, to było cwane.

– Fox nie ma pojęcia, po co to zostało zrobione. On się tylko poskarżył, że Schacci za wiele sobie pozwala. A ja powiedziałem: No to daj mu w ryj. Fox mówi: Poważnie? A ja na to: Uważaj, że to rozkaz. No i mu przyłożył.

– Jaka ta załoga… posłuszna.

– Nie mają wyjścia. Na dół? Kto tam na nich czeka?

– E tam, przesada! – sprzeciwił się Tyłek. – Na dole jest cała masa takich, co chcieliby im obić pyski. Słyszałem, że nawet cywilni astronauci czasem obrywają.

– Schacci pełzał przede mną na kolanach – westchnął Raszyn i przyssał się do szklanki.

– Teraz dadzą mu w dupę! – Essex z okrutnym uśmiechem też łyknął trucizny.

– Z czego ty to pędzisz? – zapytał dowódca Grupy F, podnosząc szklankę i przyglądając się trunkowi pod światło.

– Tajemnica służbowej produkcji – uchylił się od odpowiedzi szef sztabu. – Przecież zwykłej wódeczki nie ma…

– I takie coś piją dwaj admirałowie – podsumował Raszyn.

– No to co zrobimy? – przeszedł do konkretów Tyłek, wychylając się w kierunku kolegi i patrząc mu uważnie w oczy. – Sytuacja patowa. Ludzkość jest nam przeciwna, wiesz to przecież. Na dole szaleje propaganda mająca na celu likwidację armii jako takiej. Co trzeci Ziemianin miał rodzinę albo przyjaciół na Marsie i Wenus. Wszyscy bez wyjątku ciężko zapłacili za tę wojnę. Rozwiążą nas, Aleks, w pizdu!

– A co na to twoi analitycy?

– Właśnie to mówią. Nawet jeśli Zebranie Akcjonariuszy zadecydowałoby, że na razie wszystko będzie jak dotychczas. Rada Dyrektorów tak podbechtała opinię publiczną, że po prostu nie mogą się wycofać. Przypuśćmy, że siły policyjne na razie nie będą ruszone. Piraci, kontrabanda… Ale Grupa F na pewno jest skończona. Szykuj się na emeryturę, stary. Oto co radzą moi analitycy.

– Wiesz, Phil – zaczął Raszyn – ja przecież się zapieram dla zasady. Mam gdzieś tę armię. Ja w ogóle nie jestem żołnierzem. Z moralnego punktu widzenia naprawdę nie mamy racji.

– Nie gadaj. Wypełnialiśmy rozkazy. Kropka. A teraz z nas właśnie robi się kozły ofiarne.

– Poczekaj, Phil. Ilu ludzi załatwiliśmy na Marsie?

– To nie my, Aleks. Bez przesady. To crushery i desant. Grupa F przyciskała okręty separatystów do powierzchni globu. I koniec. OK, rozwaliliśmy ileś tam tych pudeł, ale one co? Startowały, żeby pospacerować? Nie bombardowaliśmy. Nie paliliśmy. I na marginesie, nie my wymyśliliśmy, że Mars i Wenus mają się uniezależnić. I nie my, że nie wolno im tego robić. Tak więc ja cię…

– Ależ ja mam co innego na myśli, Phil. Powiedz mi, jakie masz argumenty na korzyść tezy, że nie warto jeszcze rozwiązywać armii?

Essex nalał sobie berbeluchy, podniósł szklankę do ust i zamyślił się.

– Masz kogoś na dole… – mruknął.

– Raczej nie – westchnął Raszyn. – Ostatnia moja rozmowa z synem trwała minutę i mówił przede wszystkim Igor. Tak więc na dole też nikomu nie jestem potrzebny. Ale do rzeczy, Phil. Po co teraz Ziemi wojenno-kosmiczne siły?

– Ziemia ma w dupie wojenno-kosmiczne siły.

– Dokładnie – skinął głową admirał. – Grupa F jest potrzebna tylko tym, co w niej służą. Bo nie mają gdzie się podziać. Tak sądzą wszystkie trzy zamieszkane planety Słonecznego. Trzy suwerenne państwa. Trzy potężne firmy. I nie tylko sądzą, ale i mówią o tym. Krzyczą. A my co?

7
{"b":"102797","o":1}