– Walą ją na trzy wały – spiskowym szeptem oświadczyła na ucho Foxowi Falzfein. – I kończą, i kończą. A z niej już wycieka…
– Kanonier zadygotał i nie bez trudu wsadził ręce do kieszeni. Miał na sobie speckostium i kosztowało go sporo wysiłku woli, by nie uderzyć tej wariatki. To, że dotąd była uczciwym i niezawodnym towarzyszem walki, przestawało mieć znaczenie. Ale w tej sytuacji jedno uderzenie mogło skończyć się dla Margo tragicznie. Nawet jeśli byłby to tylko policzek.
Borowski przełączył mikrofon na piersi.
– Grupa awaryjna do mnie – powiedział do kołnierzyka.
Ive stała skamieniała. Niczego bardziej nie pragnęła, jak uciec z tego miejsca, ale pierwszy oficer trzymał ją z tyłu za pas. Pewnie sam nie wiedział, co ma zrobić z rękoma.
– Ciekawe… – Margo usiłowała spojrzeć Candy w oczy. – Ciekawe, jak to jest, kiedy kończą w tobie we wszystkie dziurki? Czy cieknie potem z ciebie? A w tyłeczek to boli? I czy nie budzi w tobie wstrętu ssanie? Łykasz potem, Ivetta, co?
– Wy idźcie sobie na razie – powiedział Borowski, puszczając Kendall. – Macie pół godziny na relaks. Ja sobie poradzę.
– Nie idź! – syknęła Falzfein, stając im na drodze.
Ive, nie patrząc na nią, cofnęła się pod ścianę. Fox zasłonił Ive ramieniem.
– Opowiedz, jak to smakuje! – poprosiła Margo. – Nie ciągnie na wymioty?
– Aleś ty głupia! – bąknął kanonier. Nagle twarz mu się rozjaśniła i rozciągnęła w uśmiechu. – Przecież… Ale numer! Candy, nic jej nie opowiadaj.
– Niech umrze nieświadoma, płonąc z ciekawości – dodał Borowski, włączając się do gry. Nie było to przesadnie etyczne w stosunku do ciężko chorego człowieka, ale on i Fox już nie mogli się powstrzymać. Nie mogli dać Margo klapsa, ale byli gotowi doprowadzić ją do histerii.
– Michael, chodźmy już… – cicho odezwała się Ive.
– Oczywiście, słoneczko – powiedział grubas, obejmując ją w pasie i prowadząc po korytarzu w stronę pokładu mieszkalnego. Falzfein odprowadziła ich drapieżnym spojrzeniem i ruszyła już za nimi, ale chwyciła ją za rękę wzmocniona speckostiumem żelazna dłoń Borowskiego. W tym momencie Margo wydała z siebie dziki wrzask i rzuciła się, by rozerwać ZDO na strzępy.
Obok Candy i Foxa z łoskotem przemknęła awaryjna drużyna – pięciu w speckostiumach, obwieszeni różnokalibrowym sprzętem. Ive nie wytrzymała, zawisła na grubej szyi kanoniera i rozszlochała się.
* * *
Borowski znalazł Ive i Foxa na SDO, ciemnym i pustym z powodu orbitalnego dryfu. Master-nawigator Kendall zalewała się łzami, a kanonier uspokajał ją w miarę sił. Wyraźnie jednak zaczynało mu ich brakować.
– Daj sobie spokój, Candy – powiedział Borowski. – Przecież ona oszalała, czy można się na nią gniewać?
Ive przytaknęła skinieniem głowy i rozryczała się na głos. Mężczyźni, wymieniwszy spojrzenia, odeszli do kąta.
– No? Jak tam nasza Margo? – zapytał Fox.
– Złamała ząb.
– Komu?
– Sobie. Chciała gryźć, s-suka… – Borowski pokazał kanonierowi swój prawy rękaw. Na miękkiej powłoce speckostiumu wolno rozpełzała się kawerna.
– Ale jak było naprawdę? – przycisnął starszego oficera Fox. – Społeczeństwo ma prawo wiedzieć.
– Nic nie było. – ZDO opuścił wzrok. – Wywołałem ją przez interkom – wyjaśnił. – Mówię: Idziemy do biblioteki. Ona pyta się: Po co? Ja: Będziemy pracowali. Ona znowu: Po co? Ja mówię, że zmieniły się dane wyjściowe, Raszyn kazał. Wasze amatorskie wyścigi zmienimy w bojowy trening. Przerabiamy skok na Marsa…
– A po-o co-o? – zainteresowała się pochlipująca Ive.
– Nie podsłuchuj – powiedział grubas. – Lepiej się zrelaksuj. Słuchaj, Jean Paul, rzeczywiście po co?
– Znowu wojna? – spytała z niepokojem Kendall.
– Jaka znowu, w dupę, wojna… – Borowski podszedł do pulpitu starszego nawigatora, przy którym płakała Ive, i uspokajająco poklepał ją po ramieniu. – Taka tam operacja komercyjna. Piraci kradną Marsjanom rudę spod nosa. Skaczemy na północny biegun, obrabiamy powierzchnię, zwalimy parę ciężarówek, osłonimy desant… Wyluzuj, Candy.
– Akurat da się z wami wyluzować… – wymamrotała Ive i wyjęła spod pulpitu paczkę papierowych chusteczek higienicznych.
Pierwszy oficer, służbowo zainteresowany, przykucnął i zerknął pod panel sterowniczy.
– Co wy robicie z tymi chusteczkami? – zapytał, błyskawicznie przechodząc na właściwy sobie podejrzliwy i nieprzyjemny ton człowieka odpowiedzialnego za zaopatrzenie jednostki. – Pojemnik już pusty. Jecie je czy co?
– Nie… Wpychamy sobie… do dup… – odparła Kendal, wydmuchując nos.
– Niczego już nie ma – mamrotał pod nosem Borowski. – Zapasy: zero, paliwo: tyle o ile, uszczelki nie trzymają, ludzie ledwo żywi… Ja chcę znowu do wariatkowa, tam wszystkiego było w bród.
– Wiesz co – poprosił Fox – wariatkowo sobie daruj. Jesteś na „Skoczku” jedyny, któremu tam się podobało. Zatrzymaj to dla siebie.
Milcząca Ive zwijała chusteczki i pojedynczo wrzucała je do utylizatora.
– No i co było dalej? – zapytał po chwili kanonier. – Z Falzfein.
– Co? Aa… mówię jej, że zaraz po nią przyjdę, skoro ona tak… Przyszedłem. No a ta mówi: I tak nie pójdę. Nie będę. Ja do niej: Margo, coś ty, zgłupiała?! Przecież jakoś jak na razie nie widziałem twojej prośby o dymisję. Więc biegiem marsz na posterunek. Skokami! Ale widzę, że panienka coś jakby nie tego… Spojrzenie… Niech to! Co robić? Nie wiem. I nagle ona sama odwraca się do drzwi… Dobra – myślę – udało się. Ale się nie udało. Nie wiem, co ją tak zafiksowało na seksualnym gruncie?…
– Zapytaj Lindę Stanfield – poradził Fox. – Jest przecież naszym głównym specem od psychoz seksualnych. Szkoda tylko, że sama ciągle ma psychozę za psychozą.
Ive znowu chlipnęła.
– Przestań już, Candy! – zniecierpliwił się grubas. – Czego chcesz od kobiety, która przez całe życie nie miała ani jednego normalnego faceta? Takiego, żeby nie tylko dla seksu, ale też i dla uczucia?
– A ty skąd wiesz? – chlipnęła Kendall, ocierając łzy rękawem.
– Dlatego, że pewnie ani razu nie robiła loda – wyjaśnił Fox. – Marzyła, a nie zrobiła. Oczywiście, że można się przez to pieprznąć. Seksualne stłumienie straszna rzecz. Nie ma żartów.
– Wiesz to z wariatkowa? – rzuciła z ironią Ive. – Nie patrz na mnie! Odwróć się!
– Nawet jak jesteś zasmarkana – powiedział kanonier pouczającym tonem – to i tak jesteś najładniejsza na „Skoczku”. A może i w całej Grupie F. Wszyscy cię uwielbiają. A tak nawiasem mówiąc: Margo nie kleiła się do ciebie?
– Zamknij się! – Kendall ponownie zaczęła chlipać.
– Coś ci nie wychodzą komplementy, Mike – zauważył ZDO. – A Margo nie kleiła się do nikogo. Może szkoda, że nie.
Fox wyjął z kieszeni ogryzek cygara i zapalniczkę, po czym nie zwracając uwagi na obecność Borowskiego, zapalił. Pierwszy oficer przyklęknął przy pulpicie i zajrzał w twarz Ive. Miał smutne, znacznie smutniejsze niż zazwyczaj spojrzenie. Mądre, bezdenne i nieco szalone oczy. Tęskne. Nagle Kendall objęła ZDO za ramiona i wtuliła mu nos w szyję.
– Co to będzie, Jean Paul? – zapytała szeptem. – Co z nami wszystkimi będzie? Przecież zwariujemy…
– Myślałem, że nadciąga nieszczęście – również szeptem odpowiedział Borowski. – Pomyliłem się. Ono już tu jest. Trzymaj się, Candy. Każdy może zwariować, tylko nie ty. Bez ciebie zginiemy. Jesteś naszą radością, symbolem Grupy F. Wszyscy się do ciebie modlą. Póki jesteś nasza, Candy, będziemy latali w kosmosie.
– Nie chcę na Marsa – cicho poprosiła Ive. – Znowu wojna. Mam tego dość… Jean Paul, kochany, zrób tak, żebyśmy nie lecieli na Marsa, przecież ty wszystko możesz…
– Wybacz – odezwał się po chwili pierwszy oficer. – Zapomniałaś, że już nie jestem dowódcą. Jestem tylko ZDO na „Skoczku”.
– Możesz poprosić Andrew – poradził Fox – żeby coś uszkodził.