Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Fox nie zdążył dokończyć swojej przydługiej skargi – pokrywa śluzy wsunęła się w ścianę, a na mostek wszedł Raszyn z mobilnym terminalem w ręku. Astronauci poderwali się na równe nogi.

– Spocznij, spocznij – zezwolił admirał. Popatrzył na swój monitor. – Czyli tak, Michael, byłeś na posterunku w dwie jedenaście, a ty, Ivetto, w dwie osiemnaście. Wspaniały wynik. Pytania, prośby, propozycje?

– Nie, panie admirale! – chórem odpowiedzieli Fox i Ive.

– Nie będę wam dziękował w imieniu dowództwa, panie i panowie – powiedział Raszyn – ponieważ dowództwu zwisają i trzepocą wasze sukcesy. Ale osobiście… Postawię na dole butelczynę. Koniec, wyłączamy urządzenia i idziemy spać. Dziś możecie kimać godzinę dłużej. I jeszcze raz dziękuję za służbę. Gratulacje.

– A kto był pierwszy? – zapytał kanonier.

Admirał już stał w progu.

– Najlepsze wyniki mają technicy – rzucił przez ramię.

– Ciekawe – zdziwił się Fox. – Przecież oni mają najwięcej biegania.

– Właśnie – skinął głową Raszyn i wyszedł.

– Andy też ma dryg do pracy – powiedział kanonier. – Jak ja.

– A ja? – obruszyła się scenicznie kapitan-porucznik.

– Ty masz bardzo ładne oczy i wspaniały tyłeczek – pocieszył ją grubas.

– Jesteś dupa wołowa, Mickey – uśmiechnęła się Ive, wyłączając zasilanie sektora napędowego. – Nie wierzysz, że kobieta też coś może w życiu osiągnąć, zająć jakieś godne miejsce…

– Miejsce kobiety jest w sercu mężczyzny. – Kanonier znów wydobył z kieszeni swój niedopałek. – Kobieta, dopiero kiedy jest nic niewarta i nikt jej nie kocha, zaczyna się drzeć o dyskryminacji płciowej.

– Taki jesteś mądry? A co z tymi, co same siebie nie kochają?

– One jeszcze mają czas – oświadczył Fox z taką pewnością w głosie, że Ive roześmiała się głośno.

– Idziemy… filozofie – powiedziała i przestąpiła próg grodzi.

Grubas włożył niedopałek do ust i ruszył za nią.

W strefie roboczej panował tłok i łatwo było zauważyć, że astronauci po raz pierwszy od bardzo dawna czuli się komfortowo. Oczy im płonęły, wymachiwali rękami, rozmawiali głośno. Ive i Fox odpowiedzieli na powitania, zadowoleni wymienili uprzejmości i stopniowo także poddali się radosnemu podnieceniu.

– Akurat zaśniemy! – zauważył kanonier. – Euforia bojowa w czystej formie. Palnąłbym sobie teraz! Bezpośrednie trafienie! A ty? Nie pomanewrowałabyś sobie? Co, siostrzyczko?

– Nie tylko pomanewrowała, ale i postrzelała – powiedziała Kendall. – Ale przecież nie pozwalasz.

– Nie wolno. Strzelanie – męska sprawa. Kobieca – kierowanie.

– I kto to mówił coś o dyskryminacji płciowej?

Teraz roześmiał się Fox.

Przy wejściu do sekcji mieszkalnej spotkali dwóch spoconych techników wlokących po podłodze korytarza jakiś ogromny przyrząd. Na pytanie kanoniera, czy to nowa bimbrownica, nerwowo zarechotali, znikając za rogiem. Ive odprowadziła ich spojrzeniem i nagle poczuła lekkie ukłucie rozczarowania. Zrozumiała, że ucieszyłoby ją, gdyby jednym z techników był Werner.

– Nie rozumiem jednak ciągle, po cholerę to komuś było – wyznał Fox, kiedy Candy zatrzymała się przed drzwiami swojej kajuty.

– Co masz na myśli? – zapytała zdziwiona, obracając w myślach inne tematy.

– Nie rozumiem, po co Raszyn urządził alarm właśnie teraz – wyjaśnił kanonier. – Wkrótce walimy na profilaktyczny remont. Alarm pod kurtynę byłby logicz-V ny, tak żebyśmy pamiętali, co to służba. A dziś… Może jakaś wojenka dojrzewa? Przecież wiesz, że Raszyn ma w tym temacie fenomenalny węch.

– Jeśli o mnie chodzi, może być wojna, bylebym nie musiała lecieć na dół! – prawie krzyknęła Ive i sama zdumiała się własną szczerością.

Popatrzyła na oszołomionego Foxa, mruknęła: No, narazicho i zniknęła w kajucie.

– A ja sobie pójdę potrenować – powiedział kanonier sam do siebie i skierował się w stronę pokładu strzeleckiego.

* * *

Pod prysznicami szalała wachta nawigacyjna, czyli trzecia, czyli wachta Kendall.

Starając się nie patrzeć w dół, skąd bił w oczy dwumetrowy fallus, Ive kilka razy przepłynęła pod wodą basen. Wreszcie dokładnie na samym środku, mniej więcej nad prawym jądrem, położyła się na wodzie i rozrzuciwszy ręce, zamarła w nieruchomej rozkoszy. Nasycona leczniczymi solami woda była znacznie gęstsza od zwyczajnej i łatwo utrzymywała na powierzchni szczupłe dziewczęce ciało. Candy przymknęła powieki, po czym zgodnie z instrukcją zmusiła się do myślenia o czymś przyjemnym i niezobowiązującym. Nie wiadomo dlaczego, od razu przyszło jej do głowy, że klawo by było znów walić na pełnym ciągu, słuchając z głośników zniekształconych rozkazów i tego, jak Fox bębni palcami po kontaktach. Obserwować na wprost kursu ogniste kule wybuchów. Delikatnie dotykając pulpitu, wyczuwać, jak najlżejszy ruch ręki odzywa się w posłusznych trzewiach okrętu…

– Po tysiąckroć przepraszam, pani kapitan! – usłyszała nagle, jak młody, dźwięczny głos woła do niej ze słupka startowego na brzegu basenu. – Proszę się nie martwić, stoję do pani plecami… Chłopaki mają pewien pomysł, a ja jestem coś jakby parlamentariusz…

– Co się stało, Christoff? – zapytała Ive, leniwie otwierając oczy.

– Wymyśliliśmy, że możemy w czasie wolnym wymodelować ćwiczenia ciągowe… Jutro wieczorem. Nie takie zwyczajne, a na dwa okręty. Skok przez Pas, tylko na prędkość, nasza wachta przeciwko chłopakom Falzfein. Pani Falzfein chyba nie ma nic przeciwko, ale zmaga się z jakimiś problemami osobistymi, a my byśmy chcieli, żeby to obserwował jakiś doświadczony pośrednik. Sędzia. Może pani by się zgodziła? Zrobimy to w trybie przyspieszonym, się uwiniemy w godzinkę…

– Coś takiego, powiedziałabym, że wybuch entuzjazmu! – uśmiechnęła się kapitan-porucznik. – Nudzi się wam, chłopaki, bez zajęcia, co? Dobra, ja się zgadzam. Tylko przypomnijcie mi godzinkę przed. Wszystko?

– Raczej nie… Pani kapitan, usiądziemy sobie w bibliotece, dobrze by było mieć połączenie z procesorem napędowym. Żeby zrobić wszystko jak w prawdziwych okolicznościach.

– Aha. Czyli ja mam iść do techników się umawiać?

– No… Dobrze by było.

– Dlaczego sam nie pójdziesz do starszego technika i nie powiesz, że to na moją odpowiedzialność?

– No… – Christoff zająknął się. Słychać było, jak przestępuje z nogi na nogę na mokrym słupku.

– Nieśmiały jesteś, boisz się zwrócić do technika, do mnie odwracasz się plecami…

– Do pani plecami, bo nie chcę przeszkadzać – wyjaśnił chłopak. – A porucznik Werner… to taki… No, jeszcze go nie znamy. Ciągle siedzi gdzieś w głównym rdzeniu. Jak go wywołam? Kim ja dla niego jestem?

Zapomniawszy, że jest w basenie, Ive przekręciła się na bok i poszła pod wodę. Pokasłując, dopłynęła do brzegu, chwyciła za poręcz i odrzuciwszy włosy z czoła, popatrzyła z dołu na onieśmielonego Christoffa. Naprawdę stał tyłem!

Ive odnotowała w myślach, że chłopak jest całkiem nieźle umięśniony i przypomniała sobie, że sama w siłowni nie była już chyba z pół roku.

– Przecież jesteś też porucznikiem, Christoff – powiedziała, wysuwając się na brzeg, i usiadła na krawędzi z nogami w wodzie.

– Niby tak, ale drugiego stopnia. Krępuję się… przepraszam.

Ive odruchowo spojrzała na swoją bliznę pod piersią. Takie bojowe szramy astronauci zostawiali bez kosmetyki. Nosili je z dumą niczym medale. Przypomniała sobie podobne poszarpane pasmo na przedramieniu Wernera i pomyślała, że opowiadanie o tym, jak się czołgał i zaczepił, to bujda na resorach.

: – Pani nie wie? Przecież on tonął na „von Reyu”. Potem palił się na „Dekardzie”. On i Raszyn są… po imieniu, po prostu. A chłopacy mówią, że z załogi „Gorbowskiego” został wyprowadzony w ostatniej chwili. Że niby Raszyn o to poprosił.

– Dobra – westchnęła Candy. – O której jutro?

– O dziewiętnastej pokładowego. O ile będzie połączenie, rzecz jasna. No bo na zwyczajnych procesorach to niepowaga, pani rozumie, pani kapitan. Przepraszam, że zawracam głowę, ale nie bardzo miałem kogo poprosić… A chcielibyśmy poganiać się tak sensownie!

11
{"b":"102797","o":1}