Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Wykluczone – powiedział ktoś z tyłu. – Jakby mieli takiego boga, to Chińczycy trzy razy by się zastanowili, czy warto z nim zadzierać. Z takim bogiem można wysadzić w powietrze świat, a i tak to dopiero by była przygrywka.

– No i właśnie to zrobili, nie? – zauważył ktoś inny z prawej. – Do odwiertów naftowych wpakowali głowice bojowe. Co to niby było? Akt dobrej woli, według ciebie? Mogli oddać Syberię Chińczykom, ci by dalej nie poszli. Do dziś mieliby co robić: odgrzebywać śnieg.

– Ty, mądrala, zamknij papę – poradził Fox, spoglądając za siebie. – Uczyłeś się historii?

– A co mi wasza historia…

– A to ci nasza historia, że Chińczycy nie zaczęli od Syberii, a od Kalifornii. Kto spalił San Francisco, jak sądzisz? Rosjanie może? Żółta ekspansja szła jednocześnie we wszystkie strony. Rosja okazała się jedynym krajem, który musiał stawić im czoła bez obcej pomocy. Europa się zjednoczyła jak przeciwko Arabom podczas Kotłowaniny. Ameryka była za oceanem i nie dopuściła żółtego desantu do swoich brzegów. Straciła tylko dwa miasta. A na Rosjan wszyscy splunęli i powiedzieli: Radźcie sobie jak możecie. Powiedzieli tak, jak ty przed chwilą, że oddajcie im połowę kraju i po kłopocie… A co Rosjanie mieli zrobić? No więc wysadzili w cholerę wszystkie tereny interesujące Chińczyków.

– I całą resztę obesrali przy okazji – sceptyk z prawej koniecznie chciał mieć ostatnie słowo. – Powiedz, Werner, jak to było? A kto na Niemcy napadał w dwudziestym wieku, i to dwa razy pod rząd?

– Nie ruszaj go, zaraza! – poradził ktoś.

Andrew tylko westchnął.

Ive pogłaskała go po czubku głowy.

– Zdejmij mnie – szepnęła mu do ucha. – Nie mogę już na to patrzeć.

Werner przykucnął, Candy zeskoczyła na podłogę.

– Co oni wygadują? – zapytała.

– Sami nie wiedzą, co mówią. Nie słuchaj ich, kochanie. To brednie. Takie same jak na ekranie.

– A w dupę wsadź sobie tego Hansa – poradził Fox, na wszelki wypadek przepychając się bliżej Andy’ego. W kącie SDO, gdzie uparty astronauta ciągle wykładał swoje poglądy na historię, powoli wzbierały polityczne namiętności. – Lepiej powiedz, co to za posąg?

– Jeśli dobrze pamiętam, to jest nasz car, Peter Wielki. W każdym razie go przypomina.

– Ale pysk! Przepraszam, rzecz jasna…

– Taki ma, jaki ma – filozoficznie rzucił Werner. – W tamtych czasach nikt sobie jeszcze gęby nie wybierał.

– To jest, oczywiście, nie moja sprawa – odezwał się damski głos od drzwi. – Ale gdyby mnie ktoś zapytał, to powiedziałbym…

W pomieszczeniu natychmiast zaległa głęboka cisza.

– Lindo, jak ci nie wstyd! – obruszył się kanonier.

– Powiedziałbym – ciągnęła kapitan Stanfield – że ZDO wpadnie tu za minutę. I wtedy będzie naprawdę wesoło!

– Poważnie?

– Absolutnie – odpowiedziała Linda zadowolona z efektu.

– Wolna wachta! – krzyknęła Ive. – Biegiem stąd wymiatać! Dyżurna wachta! Na miejsca!

– Wypoczywająca wachta! – poparł ją Fox. – Jakiego wała nie wypoczywacie?!

Ludzie tłumnie ruszyli do wyjścia. Stanńeld ledwo zdołała usunąć się z drogi.

– Wszyscy spać! – ryknęła do pleców uciekających astronautów, tym razem udając głos Esseksa.

– No, przyjaciółko, to prawdziwy talent! – uśmiechnęła się Candy, podchodząc do swojego pulpitu.

– Nie tylko tak potrafię – zapewniła ją Linda. – Ale serio, nie żartuję. Chowaj cygaro, Michael. I włóż buty. Idzie tu cała śmietanka.

Werner podszedł do siedzącej już Ive, pochylił się i pocałował ją w skroń.

– Zobaczymy się później – powiedział.

– Kochany… – usłyszał w odpowiedzi. – Będę tęsknić.

– Możesz zostać, Andy – zapewniła go psycholog. – Ciebie nie wygonią. – Wskazała ekran. – To wszystko ciebie jakby też dotyczy.

– Nie bardzo – pokręcił głową Andrew.

– Czyżby? – zdziwiła się Linda. – Dlaczego?

– Co ja mam do zwariowanych pogańskich obrzędów? To nie mój naród. Mojego już nie ma.

– To nieprawda, młody człowieku – usłyszał nagle z tyłu.

Werner odwrócił się. Do pomieszczenia wszedł niewielki człowieczek z rumianą twarzą, w roboczym kombinezonie z logo „Skoczka” na piersi. Sądząc po identyfikatorze, nazywał się Kapłan. Za jego plecami stał doskonale widoczny, bo i wyższy admirał.

– Panowie oficerowie! – zawołała Ive.

– Spocznij! – Raszyn gestem usadził poderwaną na równe nogi wachtę dyżurną. – Panie i panowie, pozwólcie, że przedstawię wam naszego gościa. Doktor etnografii, profesor Smithonian Institute, Jeffrey Lloyd. Doktorze, to kapitan Fox, kanonier. Kapitan Stanfield, nasz psycholog. Kapitan-porucznik Kendall, starszy nawigator. Porucznik Werner, służba technicznego zabezpieczenia.

– A ja jestem Jeffrey. Albo lepiej Jeff – powiedział rumiany. – W przeszłości amerykański szpieg.

– Bardzo dobrze, że pan jest szpiegiem amerykańskim, a nie jakimś innym – pocieszyła doktora Linda, ściskając mu dłoń. – Bobyśmy pana rozstrzelali. Zresztą… Ile pan złapał rentgenów w ciągu ostatniego roku, doktorze? Nie chce się pan pokazać naszemu lekarzowi?

– Linda, nie świruj – poprosił, wchodząc do pomieszczenia, Borowski. – Doktor jest naszym gościem, zachowuj się.

– Z doktora chemia aż wycieka – odparowała Stanfield.

– Widać? – zaciekawił się uczony. – Przepraszam. Ale musiałem codziennie jeść to świństwo. Zdarza mi się wędrować przez bardzo brudne okolice.

– A po co ten heroizm? Tylko żeby poznać życie mutantów?

– Przestań, Lindo – polecił Raszyn. – Dzięki heroizmowi doktora, właśnie heroizmowi, jak słusznie zauważyłaś, dowiedzieliśmy się wielu nowych rzeczy o tym starym świecie. Tak nowych, jakby to była inna planeta. Nie żartuję. Candy! Będziesz musiała na jakiś czas zrobić z mojego kutra samolot. Załadujemy wszędołaz doktora i przelecimy się. Musimy skoczyć w jedno miejsce.

– Dokąd? – rzeczowo zapytała Ive, kładąc dłonie na desce.

– Zero pięć megametra na północny zachód. Tam są takie wzgórza…

– Wałdajskaja Wozwyszennost’ – powiedział cicho Werner.

– Jak, jak? – wytrzeszczył na niego oczy Lloyd.

– Wałdaj – powtórzył Andrew. – To miejsce nazywa się Wałdaj.

Na korytarzu admirał przytrzymał Borowskiego za rękaw.

– Widziałeś posąg? – spiskowym szeptem tchnął mu w ucho.

– Koszmar! – zrecenzował ZDO.

– To nie jest bóg! – oświadczył Raszyn.

– Czy pan mnie, driver, ma za kompletnego durnia? Oczywiście, że nie bóg. Taka tam żelazna duperela. Pewnie jakiś działacz polityczny.

– Dookoła same oszustwa – powiedział dowódca z taką miną, jakby właśnie dokonał wspaniałego filozoficznego odkrycia. – W całym Układzie Słonecznym nie ma żadnych nowych idei, a tylko zamienia się jedne bałwany na inne. Wiesz dlaczego? Wiesz, dla kogo to wygodne? Pamiętasz, co mówiliśmy o tym, kto wymyślił nazwy literackie dla bojowych okrętów? Powiedziałeś wtedy, że to był jakiś mądry Żyd?

– No… – wymamrotał ZDO, wytężając pamięć.

– Po pierwsze, wcale nie był żadnym Żydem. A po drugie, nazywali go Erick Stark.

– I co z tego?

– Tępaku! On wcale nie myślał o żadnej ideologii. Po prostu miał nadzieję, że kiedyś jego imieniem nazwą jakiś okręt.

– I osiągnął, co chciał – rzucił Borowski.

– A słyszałeś, jak każe się nazywać patriarcha tych kurdupli? – napierał Raszyn. – Bat’ka! Kretyn! W rzeczywistości duchownych na Rusi zawsze nazywali batiuszka. W sensie: ojciec rodzony. A „bat’ka” to mafijny boss. No i widzisz?

– Niezłe – zgodził się ZDO.

– Nie-na-wi-dzę ich! – syknął admirał, potrząsając dla wzmocnienia efektu palcem wskazującym.

– Tylko proszę się nie napalać, driver – poprosił Borowski. – Nie napalać. Bo ja już znam pana…

– Wszędzie zakłamanie – powtórzył Raszyn. – Mało tego, że w domu nam cały czas kit wstawiali, to jeszcze tu, w Moskwie, w wała robią! Dokoła sami kłamcy. Cała historia to kit! Wszystkie pomysły kradzione!

Pierwszy oficer westchnął z udręką. Pomyślał nagle, że chyba przesadził z tym namawianiem dowódcy, żeby zabrał się za przebudowę świata. Wyglądało, że admirał wziął sobie ten pomysł za bardzo do serca.

45
{"b":"102796","o":1}