Ive wpadła do pomieszczenia z taką prędkością, że Andrew nawet nie zdążył odwrócić głowy.
– Andy! – krzyknęła, padając na kolana i rzucając mu się na szyję. – Żyjesz! Kochany! – Objęła nieco speszonego Wernera tak mocno, jakby miała zamiar go udusić, i rozszlochała się, najwyraźniej ze szczęścia.
– Szefie, to my spadamy – powiedział ten z bandażami na głowie, podniósł swoją torbę i ciągnąc za sobą kolegę, wypadł za drzwi.
Candy płakała. Andrew głaskał ją po głowie i szeptał na ucho nieważne słowa. Na ekranie ciągle widniał Alien, a właściwie to, co z niego pozostało.
– Wielka szkoda – mruknął, zerkając jednym okien na ekran. – Nawet nie da się popatrzeć, jak żyją Obcy. Ciekawe, ile tam jest teraz rentgenów. I ile stopni. Ive, słoneczko, uratowałaś nas wszystkich. No, dlaczego płaczesz?
– Z radości – chlipnęła. – A ciebie ciągle nie ma na miejscu, tylko gdzieś pełzasz… Pomyślałam, że jak coś ci się…
– Kochanie… Nie martw się. Jak jest ciąg, to ja zawsze jestem przypięty. Nad czym pracuję, do tego jestem przypięty.
– Ale czołem się uderzyłeś. Daj, popatrzę.
– Nic tam nie ma, po prostu stłuczenie. Wzmacniacz puścił, pękła podkładka. Zdarza się.
– Nie mdli cię? – rzeczowo zapytała Ive, ocierając łzy. Już nie była wystraszona, raczej zatroskana. – W głowie ci się nie kręci?
– Nie – skłamał Andrew, patrząc z miłością na dziewczynę. Nigdy jeszcze żadna kobieta nie troszczyła się tak o niego. Z wyjątkiem mamy, oczywiście. Ale mama też potrafiła być zła, kiedy zrobił sobie krzywdę. A ona po prostu troszczyła się o jego zdrowie, zupełnie szczerze.
– Widzisz, już mnie Epstein opatrzył – jeszcze raz skłamał Werner, wskazując swoje czoło.
– Zapytam go o to później – obiecała Ive. – I nie łudź się, że zapomnę. Wyobrażam sobie, jakie to było uderzenie, jeśli rozwaliłeś pokrywę hełmu. Mogę też sobie wyobrazić, jak wygląda to coś, w co walnąłeś. – Uśmiechnęła się. Ona też nieraz walnęła głową w jakiś twardy przedmiot. Wartość niektórych została nawet odliczona z żołdu.
– Spudłowałem. Palnąłem w ścianę – po raz trzeci skłamał Andrew. Naprawdę rozwalił czołem pancerne szkło monitora tu, w rezerwowym SDO. Ale nowy monitor był już zamontowany, zaś dowód rzeczowy wyniesiony i rozebrany na części. A z mikroschematów walających się pod nogami trudno było zrozumieć, w co i jak uderzył. Panel sterowania ogniem też został już wymieniony, ale to, co się działo pod tym panelem… Gdyby Fox musiał prowadzić ogień z rezerwowego SDO, mógłby mieć spore problemy związane z przypadłością zwaną we flocie padem systemu.
Na pad Andrew natknął się tuż przed tą chwilą, kiedy na ekranach „Skoczka” niespodziewanie wyrósł Obcy. Werner był nawet zadowolony, że prawdopodobna awaria została wykryta na czas i że jest łatwa do usunięcia. Nieco popuścił pasy, żeby sięgnąć do nisko umieszczonego przycisku. W tym momencie jednostka zawirowała i system sterowania ogniem został uszkodzony mechanicznie przez rzucone przeciążeniem ciało porucznika Wernera.
– Obcy przybył na zero-T? – zapytał Andrew, zmieniając temat rozmowy.
– Yhy – skinęła głową Ive. – Moim zdaniem, to jest jego czuły punkt. Ja bym zdołała odskoczyć. To znaczy ziemski okręt zdążyłby. A ten głupek nawet się nie ruszył. Pewnie zaraz po wyjściu do zwyczajnej przestrzeni nie może się ruszać. Dobrze, że był mały. Ze trzy razy mniejszy od tych, które widział Fein.
– Jesteś boska – powiedział Werner. – Jesteś bohaterka. Możesz na paradnym wykręcać dziurkę na gwiazdę.
– Nie-e. Za co? W najlepszym razie dadzą Krzyż… Ciekawe kto. Przecież nie ma kto dawać. Jesteśmy poza prawem.
– A Raszyn swoją władzą? Powinien mieć cały sejf protokołów nagradzania. A kiedy się wszystko ułoży, admiralicja zatwierdzi.
– Andy, kochany – powiedziała bardzo poważnie Candy. – Obudź się. Nic się już nie ułoży. W ogóle. Nigdy.
– Dlaczego? – zdziwił się Andrew. – Kto ci to powiedział? Panikarz Borowski?
– Rusz głową. Tą mądrą, kochaną moją głową… – Ive ostrożnie pocałowała Wernera w czoło. Wolno oblizała wargę. I nagle chwyciła Andy’ego za klapy i zaczęła nim potrząsać.
– Aj! – jęknął. – Nie tak mocno. Słoneczko, za co to?
– Tfu! – Candy nagle zrozumiała, że nie powinna tak postępować z człowiekiem, który doznał wstrząsu mózgu. – Wstawaj! Jeśli możesz… Poczekaj, pomogę ci. No? Daj łapkę!
– Co to znaczy? – udawanie obruszył się Werner, ale rękę podał.
Wstał i omal nie upadł.
– Do Epsteina! – rozkazała Ive, obejmując go w pasie. – Nie biegiem, ale bardzo szybko! Idziemy! Czym zakleiłeś łeb, kłamczuchu? Jak ci nie wstyd, co?
– Ciekawe, skąd dziewczyna może znać smak silikonowego hermetyzera? – zapytał Andy w przestrzeń, ostrożnie przestawiając nogi. Mało tego, że kręciło mu się w głowie, to jeszcze lekko kulał. – Nie słyszałem o takich zboczeniach?
– Znam smak kleju medycznego, głupku! – powiedziała rozemocjonowana Candy.
– Skąd?
– Z własnego pyska, jak się uderzyłam. Nie było czasu na szycie, ktoś chlapnął klejem, żeby mi warga nie odpadła. Kiedy się ocknęłam, miałam pełne usta tego świństwa.
Z bocznego przejścia wyszli technicy, którzy usunęli się z pomieszczenia, żeby nie przeszkadzać zakochanym. Obaj mieli już zabandażowane głowy.
– Kretyni!!! – ryknęła na nich dziewczyna. – Potwory!
– Przepraszam, madame? – zapytał ten ranny w głowę. Drugi nie reagował na wrzaski. Wyglądało, że nie bardzo wie, co się dokoła dzieje.
Ive zamierzała rozwinąć, dlaczego uważa techników za kretynów i potworów, ale przeszkodził jej Andrew:
– Skończcie tamtą zabawę – powiedział. – Natychmiast.
– Tak jest, sir! – krzyknął sprawny technik i szybko pociągnął bezwolnego kolegę byle dalej od rozjuszonej kobiety-nawigatora.
– Taktyczne charakterystyki – wyjaśnił Werner. – Nie mamy prawa. Powinniśmy. Odtworzyć… – Nagle zaczął się jąkać i bełkotać. Widocznie póki pracował, trzymał się jakoś. A teraz już nie miał na to sił.
– Idź – powiedziała Candy, drżąc z lęku o ukochanego. – Nie zatrzymuj się.
– Nawet jeśli rezerwa działa. Chłopcy muszą. Wydusić dwieście procent. Biedni chłopcy. Mocno się potłukli – mamrotał Andrew. – Posłuchaj. Może odpoczniemy? Sekundkę… – I ugięły się pod nim nogi.
Ive złapała Wernera i ostrożnie ułożyła na podłodze. Czuła, że drżą jej wargi, i ta oznaka zbliżającej się histerii zmusiła ją do działania. Podbródkiem przełączyła dźwignię na kołnierzu.
– Epstein! – krzyknęła do mikrofonu, bezsilnie pa – trząc w białka oczu Andy’ego. – Epstein! Doc! Odezwij się! Odezwij się, żebyś zdechł!
* * *
Dobę później resztki Obcych zmieniły się w mikroskopijny punkt na rufowym segmencie ekranów oznaczony markerem. Ive z Foxem co i rusz oglądali się na ten skwarek. Zbyt wiele kłopotów sprawił „Skoczkowi” ów czerwony trójkącik z szybko rosnącą liczbą metrów nad sobą.
Dlaczego to świństwo kręciło się obok naszej boi? – pytał Fox każdego, kto wchodził na SDO.
Odpowiedzi były różne, od węszyło, bydlę do miało jakiś interes, to się kręciło.
Okręt nie ucierpiał bardzo. Napęd i sfera bojowa działały idealnie, uszkodzenia spowodowane przez Wernera jego chłopcy usunęli tak szybko, że nikt ich nawet nie odnotował. Rozsypało się kilka wewnętrznych grodzi na pokładzie mieszkalnym i pękła w dwóch miejscach przegroda dzieląca sektor reaktora. Samowolnie odstrzelił się, a potem odleciał tak raźnie, że nie można było go zawrócić, awaryjny moduł rezerwowego stanowiska dowodzenia. W magazynach potłukło się trochę słabo zamocowanego sprzętu. Ale żaden z tych problemów nie przyniósł utraty zdolności bojowej okrętu.
Natomiast uszkodzone zostały przewody systemu regeneracji. I to nie byle gdzie, a w umiłowanej przez załogę strefie wypoczynkowej. Kiedy dyżurna wachta krzątała się, zbierając rannych i licząc żywych, odchody wypełniły basen, zalały przylegające doń prysznice i tak załatwiły mesę, że wyglądała jak po orgii koprofilów.