Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Jednak obfitość plam krwi i ślady przeciągania na chodniku w przedpokoju pozostały nie wyjaśnione. Pewien detektyw teoretyzował, że może któreś z nich próbowało odczołgać się od zabójcy. Graham w to nie wierzył – najwyraźniej morderca przeciągnął gdzieś zwłoki, a później z powrotem ułożył je w miejscach, w których dokonał zabójstwa.

Wiadomo, co zrobił z panią Leeds. Ale co z innymi? Nie uszkodził ich bardziej niż jej. Każde dziecko zabito jednym strzałem w głowę. Charles Leeds wykrwawił się na śmierć, a także zachłysnął się swoją własną krwią. Jedyny dodatkowy ślad na nim stanowiło powierzchowne podwiązanie klatki piersiowej, które oceniono także jako post mortem. Co zabójca z nimi robił, kiedy już nie żyli?

Graham wyciągnął z teczki policyjne zdjęcia, sprawozdania laboratoryjne o poszczególnych krwistych i organicznych plamach oraz standardowe tablice porównawcze linii spadających kropel krwi.

Przeszedł wolno przez pokoje na piętrze, próbując starannie dopasować rany do plam i odtwarzając wypadki „od tyłu". Nanosił każdy rozbryzg na plan sytuacyjny sypialni, używając tablic porównawczych do określenia kierunku i obfitości upływu krwi. W ten sposób liczył na dokładne ustalenie pozycji ciał w różnych odstępach czasu.

W tym miejscu rząd trzech plam krwi skręcał do góry i zachodził za róg ściany w sypialni. Na chodniku widniały trzy mniejsze plamy. Ściana nad szczytem łóżka Charlesa Leedsa była skrwawiona, a na listwach podłogowych pozostały rozmazy. Szkic sytuacyjny Grahama wyglądał jak zabawa w łączenie kropek bez numerków. Wpatrywał się raz w szkic, raz w pokój, aż rozbolała go głowa.

Wszedł do łazienki i zażył dwie ostatnie tabletki, nabierając ręką wodę prosto spod kranu. Przemył twarz i wytarł się w róg koszuli. Woda zalała podłogę – zapomniał, że usunięto kolanko z syfonu. Poza tym niczego w łazience nie uszkodzono, oprócz stłuczonego lustra i śladów czerwonego proszku do wykrywania odcisków palców, zwanego „krwią smoka". Szczoteczki do zębów, krem do twarzy, maszynka do golenia stały nietknięte.

Łazienka wyglądała na wciąż używaną. Rajstopy pani Leeds suszyły się na poręczach na ręczniki, tak jak je zostawiła. Zauważył, że obcinała w rajstopach tę nogę, która miała oczko i nosiła je razem z podobnie obciętą parą, żeby zaoszczędzić parę groszy. Mała domowa ekonomia pani Leeds wzruszyła go; Molly postępowała podobnie.

Wyszedł przez okno na dach werandy i usiadł na szorstkich gontach. Objął rękami kolana, czując zimną przepoconą koszulę przylepioną do pleców, i oddychał głęboko, żeby pozbyć się zapachu krwi z nosa.

Światła Atlanty odbijały się na niebie, przyćmiewając gwiazdy. W Keys na pewno jest jasna noc. Patrzyliby sobie na spadające gwiazdy z Molly i z Willym, i nasłuchiwali szumu, który według nich wydawała spadająca gwiazda. Akurat rozpryskiwały się meteory delty aquarid i Willy obserwował je do późna.

Otrząsnął się i znowu kichnął. Nie chciał teraz myśleć Molly. Było to w złym guście, a zresztą rozpraszało uwagę.

Graham miał kłopoty z dobrym gustem. Jego myśli często były niesmaczne. W jego umyśle nie powstały stosowne podziały. Wszystko, co widział i czego się dowiadywał, wpływało na resztę. Tak utworzone kombinacje utrudniały życie. Nie potrafił ich jednak przewidzieć, by je zablokować i stłumić. Wpojona uczciwość i przyzwoitość trzymały się jeszcze, wystawiane na szok jego skojarzeń, zastraszone przez sny; ubolewały, że w zakamarkach jego mózgu nie ma schronienia dla rzeczy ukochanych. Kojarzył z prędkością światła. Ocena sytuacji przychodziła mu automatycznie, jak odpowiedzi na litanię w kościele, ale nie nadążała i nie sterowała jego myślami.

Własna umysłowość jawiła mu się jako groteskowa, ale użyteczna, niczym krzesło z rogów jeleni. Nic nie mógł na to poradzić.

Zgasił światła w domu Leedsów i wyszedł przez kuchnię. W odległym końcu werandy latarka natrafiła na rower i wiklinowy kosz dla psa. Na podwórku stała psia buda, a przy schodach miseczka.

Dowody wskazywały, że zaskoczono Leedsów w czasie snu.

Przytrzymał latarkę podbródkiem i zanotował:,,Jack, gdzie był pies?"

Pojechał z powrotem do hotelu. Prowadził samochód ostrożnie, chociaż była czwarta trzydzieści rano i droga prawie pusta. Rozglądał się za dyżurującą apteką, bo ból głowy nie ustępował.

Znalazł ją w Peachtree. Niechlujny gliniarz drzemał koło drzwi. Farmaceuta w przybrudzonym fartuchu, z ramionami obsypanymi łupieżem, sprzedał Grahamowi tabletki. Graham nie lubił młodych farmaceutów. Zawsze tak niechlujnie wyglądają. Tacy pewni siebie, a w domu na pewno nieprzyjemni.

– Co jeszcze? – spytał farmaceuta i zastygł z rękami nad klawiszami kasy. – Co jeszcze?

Biuro FBI z Atlanty zarezerwowało mu pokój w dziwacznym nowoczesnym hotelu niedaleko nowego centrum handlowego Peachtree. Szklane windy w kształcie kokonów miały wywoływać wielkomiejskie wrażenie.

Jechał do pokoju z dwoma uczestnikami kongresu, którzy na plakietkach identyfikacyjnych wydrukowali sobie „Cześć!". Trzymali się poręczy i spoglądali w dół na hali.

– Patrz no tam, przy recepcji, to Wilma i reszta, właśnie wchodzą – zauważył większy. – Cholera, zerwałbym kawałek takiego mięsa.

– Ja bym pieprzył taką, aż by jej krew poszła z nosa – dodał drugi.

Strach i chuć, i złość na strach.

– Ty, wiesz, czemu baba ma nogi?

– No?

– Żeby nie zostawiała śladu jak ślimak.

Drzwi windy otworzyły się.

– Czy to tu? Tak, tu – stwierdził wyższy. Wychodząc zatoczył się na ścianę.

– Wiódł ślepy kulawego – zażartował drugi. Graham położył tekturową teczkę na toaletce w swoim pokoju. Potem wsunął ją do szuflady, żeby jej nie widzieć. Miał dość patrzenia śmierci w oczy. Chciał zadzwonić do Molly, ale było za wcześnie.

Na ósmą rano wyznaczono spotkanie w komendzie głównej policji. Nie miał im zbyt wiele do powiedzenia.

Próbował zasnąć. Jego umysł zachowywał się jak dom pełen lokatorów kłócących się ciągle gdzieś na dole w hallu. Odczuwał całkowitą pustkę. Zanim się położył, wypił setkę whisky że szklanki do mycia zębów. Ciemność przytłaczała go. Zapalił światło w łazience i wrócił do łóżka. Wyobrażał sobie, że Molly jest w łazience i czesze włosy. Zdania z protokołów sekcji zwłok przypominały mu się jak jego własne, choć nigdy nie czytał ich na głos… „Kał uformował się… ślad talku na prawej łydce. Uszkodzenie środkowej ścianki gałki ocznej spowodowane wetknięciem odłamka lustra…"

Próbował myśleć o plaży w Sugarloaf Key, chciał usłyszeć plusk fal. Wyobrażał sobie swój warsztat i ujście do zegara wodnego, który budowali razem z Willym. Zanucił cicho Whiskey River i spróbował bezgłośnie odśpiewać Black Mountain Rag. Piosenki Molly. Partia gitarowa Doc Watsona poszła mu dobrze, ale jak zwykle pogubił się przy skrzypcach. Molly próbowała go nauczyć tańca w chodakach na podwórku i właśnie podskakiwała… kiedy wreszcie się zdrzemnął.

Obudził się po godzinie, cały sztywny i spocony, druga poduszka na tle światła z łazienki zmieniła się w panią Leeds, która leży cała pogryziona i poszarpana, o szklanych oczach i zakrzepniętej krwi w kształcie rączek do okularów na skroniach i za uszami. Bał się spojrzeć jej w twarz. W mózgu dzwonił mu alarm przeciwpożarowy; w końcu wyciągnął rękę i namacał suchą pościel.

Od razu trochę się uspokoił. Podniósł się z bijącym sercem i włożył suchy podkoszulek. Mokry wrzucił do wanny. Nie miał odwagi położyć się na suchej stronie łóżka. Ułożył więc ręcznik na przepoconej pościeli i z solidnym drinkiem w ręce usiadł opierając się o szczyt łóżka. Wypił od razu jedną trzecią.

Próbował skupić myśli, nad czymkolwiek. Choćby wizyta w drogerii; chyba dlatego, że było to jedyne wydarzenie dnia nie związane że śmiercią.

Pamiętał stare drogerie z syfonami wody firmowej. W dzieciństwie zawsze wyczuwał w nich atmosferę ukradkowości. Wchodząc tam od razu myślało się o kupnie prezerwatyw, obojętnie, czy były potrzebne, czy nie. Na półkach stały rzeczy, którym nie należało się zbyt długo przyglądać.

4
{"b":"102272","o":1}