Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Graham przygryzł dolną wargę i również czekał. Na ekranie otworzyły się drzwi i weszła pani Leeds z zakupami. Zmrużyła oczy, roześmiała się zaskoczona i poprawiła wolną ręką zmierzwione włosy. Poruszyła wargami, wychodząc poza kadr, a za nią weszły dzieci niosąc mniejsze sprawunki. Dziewczynka miała sześć lat, chłopcy osiem i dziesięć.

Młodszy chłopak, wyraźnie zaznajomiony z kręceniem filmów, wskazał na swoje uszy i poruszył nimi. Film kręcony był że stosunkowo wysokiej pozycji. Według sprawozdania koronera Leeds miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu.

Graham sądził, że ta część filmu została nakręcona wczesną wiosną. Dzieci miały na sobie ocieplane kurtki, a pani Leeds wyglądała blado. W kostnicy na jej ciele widniała porządna opalenizna i ślady po kostiumie kąpielowym.

Po tym następowały krótkie ujęcia; chłopcy grają w ping-ponga w suterenie i dziewczynka, Susan – język podwinięty z emocji aż nad górną wargę, niesforny kosmyk opada na czoło – pakuje prezent w swoim pokoju. Podobnie jak matka w kuchni, odgarnia włosy tłuściutką rączką.

W następnej scenie Susan przykucnięta jak żabka w kąpieli z pianą. Na głowie ma duży czepek kąpielowy. Tym razem kąt kamery jest niższy i ostrość nieczysta, co sugeruje robotę braciszka. Scena kończy się bezgłośnymi krzykami w stronę kamery i zakrywaniem sześcioletnich piersi. Tymczasem czepek opada dziewczynce na oczy.

Aby nie być gorszym, Leeds zaskakuje żonę pod prysznicem. Zasłona wybrzusza się, zupełnie jak kurtyna przed szkolnym przedstawieniem. Ręka pani Leeds pojawia się z boku zasłony, trzymając dużą gąbkę. Po czym piana zasłania ekran.

Film kończy się urywkiem przemówienia telewizyjnego Normana Vincenta Peale'a i dowcipnym ujęciem Leedsa chrapiącego w tym samym krześle, w którym teraz siedział Graham.

Graham wpatrywał się w plamę świetlną na ekranie. Czuł sympatię do Leedsów. Żałował, że widział ich w kostnicy. Pomyślał sobie, że może szaleniec, który ich odwiedził, też ich lubił. Ale szaleńcowi podobali się bardziej w swym obecnym stanie.

Graham odczuwał pustkę w głowie. Pływał w hotelowym basenie, aż nogi miał jak z gumy, i wychodząc z wody myślał o dwóch rzeczach jednocześnie – tanqueray martini i smaku ust Molly.

Przyrządził sobie martini w plastikowej szklance i zadzwonił do Molly.

– Cześć, seksbombo!

– Cześć, kochanie. Gdzie jesteś?

– W tym przeklętym hotelu w Atlancie.

– I co porabiasz?

– Nic szczególnego. Tęskno mi.

– Mnie też.

– Pokochałbym się.

– Ja także.

– Powiedz mi, co u ciebie?

– Wiesz, pokłóciłam się dzisiaj z panią Holper. Wyobraź sobie, że chciała zwrócić suknię z olbrzymią plamą po whisky na siedzeniu. Na pewno włożyła ją na to przyjęcie w Jaycee.

– I co ty jej na to?

– Powiedziałam, że sprzedałam jej czystą.

– A ona?

– Powiedziała, że dotąd zawsze zwracała suknie bez kłopotów i dlatego zawsze kupowała u mnie, a nie gdzie indziej.

– No i co ty na to?

– Powiedziałam, że się martwię, bo Will plecie bzdury przez telefon.

– Aha.

– Willy w porządku. Właśnie zakopuje żółwie jaja, które wygrzebały psy. Opowiedz mi, co robisz.

– Czytam sprawozdania i źle się odżywiam.

– Spodziewam się, że dużo główkujesz.

– No.

– Może ci pomóc?

– Nic mi do niczego nie pasuje, Molly. Za mało informacji. To znaczy informacji jest w bród, ale nie umiem ich wykorzystać.

– Długo jeszcze będziesz w Atlancie? Nie przynaglam cię do powrotu, ale tak po prostu pytam.

– Nie wiem. Chyba jeszcze co najmniej kilka dni. Brakuje mi ciebie.

– Chcesz, porozmawiamy o łóżku.

– Chybabym tego nie wytrzymał. Może lepiej nie.

– Co nie?

– Nie mówmy o łóżku.

– Dobra. Ale nie przeszkadza ci, że sobie pomyślę?

– Oczywiście, że nie.

– Mamy nowego psa.

– O Jezu!

– Wygląda na krzyżówkę basseta z pekińczykiem.

– Cudownie.

– Ma wielkie jaja.

– Nie mam nic przeciwko temu.

– Prawie włóczy je po ziemi. Musi je w biegu podkurczać.

– To niemożliwe.

– Tak, możliwe. Co ty o tym wiesz!

– Bardzo dużo!

– A ty umiesz swoje podkurczyć?

– Spodziewałem się, że zejdzie na te tematy.

– No?

– Jeżeli już musisz wiedzieć, to raz podkurczyłem.

– Kiedy to?

– W młodości. Musiałem szybciutko przeskoczyć przez płot z drutem kolczastym.

– Dlaczego?

– Bo niosłem arbuza, którego sam nie wyhodowałem.

– Uciekałeś? Ktoś cię gonił?

– To ten pastuch, mój sąsiad. Psy go zbudziły i wypadł z domu w kalesonach i z flintą na ramieniu. Na szczęście potknął się o tyczki fasoli, co mi dało trochę czasu.

– Strzelił do ciebie?

– Wtedy tak myślałem. Ale strzały, które słyszałem, chyba wydobywały się z moich czterech liter. Do dzisiaj nie jestem tego pewien.

– A przeskoczyłeś przez płot?

– Z łatwością.

– Umysł kryminalisty, nawet w takim wieku.

– Nie mam umysłu kryminalisty.

– Oczywiście, że nie. Chciałabym pomalować kuchnię. Jaki kolor ci się podoba? Will! Słyszysz mnie?

– Tak, tak, no… żółty. Zróbmy ją na żółto.

– Żółty jest nie dla mnie. Przy śniadaniu będę cała zielona.

– Zatem niebieski.

– Niebieski jest zimny.

– Do diabła, pomaluj ją na sraczkowato i się mnie nie pytaj… Poczekaj no, już niedługo będę w domu, pójdziemy sobie do sklepu z farbami, kupimy szpachle i co tam jeszcze trzeba, dobrze? Może jakieś nowe pędzle?

– W porządku, kupimy nowe pędzle. Zupełnie nie wiem, dlaczego o tym wszystkim mówię. Słuchaj, kocham cię i bardzo mi ciebie brak, poza tym postępujesz słusznie. Wiem, że dużo cię to kosztuje. Jestem tutaj i będę tutaj, jak wrócisz do domu, albo przyjadę do ciebie, gdzie będziesz chciał. Tak to jest.

– Molly, kochana, kładź się już spać.

– Idę.

– Dobranoc.

Graham leżał z rękami założonymi pod głowę i przypominał sobie obiady z Molly. Krab popijany saucerre z domieszką słonej morskiej bryzy.

Jego przekleństwem stawało się rozpamiętywanie rozmów i właśnie zaczął to czynić. Tak ją uciął po jej niewinnej uwadze o jego „kryminalnym umyśle". Głupiec.

Zainteresowanie Molly jego osobą wydawało się Grahamowi niezrozumiałe.

Zadzwonił na komisariat i zostawił wiadomość dla Springfielda, że rano pomoże im przepytywać sąsiadów. Nie miał mc lepszego do roboty.

Dżin pomógł mu zasnąć.

6

Kopie notatek dotyczących wszystkich telefonów na temat sprawy Leedsów zalegały biurko Buddy Springfielda. We wtorek o siódmej rano, kiedy zjawił się w biurze, leżało ich sześćdziesiąt trzy. Górną zaznaczono na czerwono.

Informowała o tym, że policja w Birmingham znalazła kota pochowanego w pudełku po bitach za garażem Jacobich. Kotu włożono między łapki kwiatek i owinięto go ściereczką do naczyń. Jego imię wypisano dziecięcym pismem na wieczku. Nie miał obróżki. Wieczko przytrzymywał sznurek zawiązany na kokardkę.

Lekarz z Birmingham stwierdził, iż kota uduszono. Ogolił go, ale nie znalazł żadnych ran kłutych.

Springfield zastukał rączką okularów o zęby.

Odnaleziono miękką ziemię i wykopano pudełko łopatą. Nie potrzebowali żadnej cholernej sondy metanowej. A jednak, Graham miał rację.

Szef wydziału śledczego poślinił kciuk i zaczął przeglądać resztę notatek. Większość mówiła o podejrzanych pojazdach w okolicy w ciągu zeszłego tygodnia, opisy przeważnie były nieścisłe, podawały tylko typ pojazdu albo kolor. Mieszkańcy Atlanty otrzymali cztery anonimowe telefony: „Urządzę was tak jak Leedsów".

Doniesienie Hoyta Lewisa znajdowało się w środku.

Springfield zadzwonił do dowódcy nocnej zmiany.

– Co z doniesieniem pracownika elektrowni o tym Parsonsie? Numer czterdzieści osiem.

– Już dzwoniliśmy do usług, szefie, czy mieli kogoś w tym rejonie. Mają się odezwać z samego rana.

– To wy szybko do nich zadzwońcie – polecił Springfield. – Sprawdźcie wywóz śmieci, skontrolujcie zezwolenia na budowę w całej alejce i łapcie mnie w samochodzie.

10
{"b":"102272","o":1}