Czesław Miłosz Wiersze Miasto Nad ruinami wstaje dzień, wędrowny grajek pustym oknom gra, Z głową na bok schyloną skoczne tony ze skrzypki wywodzi. A w oknie tylko niebo, gołębi miga ćma, I tak w tej rannej ciszy świat nowy się rodzi. I wiatr, gdy struny drutów pękły, martwe drzwi otwiera, Na których klamce dotąd pozostał niezmyty Ślad ręki przepadłego bez wieści bohatera, I toczy po pokoju dziewczyny zabitej Sczesany z włosów puch. A serce bije. Słuchaj. Jest w tym dziw nad dziwy, Że ono trwa, gdy wszystkie oczy patrzą – nowe, Że wygrzebaną spod cegieł pokrywy, Stopioną w ogniu na drzwiach wieszają podkowę Na inne szczęście. Słuchaj. I radość, i wstyd Żyć jeszcze raz, na nieobeszłej ziemi, Powracać i ślubować, gdy zmarzły kasztan kwitł, Winy dawne odkupić czynami lepszemi. Bólu prawdziwy, sławo i niesławo, Ty wielka, że godna jesteś jedynie milczenia, Brzękiem słów pustych twego nie dotknie imienia, Kto tęsknił, wie. Nie powie nic. Warszawo. Poprzez węgierskie góry, sowieckie ugory Szliśmy do ciebie. Znamy te noce nieludzkie, Kiedy zgłodniałym oczom, przez otwarte chmury Nie ty, lecz inne miasta jako stada judzkie Jawiły się, skupione nad rzeką w dolinach. Złych mocarstw świata były przed nami granice, Krzywda ludzka i rozpacz, te same w innych śpiewały językach, W twarz nam świeciły azjatyckie, zmęczone księżyce, Lecz gdyśmy na siebie spojrzeli – twój wzrok nas spotykał. O Bolesna. Na gruzach praskich grająca kapela, Mosty w dymach i serce bijące – i to wszystko. I los – jak niebo, kiedy się rozdziela Linią ognistą. Że po raz drugi kształt nam ludzki oblec dano I witać światłem buchające wieki, Ty, żyjący, nie pytaj tamtych, co to znaczy. Z pól, gdzie hełmy im rdzawią topniejące śniegi, Z barykad, z placów trawą zarosłych powstaną, Życia twojego żaden ci z nich nie przebaczy. Grajku poranny, komu ty tak grasz, Tam są schody bez domu i piętra bez żywych. – Tobie gram, najpiękniejsze z urojonych miast I najsmutniejsze z prawdziwych. 1940 (Z tomiku "Ocalenie", 1945) Kraina poezji Do tej krainy idż ścieżkami tonów, Z których się rodzą spokojne muzyki, Granicą dżwięków jeszcze niespełnionych, Zaczętych tylko. Jeżeli w noc czerwcową się rozlegnie Brzęk, chrabąszcz w strunę u skrzypiec uderzy Albo kot po klawiszach pazurkiem przebiegnie, Możesz im wierzyć – Idż, nim umilkną. Do tej krainy – w Trzech Króli, wieczorem, Gdy na kominie jasny ogień bucha I rzędy rondli miedzianych oświetla, A na ulicy śnieżnej tuż za domem Huczy basetla. Ledwo usypiasz, już przy tobie staje Elf mały, z baśni zimowej norweskiej, A wtedy miga niby baj po ścianie Płomyk niebieski. Stąpacie cicho, żeby nie obudzić Rodziców, którzy śpią w dębowym łożu, 1- w lot kominem! w ciemny świat i czar Białego mrozu. Lot, lot. Noc w górze cicha i gwiażdzista, W szronach na dole prześwituje sioło I nagle wiosna. Na różowych listkach Księżyca koło. Do tej krainy – lecz jakąż jest ona, Wybudowana gdzieś na zgasłych łonach, Pożar ognistym mieczem wejścia strzeże, Umarły gil ćwierka u jej bram, Siedzą z głową na rękach polegli żołnierze, Na miast ruinie rzędy lisich jam I mlecz, i wrzos na zapomnianych schronach. Tam śnieżna góra jest pienistą falą, Co trwa sekundę na równinie mórz. Nim w głąb upadnie, gdzie się perły palą, Trzmiel z tulipana strząśnie żółty kurz. Nim nowa fala, księżycem zwabiona, Klęknie i czoło powoli podżwignie, Tysiącolecie ludzkie jedno skona, A trzmiel w kielichu tulipana zniknie. Do tej krainy przyjmij zaproszenie, Nie pytaj, jak się dziś ona nazywa, Wiesz, przez jak gorzkie tam idzie się ciernie. Czy jest szczęśliwa? Nie wiem, czy szczęśliwa. Jak pióro strzały, która pierś przebiła, Drga, błyszczy w słońcu i barwy przybiera – Z bólem na zawsze ta ziemia złączona I tylko smutek jej bramy otwiera. Jeżeliś klęski zaznał, dosięgł lat Dojrzałych, patrząc na gruzy i zgliszcza, I spustoszyła myśli twe jak wiatr Litość najczystsza, Jeżeliś nie chciał mówić odtąd nic, Bo zapytałeś – po co, czy to warto Straszliwy posąg, skamieniały krzyż Ubierać farbą, To wiedz, że ona blisko, żeś jest tuż. I jeśli mówisz: żegnaj mi na wieki – Witaj odpowie echo z ziemskich puszcz, Wstydliwa czułość obmyje powieki I każde dawne pożegnania słowo Jest jak świtania dalekiego wstążka, Rosa o brzasku, czeremchy gałązka, A gdyś opłakał ją – ona przed tobą. 1942
(Z tomiku "Ocalenie", 1945) |