Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nasze gratulacje – zabrzmiał czyjś głos, potem zaś za oddzielającą mnie od opowiadających i słuchających ścianą paczek i przesyłek rozległy się oklaski.

– Serdecznie panom dziękuję – opowiadający niechybnie skłonił się swoim nagradzającym go brawami słuchaczom – otóż ta smagła trzydziestolatka bez wątpienia miała talent literacki i miała też niekiedy kłopotliwą świadomość swojego talentu. Proszę panów, ona ofiarowywała mi nawet spisy swoich zakupów, ponieważ uważała, że te litanijne formy są przez nią dowcipnie i zręcznie opracowane literacko. I panowie nie uwierzycie, one były dowcipnie i zręcznie opracowane literacko. Pisała szybko, bez namysłu i prawie każdy jej tekst zasługiwał na uwagę. – Usłyszałem delikatny szelest. Każdy jej tekst. Nawet spis zakupów. Nawet zostawiona u mego wezgłowia kartka. Posłuchajcie panowie. Przytaczam:

Jest dziewiąta rano. Poniedziałek. 10 lipca (1961). Wychodzę. Ty drogi M. postaraj się tego nie czynić, tzn. nie wychodź. Wrócę. Całuję, pomimo iż pocałunek mój przebić musi spowijającą twe nieszczęsne ciało żółtawą chmurę. Gorzka żołądkowa o tej porze (przypominam Ci – jest dziewiąta rano) najwyraźniej zmienia stan skupienia, przeistacza się w żółty obłok, który oby do mojego powrotu przesunął się gdzie indziej, niech zawiśnie nad jakąkolwiek dzielnicą naszego stołecznego grodu, nad Żoliborzem albo nad Saską Kępą, niech przesunie się w stronę Górnego Śląska albo w kierunku Krainy Tysiąca Jezior, niechaj przekroczy nasze piastowskie granice i zawiśnie nad którąkolwiek z uciśnionych republik bałtyckich, niechaj popłynie dalej i stanie nad Kosmodromem Bajkonur, z którego wystartował, albo nad wioską Smietowka, pod którą wylądował Jurij Gagarin, niech zawiśnie nad stanem Idaho, aby uczcić żałobnym cieniem samobójczą śmierć Ernesta Hemingwaya, niech żółty obłok o niejasnych zarysach twojego nieprzytomnego ciała zawiśnie gdziekolwiek, niechaj zawiśnie nawet nad walczącym Kongiem. Nie chciałabym Cię, drogi M., za bardzo podniecać, ale w sumie mam to tam, gdzie wiesz. Idzie mi wyłącznie o to, abyś niczego już więcej nie pił. Weź kąpiel. Zjedz coś. Wracam o 19. Twoja F…

Sami panowie powiedzcie…

– Istotnie – tym razem nie miałem cienia wątpliwości: był to szept pana Trąby – istotnie, jeśli idzie o gatunek literacki, który przygodnie można by nazwać notatką osobistą, jest tu niejaka maestria, ale czy było coś więcej, czy niewątpliwy, choć, jakby to powiedzieć, dość wyspecjalizowany talent pańskiej znajomej jakoś się rozwinął?

– Nie wiem, straciłem ją z oczu. Pewnego dnia jedna z jej notatek wpadła w powołane do zabicia mnie ręce mojej żony i niestety tym razem nie była to notatka hermetyczna ani pod względem treści, ani pod względem formy. Prawdę powiedziawszy, był to tekst wręcz rażący swą ostentacyjną wylewnością. Z oczywistych powodów pamiętam każde słowo:

Nie uwierzysz drogi M. – pisała moja biegle władająca piórem kochanica – nie uwierzysz, ale ja lubię wszystko i lubię wszędzie, lubię, gdy jesteś delikatny, i lubię, gdy jesteś brutalny, lubię, gdy robisz to błyskawicznie, i lubię, gdy robisz to długo, jak powiada poeta, wszystkie bramy mojego ciała otwierają się przed tobą z jednakową skwapliwością, lubię zapach potu i lubię zapach wody kolońskiej, lubię ból i lubię brak bólu, a poza tym nie wiem, czy wiesz, mój Burasku, jakie ty masz piękne oczy.

Zapadła chwila ciszy, pociąg dudnił, w gruncie rzeczy było coś niezwykłego w tym, że w cały czas przecież trwającym dudnieniu słyszałem każde słowo coraz wstydliwszych szeptów.

– A jak zareagowała szanowna małżonka?

– Tupnęła nogą.

– Tak, to przeważnie wystarcza – powiedział z wyraźną satysfakcją pan Trąba i ciągnął półgłosem: – Obawiam się, iż pańska utalentowana znajoma jednak nie miała świadomości swojego talentu, bo w ogóle, moim zdaniem, kobiety nie mają świadomości swoich talentów. Więcej powiem: one nie mają nawet świadomości talentu swojego ciała. Panowie, najpiękniejszą kobietę świata widziałem w Krakowie na ulicy Wiślnej. Stała na krawężniku. Spoglądała w kierunku Rynku i pod jej spojrzeniem światła Rynku gasły. Nie będę opisywał szczegółów, bo nie idzie o zachwycającą, absolutnie zachwycającą cielesność, a o fundamentalną kwestię psychologiczną. W każdym razie kształty miała nadzwyczaj śmiałe. Panowie, powściągnijcie niewczesne chichoty. Chcę, żebyście mnie dobrze zrozumieli. Rzecz jasna, mając do wyboru kształt bądź brak kształtu, przeważnie wybierałem w swoim wystarczająco długim życiu kształt, ale żeby kształt sam w sobie był celem natarcia – nigdy, przenigdy. Byłem zawsze w tym względzie łowcą integralności jako takiej. A poza tym, tyle panowie zapewne wiecie, brak kształtu nie daje wprawdzie żadnych gwarancji, ale nie musi też być żadną przeszkodą w osiąganiu najdalej idących uniesień. W końcu, wieleż razy wspomnę moją nieszczęsną wychowanicę Emilię, moje najdramatyczniejsze niespełnienie (a wspominam ją coraz częściej), tylekroć dochodzę do wniosku, że gdyby nie moja pożałowania godna małoduszność, osiągnęlibyśmy z Emilią wszystko i dotarli wszędzie. Tak, jestem absolutnie pewien, iż gdyby nie mój brak wspaniałomyślności, wspięlibyśmy się z Emilią na miłosne wierchy… Jestem tego absolutnie pewien, a przecież kształty mojej świętej pamięci wychowanicy Emilii to była, przynajmniej z punktu widzenia elementarnych kategorii przestrzennych, klęska absolutna… A tu, proszę, absolutna, spowita w wiotkie biele pełnia stoi na krawężniku ulicy Wiślnej, stoi na krawężniku przed sklepem z obuwiem sportowym, stoi i kogoś wypatruje. Czeka. Nie skraca sobie oczekiwania na przykład oglądaniem wystawy sklepu z obuwiem sportowym, nie przygląda się światu, czekając, nie, ona czeka. Teraz jest jej czas czekania. A światu ona nie musi się już przyglądać, ponieważ wie ona o świecie wszystko. Jej świat jest uporządkowany, wszystko w jej świecie ma swój czas (teraz jest czas czekania), ona ma masę spraw i teraz pomiędzy jedną a drugą sprawą… czeka. Panowie, czuję, że nie wyrażam się jasno: idzie o to, iż to absolutne ucieleśnienie doskonałości cielesnej nie miało prawa mieć żadnych spraw poza cielesnymi, a z kobiecą obłudą dawało do zrozmienia, że ma takie sprawy. Uległa ona samiczemu złudzeniu, iż skoro problem formy jej ciała jest rozwiązany doskonale, to znaczy że w ogóle wszystkie problemy, jakie mogą się temu ciału przydarzyć na świecie, są też rozwiązane doskonale. Panowie, ona była najpiękniejszą kobietą świata i w związku z tym uważała, że życie jest logiczne. Mijający ją mężczyźni na widok tej bogini seksu odchodzili od zmysłów, ona zaś daremnie odgrywała rolę osoby wyższej od własnego ciała.

Ponieważ sama nie zwracała uwagi (dawała do zrozumienia, że nie zwraca uwagi) na własne ciało, które było doskonałe, nie mogła też, rzecz jasna, tym bardziej nie mogła zwracać uwagi na inne ciała, mniej przecież doskonałe. Jakże w końcu ktoś tak absolutny i tak nasycony własną doskonałością jak ona mógłby turbować się niedoskonałymi korpusami drugich, niedoskonałymi już choćby przez to, że okazywałyby one swoje nią zainteresowanie, niedoskonałymi poprzez swoją wobec niej fizjologiczną wylewność. W ten daleko idący sposób obłuda w udawaniu obojętności wobec własnego ciała skazywała ją na obojętność wobec świata. Krótko mówiąc, niczego w tej arcydupie nie było oprócz seksu, ona zaś dawała do zrozumienia, iż jest w niej wszystko oprócz seksu…

– Na tym polega ich władza nad nami – powiedział ktoś po chwili pełnej dojmującej goryczy.

– Jeśli o mnie idzie, to lubię władzę kobiet. – Od razu pomyślałem, że teraz mówi największy figlarz, żartowniś i psotnik spośród konwojentów, tak pomyślałem i nie myliłem się -jeśli o mnie idzie, to lubię władzę kobiet, ponieważ lubię władzę, którą można robić w konia.

I znów rozległy się śmiechy, chichoty, delikatny brzęk szkła, pociąg znów zwolnił biegu.

– A ja swego czasu byłem z zapracowaną wdową z trójką dzieci – mówił ktoś rozdygotanym i skłonnym do płaczu głosem. – A ja swego czasu byłem z zapracowaną wdową z trójką dzieci – powtórzył raz jeszcze, może powtarzał któryś raz z rzędu, wbrew niesłyszalnym pomrukom niedowierzania, które, choć niesłyszalne, musiały wszak przydać mu siły, bo wreszcie straceńczo rzucił się w wir opowieści.

27
{"b":"100837","o":1}