Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Boże, Boże, Boże…

Pojąłem tedy, że nie ma nadziei.

Nie będę ja Czytelnika łaskawego drobiazgowym opisem mąk moich, w potrzasku owej Ostrogi zażytych, nużył. Owóż Potrzask to był, Potrzask, w który my jak szczury i jak kwiki wpadli, a wszystko za Rachmistrza sprawą. I gdy co czas pewien Ostroga nieco folgowała, z urywkowych Barona lub Ciumkały zwierzeń, z głuchych Pyckala jęków jam się prawdy dowiadywał…

Od tego więc się zaczęło, że po Pojedynku, gdy ja z Tomaszem do estancji Gonzala się udałem, Baron przez Ciumkałę Pyckala na pojedynek wyzwał o to, że jemu Pyckal w łeb dal. Przez Ciumkałę, powiadam, to wyzwanie było, bo gdy Baron z Pyckalem razem z pojedynku wracali na ogierach swoich, Ciumkala z rowu wylazł (na nich w rowie czekał) a że to zły bardzo (myślał, że oni jego umyślnie od świadkowania Gonzalowi odsunęli, żeby Interes mu zepsuć i jego do Zysków nie dopuścić) więc z rowu wylazł, a powiada:

– Ogiery, ogiery, ale lepiej by się wam Kobyły zdały, bo wy Kobyły chyba a u Kobyły za świadków byliście, wiec to i Kobyły… Tak im podłazi, że znowuż Ogiery pląsać a skakać zaczęły, aż Baron jemu butem chciał dać między oczy; ale, zamiast żeby jemu dal, Pyckala w udo kopnął, bo Ciumkała na ziemi siadł. Siedzi więc Ciumkała, a tam Pyckal Barona w ucho:

– Ty taki owaki, co mnie kopiesz?! Powiada Baron:

– A za coś mnie w łeb dal? Powiada Ciumkała z ziemi:

– Oj tyż to Kobyły się gryzą, deszcz będzie!… Tu ogiery skaczą, pląsają. Dopiroż Baron Pyckala w ucho! Owóż krew się burzy, a jeden drugiego na pojedynek wyzywa (a Ciumkała od Kobył wyzywa), a już to tym bardziej do tego nowego palą się pojedynku, że sromotę tamtej z Putem pukaniny zatrzeć pragną. Gdy tedy, tak wyzywając się, do Biura dojechali, prosił Baron Rachmistrza żeby, jego imieniem, Pyckala już pro forma wyzwał na szable lub na pistolety. Ale powiada Rachmistrz:

– Co ja wyzywał będę, przecie wy się kuli boicie, bo już to jasne, oczywiste, co ludzie mówią, że Pojedynek tamten bez kuli był, więc tyż pewnie i ten Pojedynek bez kuli mieć chcecie… oj, Ogiery wy, ogiery, ale z pustego Pistoletu i Prochem strzelacie… A Ciumkała:

– Kobyły, kobyły… To Baron z Pyckalem na nich, bić ich chcą, ale w końcu na wódkę razem do Rajtszuli poszli. Tam Baron i Pyckal krzyczą, hałasują, że choćby Pazurami, a choćby Cepami, albo Widłami a na śmierć samą, do krwi ostatniej… i sierdzą się, do oczu sobie, Rachmistrzowi, skaczą, a to Młyn, a to Zastawa, między sobą sobie dogadują, a już wszystkie stare urazy, wspominki, wszystkie krzywdy od wieka wieków doznane jak żywe przed oczami stają. Dopiroż powiada Rachmistrz:

– Mam ja Ostrogi, które szpikulec mają silnie zakręcony, a gdy wy cepami bić się chcecie to lepiej chyba Ostrogami tymi… ale tyż to Ostrogi nie dla kobył, a chyba tylko dla Ogierów!… A Ciumkała:

– Kobyły, kobyły!… Krzyknęli, że Ogier! I proszą się, żeby im te ostrogi przytwierdzić, że tu zaraz nimi na śmierć się zadźgają! Dopiroż Baron Pyckalowi ostrogę swoją wraził, Pyckal Baronowi i tak w Potrzask wpadli, że ani ruszyć się nie mogli. Rachmistrz jak ściana pobladł, oczy jemu na wierzch wylazły i, ostrogę sobie przytwierdziwszy, ich dopadłszy, tak skłuł, tak stratował, skrwawił niemiłosiernie, że jak Psi wyli z Pianą i w niebo ryk bił z miejsca tego Okrutnego. Odtąd się ta Męka zaczęła, Golgota, ten Związek, Potrzask Szatański Diabelski.

Przyczyny, która Rachmistrza do tak okropnego Potrzasku skłoniła, z własnych ust jego bladych się dowiedziałem, gdy na noc do piwnicy wrócił. – Wszystko – powiada – aby los nasz przeklęty przemóc i natury wrogość zgwałcić i odmienić!

– A bo żal się Boże – mówi – toż znowu nam na tej wojnie tyłków piorą. I znowuż Przegrana! Przeklęty, przeklętyż los! A czy to Natura nami pogardziła, że tyż nic nam na Dobre, na Udane, na Szczęśliwe nie chce wyjść, a wszystko właśnie na Złe, na Złośliwe się obraca? A toż widać Bez Kuł strzały nasze! A toż pusta Lufa nasza! A toż podobnież Natura nas nie chce i, wzgardliwa, za słabość naszą Śmierci, Zagłady nam życzy!

– Przeklęty los! Dlatego ja, Rachmistrz, widząc pana Tomasza, jak z Pustego Pistoletu strzela, to postanowiłem; że Strasznym się stanę i na Naturę się rzucę, ją zgwałcę, przemogę, Przerażę, iżby się nam Los odmienił… O, zgwałcić Naturę, zgwałcić Los, siebie zgwałcić i zgwałcić Boga Najwyższego! A bo nikt się Poczciwości naszej nie ulęknie, Straszni być musimy!

– Dlatego ja – mówi – szpikulec tym Ostrogom zakręciłem, aby w Potrzask Arcybolesny chwytały. Aby Hufiec Przemożny Kawalerii stworzyć Najstraszniejszej, która by Uderzyła, Rozgromiła, Poraziła i Los nam inny na Naturze wymusiła! O, Moc, Moc, Moc! Więc ja was i siebie w ten Potrzask złapałem i męczę, a już męczyć nie przestanę, bo przestać nie mogę… bo jakbym sfolgował to wy byście chyba ze mnie pasy darli… Dlatego nie ma folgi! Nie ma folgi!… Tak to on mnie do ucha szepcze, a blady, trzęsie się, drży, szczęki jemu latają, palce kurczą się i rozwiewają, głos to piskliwy, to bardzo głęboki.

Dopiroż powiadam do niego:

– A, panie Grzegorzu, na cóż to tobie, przecie to ci na zdrowie nie wyjdzie, a i trzęsiesz się, poty tobie występują. Szepnął:

– Milcz, milcz! Trzęsę się, bom słaby. Ale Mocnym będę, gdy Słabość, Małość w sobie zduszę i Przerażę. Ty zaś zdrady nie próbuj, bo Ostroga! I ręką drobi, który to był zwyczaj jego z dawnych czasów. Otóż to dni, jak noc, ciemne, noce, jak dni, bezsenne w piwnicy owej. Już tedy nic, tylko Ostroga i Ostroga, i tak godzinami, dniami, nocami siedziemy i siedziemy i na siebie spoglądamy, a wszelki ruch nasz, wszelkie poruszenie ciężkie utrudnione nam się stało we wzajemnym Spętaniu Opętaniu naszym. Gdzież to Barona gracja, fumy, szyki? Gdzie Pyckala huczność? Gdzie Ciumkały wieczyste lizanie? Oto jak robaki w tej piwnicy między sobą się babrzemy, jeden tam z drugim się gmerze, a gdy po Natężeniu Folga, po Foldze znowuż Natężenie i jęk tego, kto w potrzask Ostrogi się dostał. Nawet więc wtedy, gdy co zrobić, obrządzić trzeba było, wodę zagrzać, garnków wymyć, zawsze we dwóch to spełnianem było, a bardzo powolnie, ostrożnie, żeby to broń Boże nagłego ostrogi ciosu nie wywołać. I tak od rana do wieczora Siedziemy, Siedziemy i Milczemy, mało co mówiemy, a jakbyśmy wrogami sobie byli, choć wszystko wspólnie załatwiamy. A dopiero, gdy nocą sen zmorzy (choć tam zawsze jeden z drugim czuwał), dopiro wtenczas, powiadam, gawęda nasza się zaczyna i charczy Pyckal, sapie, szumi Baron, wzdycha, ględzi i płacze Ciumkała, a Rachmistrz pod nosem lub przez nos mamrocze. Słuchając tedy tych głosów pradawnych, zrozumiałem wszystką bezdenność Uwięzienia mego – bo chyba to nie Dzisiejsze, nie Wczorajsze, chyba Przedwczorajsze i jakże to Dzisiaj z tym się zmagać co pewnie w zamierzchłym odbywa się czasie… Hej, ciemny bór, ciemny pradawny! Hej, puszcza wiekowa! Hej, stary Spichrz stara Stodoła, Zastawa, a i Młyn nad wodą… Przez sen tedy gwarzą, a jeden z drugim się chandry czy, ten temu zipie, tamten burczy, ów coś tam gada, gada, mędrkuje, mędrkuje, aż dnia jednego Urzędniczka panna Zofia przybyła, przez Rachmistrza w potrzask przyłapana, a tego samego dnia pod wieczór Kasjer zwabiony i złapany został. Coraz więc szumniejsze, bujniejsze ponocne Pogwary i jeden tam się miota, rzuca, drugi „chuli, buli" szepcze, albo „klumka, klumka", i od ty mowy mnie włos się jeżył a serce mdlało, jakbym w piekielnych przebywał okręgach.

I w ciągu dni kilku prawie wszystkie Urzędniczki do piwnicy zwabione zostały, aż i kawałka gołego na ziemi nie było, żeby się człowiek mógł położyć… W tym zaś ścisku dawność, dawność wraca i już jakby nie przeszłe, a Zaprzeszłe było… Więc Pyckal Baronowi, Ciumkale złamany paznokieć pokazał, a Kasjer „Józef, Józef, nie płacz" mówi, a Księgowy płacze! To znów Karasie z nagła wypłynęły, potem zaś Bułka jakaś dawno nadgryziona… i znów Ostrogi cios, znów ból, męczarnia! I już to prawie nie do wiary było, już w głowie się nie mieściło, głównie zaś za dnia; bo drzwi piwnicy tylko na haczyk zamknięte i tylko wstać, dwa kroki dać, wyjść na słonko, na swobodę, o, Boże, Boże, po cóż tu siedzimy, o Boże, Boże, przecie wszyscy wyjść chcemy… a tam Swoboda… W głowie się nie mieści! Rozum się wzdraga! Więc dnia jednego pomyślałem, że jakże to, przecie nie może być, przecie tu wszyscy wyjść chcemy i ja Wyjdę, Wyjdę, o, już Wychodzę, Wychodzę!… Jakoż powstałem i do wyjścia szedłem; oni zaś oczom swoim nie wierząc moje Wyjście śledzą i jakby w nich nadzieja wstępowała… skamienieli… Wtem ruszył się Pyckal; Baron krzyknął, jemu Ostrogę wraził; Pyckal na ziemię z kwikiem upadłszy, mnie dziubnąć chciał, ale chybił; wtenczas panna Zofia mnie swoje wsadziła ostrze; i tak my wszyscy na ziemi w Konwulsjach i z Pianą! Ale na cóż to, o, po cóż to, dlaczegóż to, w jakim celu, a po co, na co, a dlaczego?

24
{"b":"100710","o":1}