– Jest pijany – powiedziała Angelika do matki, gdy wskrzeszeniec oddalił się na tyle, że nie mógł już jej słyszeć.
– Pijany, nawet gdy bez alkoholu we krwi. Kognitywista nie ma nic przeciwko. Dysponujemy pełną archiwizacją.
– Na co ojcu ten Łazarz? Musi trzymać go we własnym domu?
– Ależ proszę, zapytaj Judasa, może ci odpowie.
Nie miała okazji. Ojciec rzadko pojawiał się w Farstone, a wówczas widywała go jedynie z daleka. Za to Zamoyski był pod ręką.
– Więc pamięć jakiejż to przeszłości tak panu ciąży? Wyczekiwała na najdrobniejszą zmianę wyrazu jego
twarzy: znak, że SI pozwoliła mu usłyszeć pytanie. W końcu wykrzywił wargi.
– Czasami wydaje mi się… – zaczął, artykułując słowa z tak wielkim trudem, że aż pochylił się przy tym mimowolnie w przód, ku szklance; w szklankę wbijał wzrok. – Czasami…
– Że?
– Że coś musiało się stać.
– Co?
– Te spojrzenia. Półgesty. Kiedy myślą, że nie widzę. Pani też. I Nina. Wszyscy. Prawnicy korporacyjni. I inni. A na takim lekkim rauszu, trochę lżejszy, trochę mądrzejszy… mam wrażenie, że to ja – że właśnie ja posiadłem jakąś tajemnicę. Zostałem… wyniesiony.
Jakby czytał to na powierzchni alkoholu, słowo po słowie. Nie rozluźnił napiętych mięśni; skulił się jeszcze bardziej. Angelika słuchała go z rosnącym zdumieniem i – czymś w rodzaju podziwu.
Otóż okazuje się, że jednak nie ma filtrów doskonałych: słów ocenzurowanych Zamoyski nie słyszał, widoków niedozwolonych nie widział, ale mimo wszystko coś doń przeciekało – jakoś – w atmosferze, w nastroju chwili, w wyczuwalnym napięciu pomiędzy interlokutorami.
Nie mógł wiedzieć, lecz – przeczuwał.
Małe szachy z seminkluzją, pomyślała Angelika, sącząc sok. W oddali, między gośćmi, widziała ojca; nachylał właśnie ucho ku ustom mandaryna. O czym tam teraz mówią, ojciec i Cesarz? Sekrety Cywilizacji na weselu mej siostry. Ale to prawda, to nie jest jej wesele – mało kto przyszedł na nie dla Beatrice i Forry^go, większość przybyła z uwagi na Judasa McPhersona. Czy mam mu za złe? W roztargnieniu zajrzała do wnętrza swojej szklanicy, nieświadomie kopiując zachowanie Zamoyskiego. Czy mam za złe? Nie, chyba już nie. Nazbyt banalny to powód, by obrażać się na własnego ojca. Pociągnęła kolejny łyk zimnego soku.
No ale miały być szachy z SI. Sięgnęła pamięcią do XXI-wiecznej historii podboju kosmosu.
– Gdzie pana szkolono? Na GLOM-ie?
– Nie, ja byłem z europejskiego kontyngentu – odparł odruchowo, bez zastanowienia.
– Brali żonatych?
– Z tego, co wiem -
Grom przetoczył się przez gorące powietrze, wpychając Zamoyskiemu do ust niewypowiedziane słowa. Szklanka spadła z kolana na ziemię. Poderwali się na nogi oboje, Angelika i wskrzeszeniec, on jakby nagle otrzeźwiały.
Wszyscy goście zareagowali podobnie: nerwowe drgnięcie, moment bezruchu, potem spojrzenia w poszukiwaniu źródła dźwięku. Rozmowy opadły do poziomu szeptów. Nadal grała muzyka – skrzypce, coś jakby Strauss, ale zbyt gwałtowne, bez Straussowskiej posuwistości. Rach-rach-rach, rararach, rach -
Na trawnik wpadła czarna jak heban kobieta z ogniem nad głową.
Była naga, oczy miała krwistoczerwone, paznokcie tru-piobiale. Biegła wielkimi susami. Ludzie sięgali jej do pasa. Metrowej wysokości płomień buchał wzwyż z jej bezwłosej czaszki, oślepiający pióropusz, miecz czystej plazmy.
Goście patrzyli w bezruchu. Na obliczach stahsów zanurzonych w Plateau Angelika dostrzegła skurcze zdumienia, niektórzy rozglądali się dokoła, spodziewając się interwencji Cesarza za pośrednictwem infu. Jeśli jakaś nastąpiła, Angelika musiała ją przeoczyć. Nie mogła oderwać wzroku od kobiety-ognia.
Nie ona jedna. Setki gości, tuziny enstahsowych pracowników firmy wynajętej do organizacji imprezy – wszyscy pogrążeni w przedziwnym stuporze, gapili się, jak straszliwa Murzynka pokonuje gazelimi skokami plac zamkowy, zmierzając do – Angelika przesunęła spojrzenie – prosto do Judasa McPhersona!
Na przedłużeniu trasy olbrzymki znajdowało się kilkanaście osób, lecz Angelika nie miała wątpliwości. I nie tylko ona doszła do takiego wniosku. Ponad tuzin nanomatycz-nych manifestacji gości rzuciło się przeciąć drogę czarnej sprinterce. Ponieważ obowiązywał je protokół, w porównaniu z Murzynką były w swych humanoidalnych postaciach powolne i niezdarne: nie pobiegną szybciej niż może biec człowiek, nie uderzą mocniej, nie przeżyją, czego nie przeżyłby człowiek.
Wyścig nie trwał dłużej niż kilka sekund, bardzo szybko stało się oczywiste, kto ma, kto nie ma szansy ją dosięgnąć. Pozostały cztery manifestacje zdolne zastąpić jej drogę.
Wówczas zdarzyło się coś dziwnego – Angelika zamrugała, w pierwszej sekundzie nie dowierzając oczom – oto bowiem kobieta-ogień w połowie skoku, ani trochę nie zwalniając, rozdwoiła się.
Ułamek sekundy później rozdwoiła się ponownie: już cztery żywe pochodnie biegły ku gospodarzowi.
Po takim rozrzedzeniu nanomatycznej manifestacji (nikt już bowiem nie mógł mieć wątpliwości co do natury zjawiska) poszczególne jej kopie pozostaną przez pewien czas stosunkowo słabe, bo oparte na niepełnych wiązaniach.
Zarazem jednak swobodna multiplikacja dowodziła, iż biegnąca Murzynka całkowicie lekceważy protokół. A skoro tak, nanomaty ograniczane jego zakazami nie mają żadnej szansy – toteż czworo samozwańczych bohaterów zatrzymało się, przepuszczając ognisty kwartet. Nie istnieje taka gra, w której gracz uczciwy wygra z oszustem ignorującym wszelkie reguły.
Angelika patrzyła na ojca. Mimo odległości widziała wyraźnie.
Pozostały mu sekundy. Nie uciekał. Mówił coś do mandaryna. Mandaryn całym sobą okazywał skruchę Cesarza: padł na kolana, bił czołem przed Judasem.
Judas oddał kelnerowi kieliszek, zdjął okulary i odetchnął głębiej. 2 kolei powiedział coś do żony i Angelika ujrzała wtedy ponad ramieniem matki spokojną twarz ojca.
Udało się jej odczytać słowa z oszczędnych ruchów jego warg:
– Malowniczy zamach, nie powiem, postarali się.
Ścisnęło ją w gardłe. Zrozumiała, co chciał jej wytłumaczyć pod czarnym niebem Afryki. Wszyscy zakochujemy się w gruncie rzeczy w samych sobie.
Mam nadzieję, że zarchiwizowałeś się z pamięcią tych trzech dni w Puermageze.
Oby to było krótkie i bezbolesne.
Pierwsza z kobiet-ogni dobiegła do Judasa, złapała go oburącz i rozerwała na strzępy. Goście spoglądali z zainteresowaniem. Mięso i krew eksplodowały w mokrym trzasku na kilka metrów we wszystkie strony. Kiedyś Angelika widziała, jak dwie lwice rozszarpują antylopę. Antylopa stanowiła ich pożywienie, były więc w tym bardziej higieniczne.
Mandaryn wybuchnął w rzadką chmurę nanomatycz-nej zawiesiny i pod tą postacią rzucił się na morderczynię. Objął ją wysokim wirem infu; zniknęli za kurtyną kurzu.
Trzy pozostałe kopie zakręciły na pięcie i pognały prosto na Angelikę.
Zamarło w niej serce.
Dlaczego ja? Dlaczego ja? Dlaczego? Pół roku od archiwizacji. Którędy wędruje ból, gdy na początku wypruty kręgosłup?
Uciekać. Dogonią.
Krew do głowy, krew z głowy, lód w piersi.
Usiadła.
Zamoyski widział, jak dziewczyna osuwa się na ławkę, prawie zemdlona, bardzo blada pod ciemną opalenizną. Wyjął jej z ręki szklankę z resztką soku. Nie zareagowała. Patrzyła przed siebie szeroko otwartymi brązowymi oczyma. Podążył wzrokiem za jej spojrzeniem, ale niczego niezwykłego nie dostrzegł. Muzyka przestała grać i goście z jakiegoś powodu w większości spoglądali w stronę przeciwległego krańca trawnika. Coś się stało? Co takiego? Rozejrzał się raz jeszcze, zdezorientowany. Może złapać i spytać kogoś z obsługi wesela? Żaden jednak nie przechodził akurat wzdłuż linii drzew.
– Panno McPherson…? O co -
Machnęła nań z wściekłością. Podniosła się i wyprostowała energicznie, jakby chciała tu stanąć na baczność.
Adam zmarszczył brwi, usiłując odtworzyć z pamięci dźwięk grzmotu. Niebo bezchmurne. Czy mogła się przestraszyć? Ale czemu przestała grać muzyka?