– No i przepadł – stwierdziła Jonga. – Już go z trupa nie wygrzebię, bo teraz musowo trzeba się schować.
– Jonga! On nie próbował nas zabić, on próbował nam coś powiedzieć. Oni tu mówią gestami.
– A co takiego powiedział?
– Zdążył tylko powiedzieć „Jesteście…”.
– To dobrze. To dobrze, że go zabiłam.
– Dlaczego?
– Bo na pewno próbował powiedzieć: „Jesteście aresztowani”. A wtedy musiałabym pchnąć go szydłem przez dziurkę w kolczudze – zakończyła.
Była zła. Musiała teraz złapać drugiego szczura, bo tymczasem tamtemu krew wyciekła, a to, co nie wyciekło, to skrzepło. Na szczęście dwa duże okazy od razu wywęszyły trupa gwardzisty.
Dopiero po dokładnym wysmarowaniu Tundu oboje wkroczyli w szczurze królestwo kanałów. Ostatnie chyba królestwo, które nie podlegało Cesarzowi.
– Jonga, ty nosisz ze sobą szydło?
– Noszę ze sobą wiele rzeczy. Ale szydło to bardzo dobra rzecz dla kobiety. Za noszenie noża mogą aresztować, za szydło nawet nie przyjdzie im do głowy.
– Ruszyły!
Szczur przebiegł po policzku, kłując ostrymi łapkami. Tundu poderwał się z cegieł. Poderwał i zaraz opadł z powrotem. Przetaczała się po nim futrzana, piszcząca rzeka. Potok szczurów. Albo potop szczurów.
Wszystko wokół było jednym wielkim chrobotem i popiskiwaniem. Szczury biegły gdzieś kanałami. Biegły po ścianach, nawet po sklepieniu, a na ocembrowanym podłożu kanału nie było widać ani skrawka wolnego miejsca.
– Za nimi…
– Gdzie?
– Za mną… W tym samym kierunku, co one – stękała Jonga, zdzierając sobie z twarzy coś włochatego i zębatego, co wczepiło jej się w policzek. A potem pobiegła. Albo raczej dała się porwać szczurom.
Tundu zerwał się znowu, powstał, a potem przygiął, bo w tej samej chwili kilkanaście szczurów skoczyło mu na plecy. Ale nie próbował ich z siebie otrząsnąć, tylko pobiegł za Jongą. Nie mógł jej stracić z pola widzenia. Nie mógł stracić Jongi, bo nie miał już nic innego.
Biegli po coraz ciemniejszych korytarzach, między plamami światła ze studzienek i prześwitów. A razem z nimi biegły szczury. Przed nimi, za nimi, nad nimi, pod nimi. W pewnej chwili kogoś chyba minęli. Tundu nie był pewny, ale było to coś jak ludzka postać, tyle że niższa i bardziej pękata, pracowicie kująca kamienną ścianę, która wyglądała bardziej jak fundament jakiegoś domostwa niż jak zwykła, ocembrowana ściana kanału. Postać, o ile nie była złudzeniem, zdążyła zerknąć ze zdumieniem na Tundu przemykającego obok w masie szczurów, a potem powróciła do swojego zajęcia. Może była tylko ostatnim z widzeń sennych nierozbudzonego jeszcze do końca generała. Ale gdy się pędzi podziemnymi kanałami razem z tysiącami szczurów, to nie ma czasu na zastanawianie się nad przywidzeniami.
Bydlaki wreszcie się zatrzymały, w jakiejś zimnej i pajęczynowatej ciemności. Zatrzymała się też Jonga, zatrzymał się chrypiący i rzężący były generał Embroja. Usiadł na ziemi, a właściwie na trzech cegłach i dwóch szczurach. Coś ugryzło go w pośladek, ale był zbyt zmęczony, żeby kwiknąć i podskoczyć.
Nagle zorientował się, że wszystkie szczury stoją na tylnych łapkach i gapią się w górę, podskakując nawet trochę. Węszyły. Jonga też węszyła, kołysząc się ze wzrokiem utkwionym w sklepienie. Ona dobrze rozumie się ze szczurami, pomyślał generał. To podobne do nich stworzenie.
– Jonga, na co tak się gapisz – zaczął, gdy odzyskał dech. – Po co my za nimi biegniemy?
– Szczury mają najlepszy węch – powiedziała. – Tylko one wyczuwają, gdy wielkie zapasy żywności przemieszczają się w tym mieście.
– Jesteś głodna?
– Nie, kretynie. Wielkie zapasy, które się przemieszczają, to znaczy Cesarz i jego dwór. Przed wszystkimi może się schować, ale nie przed szczurami. To nie schowa się i przede mną.
– Nazwisko?
– Barnaro.
– Godzina z kaciskiem po przesłuchaniu.
– Przepraszam! Mogę to cofnąć? Podałem pseudonim, bo się do niego przyzwyczaiłem, bez intencji…
– Intencje przebadamy, gdy ustalimy fakty. Jeżeli przeżyjesz etap ustalania faktów, hehhe hehehe. To oczywiście żart. Na pewno przeżyjesz, jesteśmy fachowcami. Tutaj cierpienia nie służą śmierci, tylko dobru! To był pseudonim operacyjny?
– Nie, sceniczny. Naprawdę nazywam się Justur Kionto Chrapnyk.
– Jak?!
– Niestety.
– Aha, to rzeczywiście potrzebowałeś pseudonimu. Nigdy bym nie poszedł do żadnej jarmarcznej budy, gdybym wiedział, że występuje Justur Kionto Chrapnyk. Trzeba coś zrobić, żeby usunąć takie nazwiska. Najlepiej z ich nosicielami. O, właśnie, przechodzimy do sedna sprawy. Wiecie, że jesteście oskarżeni?
– Tak.
– Wiecie, o co?
– Nie.
– A może chcecie się dowiedzieć?
– Nie.
– Nie?!
– Nie.
– O! To ciekawiuteńkie. A dlaczego?
– Bo tak czy inaczej, Romb mi pisany.
– Haaaaa!!! Głupcze! Czy wiesz, czym jest Romb, którego nazwę tak pochopnie wymieniłeś?!
– Wiem.
– Nie wiesz. Ja ci powiem. To jest miejsce, w którym poddani doświadczają w pełni miłości Cesarza – gorącej i przenikającej aż do szpiku kości. Romb powinien być nagrodą dla najwierniejszych obywateli, dla najbardziej ukochanych poddanych. Oni to powinni tam doświadczać żaru uczuć swego władcy. Ale spodobało się Cesarzowi w nieskończonej miłości swojej sprawić, że Romb stał się karą dla najgorszych zbrodniarzy, których winy najbardziej obrażają władcę. A tak się składa, że najbardziej obrażają go zbrodnie najwierniejszych obywateli. I każdy, nawet najwierniejszy obywatel, ma na sumieniu jakąś zbrodnię. Nawet malutką. A im bardziej jest malutka, tym więcej w człowieku jest prawości i tym bardziej ta zbrodnia jest w sprzeczności z całą tą prawością, i tym bardziej taka sprzeczność obraża Cesarza! Dlatego tak się składa, że do Rombu trafiają najwierniejsi obywatele, aby odebrać najsroższą karę, która zarazem jest najwyższą nagrodą! Haaaaa!!! Podziwiaj niezmierzone i niezgłębione piękno Cesarskich Zamysłów!
– Zawsze podziwiałem.
– Haaaa!!! Więcej tego podziwu! Gdzie entuzjazmik?! Oto, co ci zarzucono, Justusie Kionto Chrapnyku. Każę to nazwisko wypisać na wielkim transparencie podczas twojej publicznej kaźni, jeśli spodoba mi się ją upublicznić, zbrodniarzu zwany także Barnarem. Pseudonim wypiszę maluteńkimi literkami, żeby nikt go nie mógł przeczytać.
– To co mi w końcu zarzucono?
– Haaaa!!! Śmierć!
– Co?!
– Oskarżono cię o śmierć!
– Przecież żyję.
– Ale spowodowałeś śmierć.
– Nie ja jeden.
– O! O! Teraz to przesadziłeś. Siedemdziesiąt godzin z kaciskiem, rozłożonych na trzy dni! Zapracuje się, biedak, ale skoro mamy takich żywotnych i podskakujących podopiecznych…
– Proszę wybaczyć… Ja wciąż nie rozumiem…
– Czego ty jeszcze nie rozumiesz, bobasku?
– Jak to jestem oskarżony o śmierć?
– Jesteś oskarżony o uniemożliwienie likwidacji śmierci na terenie miasta Bieła Woda. Innymi słowy, w prowadzonym przez ciebie Wspaniałym Cesarskim Teatrum nikt nie ożył! Ani jedna z osób, które pod pozorem tak zwanej śmierci próbowały się wymknąć spod władzy Cesarza, pod tą władzę nie powróciła! Co więcej, niektóre żywe osoby, które Cesarz powierzył wam, abyście dali im wspaniałe Życie Cesarskie, zmarły! To oznacza morderstwo, sprzeniewierzenie się Wspaniałej Cesarskiej Misji oraz zdradę!
– Obiektywną zdradę. Przyznaję się do winy.
– Nikt tu waszego przyznania nie potrzebuje! Poza tym, w podległym wam budynku kancelaryjnym znaleziono zwłoki przywiązanego do krzesła weterana-współpracownika. Miał wbitą w gardło dziwną strzałę, o nacięciach na grocie. Wiecie coś o tym?
– Nie… To znaczy o strzale nie. On był aresztowany w związku ze sprawą majora Hengista…
– Haaaa!!! Tu dochodzimy do sedna! Ty byłeś świadkiem spraw mających związek z wysłaniem zdrajczyni Hengist na Północ!
– Zdrajczyni?
– Płeć nie ma znaczenia wobec przenikliwego spojrzenia Cesarza, które odziera człowieka ze wszelkich atrybutów i stawia nagiego wobec Porażającej Sprawiedliwości! Haaaa!!!