Barnaro widział twarz Cesarza tylko jako rozmyte odbicie na wypolerowanej, marmurowej posadzce. Nie śmiał spojrzeć w górę. Ale nawet to niewyraźne odbicie było piękne. Choć z trudem dało się to zobaczyć na posadzce, było coś urzekającego w mimice, w wyrazie twarzy Cesarza. Tyle że Barnaro nie chciał znowu oglądać tego piękna. I słyszeć tego głosu.
– Nazwisko?
– Rytar.
– Po przesłuchaniu godzina z kaciskiem!
– Wybaczcie, panoczku! Żech przepomniał! Moja wina jest ogromna! Ale teraz bydę baczyć, wy możecie mi przebaczyć! Kto biednemu tak przebacza, sobie wcale nie uwłacza!
– Druga godzina za rymowanie. Jeżeli on też jęczy do rymu, to biedne nasze kacisko. Nazwisko!
– Hyhyhyhyhy! Toż i wy, panoczku, zrymowali. Nazwisko – kacisko! Hyhyhyhyhy.
– Już zarobiłeś na cztery godziny w towarzystwie naszego czarującego kata, to teraz podaj nazwisko bez żadnych dodatków.
– Ritavartin, panoczku.
– „Panoczek” też dodatek. Pięć godzin. Teraz zechciejcie nam łaskawie wyjaśnić, Ritavartin, jak to się stało, że Cesarski Wywiadowca przeobraził się w plugawego dziada w porwanej sukmanie?
– Iiiich, panoczku… Toż to taka nasza praca, człek w inszego sy obraca. Ale co wam powiem, to wam powiem, co nie wiecie, sy dowiecie, hyj. Rośnie zielsko wysoko, coś bulgocze głęboko. W czernej dziurze dużo twarzy, żadna z twarzy nic nie marzy. A każdy taki pysk ma wielki ducha ścisk! Albo inaczej. Gdzieś daleko żółw sy chlupie, smaczne mięso ma w skorupie. Jeśli myślisz: „ja je schrupię”, to masz, bratku, myśli głupie! Jesteś rycerz ty w pancerzu, wara ci od takich zwierzów, które mają zbroje swoje, to są, durniu, braty twoje! Te nakazy stare, mądre, są mądrości naszej jądrem. Albo powiem tak: robi kaczor „kwak!”. Jest-li bukwa K w nazwisku, grzech mieć mięso kaczki w pysku! Bowiem bukwa K – razem to brzmi tak, jakby ktoś „bu” płakał, potem wołał „kwak”. Znaczy to, że każdy, kto ma K w nazwisku, dzieli żal z kaczorem w jego kwaku, pisku, jest mu bratem prawie, bratem, hej, żałobnym, bardziej do kaczora niż człeka podobnym. Jeśliby kto kaczkę jadał, zaraz ten mu zemstę zadał. Chyba że przedtem sy zgadali, za jedną kaczkę babę dawali. Przeważnie dziewczynka nieużyteczna, dziurawa, mała albo niegrzeczna. I była uczta, uczta z dzieciaka, a jadł ją człowiek i wtenczas kwakał. Żeby wiedziano, że je za kaczki! Mądre są prawa tej naszej paczki.
– No tak… No, to pod pewnym względem osiągnęliście sukces… Niestety, nie schwytaliście Hengista. Spóźniliście się. Byliście o sekundę za późno. A ta sekunda stanie się dla was wiecznością. Bo ta sekunda oznacza dla was – Romb!!!
– Uuu…
– Nie mówiąc o tym, że zbrodnie, których dokonaliście, wystarczyłyby na spory dodatkowy wyroczek. Ja wiem – cicho! – ja wiem, ja wiem, ja wiem, że mieliście Topazowy Glejt. Pewnie, że mieliście, dobrze, że mieliście. Bo teraz rozliczyła was z niego tak zwana Topazowa Komisja. Uznaliśmy sprzedawanie miecznicy w wiadomym celu za przekroczenie waszych kompetencji służbowych – ten handelek nie był konieczny dla pozyskania zaufania świadków, można to było osiągnąć, kupując im bukłak mlecznej gorzałki. Zasada jest taka, że oficer, nawet gdy działa incognito, zajmuje się jakimkolwiek handlem tylko w ostateczności, albowiem handel hańbi mundur. Nawet taki, którego nie widać. Handel jest zajęciem dla leni i tchórzy, dobrze, że upada. A uprawianie handlu przez oficera to niewyobrażalna zbrodnia sugerowania, że Cesarscy Oficerowie są leniami i tchórzami! Za takie szkalowanie czekałoby was co najmniej wprowadzenie cienkiej i długiej rurki do przełyku. Drugi koniec, ten wystający, zostałby wsadzony w gębę wielorybiego niemowlęcia. A takie wielorybię ssie ciągle i potężnie! Wyssałoby z was wszystko, wyssałoby was od środka, wyciągając głównie miazgę, mięso, różne tkanki, a pozostawiając najważniejsze narządy funkcjonujące tak, że dokładnie poczulibyście, co to znaczy być wysysanym! Z kolei za przekraczanie kompetencji musielibyście przekroczyć samego siebie, hehhe, hehehe. Polegałoby to na rozciągnięciu waszej cielesności tak, jak wyście rozciągnęli zakres swojej kompetencji. Urżnęliby wam ręce i nogi, a potem znowu przytwierdzili, ale na bardzo długich, co najmniej trzymetrowych szczudlakach. I na takich szczudlakach byście musieli nauczyć się poruszać, bo dodatkowo bylibyście skazani na wzięcie udziału w corocznym Wielkim Wyścigu Cesarskim! Rzecz jasna, nie przeżylibyście Wyścigu, plącząc się na wielkich nogach i zgniłych stopach, padając co chwilę na ryj, zadeptywani i w końcu rozdeptani przez innych sportowców. Ale ponieważ kara absolutna, nieodwołalna i bezwzględnie najcięższa znosi pozostałe, to w tym przypadku Romb znosi te łagodne kary.
Kapitan Ritavartin gardził swoim nowym szefem. Oczywiście, jeżeli nawet pozwolił sobie na cień dezaprobaty dla personalnych decyzji Cesarza, to szybko ten cień przegnał. Cesarz miał zawsze absolutną rację i dla sobie znanych przyczyn mógł w mieście Bieła Woda mianować komendantem komedianta. Może to miało jakiś sens w związku z teatralnym eksperymentem, który Cesarz kazał przeprowadzić w tym mieście. Ale nie zmieniało to faktu, że komendant Barnaro jest komediantem i jako taki nie umie rozwiązać tak zwanej afery majora Hengista.
Majorem Hengistem też Ritavartin gardził. Tak jak gardził wszystkimi pięknookimi zniewieściałymi dupkami, którzy nie wiadomo jak wkręcili się do Służby Cesarskiej. Nic dziwnego, że Hengist okazał się zdrajcą.
Najbliższych współpracowników Hengista Ritavartin obdarzał jeszcze większą pogardą. Ten tam… Junichiro czy jak mu tam… Był Nihońcem, synem kurwy i, co gorsza, żołdaka. A jeżeli Ritavartin gardził kimś bardziej niż cywilami, to byli to żołnierze. Mięso do szlachtowania na polach bitew, niemogące się równać ze wspaniałymi pracownikami Kancelarii Wywiadu. Dlatego kiedy Ritavartin odkrył, że w dawnym gabinecie byłego generała Scarpii wciąż dogorywa jakiś przykuty do krzesła śledczego weteran armii, nikogo nie poinformował o swoim odkryciu. Niech żołdak zdycha z głodu i strachu, przecież już samo pojęcie „weteran armii” jest bez sensu, żołnierz ma umierać na polu bitwy z wyprutymi i pięknie zwisającymi na zewnątrz flaczkami, a nie ze starości! A jeżeli tego nie można mu zapewnić, no to niech przynajmniej zdycha z głodu i strachu. Na szczęście Barnaro, żeby odciąć się od swojego poprzednika, nigdy nie zaglądał do byłego gabinetu byłego generała Scarpii. Bardzo mądrze zresztą, zdaniem Ritavartina, bo Scarpią to dopiero należało gardzić. Po pierwsze, był brudasem z Południa, jechało od niego czosnkiem i potem. Po drugie, to on najbardziej zawinił w tej całej aferze. To on wysłał Hengista z podejrzaną, bardzo podejrzaną misją na Północ. A teraz, ponieważ komediant nie umiał tego zrobić, całą sprawę miał rozwiązać Ritavartin.
– Sprawa jest bardzo poważna – mówił Barnaro. – Zamieszani w nią są, być może, kapłani. I bandyckie grupy kobiece z Północy, zwane potocznie Mniszkami albo Klosztyrkami. Trzeba ruszyć na Północ, w stronę Kivitalo. Spenetrować ten oto kwadrat Kivitalo-Mustakaupunki-Wostrow-Luchow, ze szczególnym uwzględnieniem świątyń i ich okolicy. Miej świadomość, że tam, na Północy… Nie wszystko jeszcze jest ucywilizowane… Nie wszystko jest, jak być powinno… Zobaczysz wiele rzeczy, których nie powinieneś tolerować… Masz je tolerować! Masz wszystko ignorować. Masz tylko wykonać swoją misję. Wolno ci nawet będzie ignorować jawne przypadki zdrady stanu. Więcej, możesz nawet posługiwać się zdrajcami. Ważne jest tylko jedno: schwytać, poddać torturom, przesłuchać i odstawić do Rombu majora Hengista.
Barnaro chrząknął, a potem przybrał wyjątkowo uroczysty wyraz twarzy, taki sam, jakiego używał w Teatrum.
– Otrzymasz najpotężniejsze narzędzie prawne, jakie tylko wymyślił Nieogarniony Geniusz Cesarza. Otrzymasz topazowy glejt. Z nim będziesz wszechmocny. Z nim nie będzie się ciebie imać żadne oskarżenie. Z nim będziesz mógł uczynić każde zło w służbie dobra.