Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Znowu chwila milczenia, ciszy i patrzenia w gwiazdy.

– Ty byłeś tym cudem. Nam, elfom, rzadko rodzą się dzieci. To zasadniczo niepotrzebne, jesteśmy nieśmiertelni, niektórzy z nas mówią, że żyje gdzieś Pierwszy Elf, który istnieje od zawsze, nigdy nie miał narodzin ani dzieciństwa.

– To prawda?

– Może i prawda. My, młodsi, nie negujemy tego. Taka wiedza nie jest nam potrzebna. Gdy wiesz, że jesteś wiecznie, przestaje cię obchodzić, skąd się wziąłeś. Przyczyn szukają ci, którzy mają problemy. Jakie można mieć problemy, gdy masz życie wieczne? Jakaś dodatkowa wiedza może tylko coś zepsuć. Każdy dodatek psuje tam, gdzie jest pełnia i harmonia. Ja też powiem ci tylko tyle, ile powinieneś wiedzieć.

– To i tak trochę za dużo dla mnie, przynajmniej na razie.

– Przyzwyczaisz się. Wróćmy do tego, co było. Urodziłeś się. U elfów każde narodziny to ogromne wydarzenie. Ojciec chciał nas wywieźć, ale ja, głupia, wymyśliłam, że zachowam się, jak na elfa przystało, i pozostanę z nim na posterunku, dopóki nie wywiezie wszystkich. A ty… Ty byłeś zbyt wielkim skarbem, żebym oddała cię Arilainowi Tuatha, mojemu ojcu, kiedy odpływał za morze.

– Może szkoda.

– Nawet nie mów. Twój ojciec zaczął się śpieszyć. Rozumiesz? Widzisz, jak daleko zaszła nasza degrengolada? Elf, który się śpieszy. Elf, który się śpieszył. Chciał jak najszybciej wszystkich wywieźć. Bo chciał jak najszybciej wywieźć mnie i ciebie. Zrobił się nieostrożny i ludzie go złapali. Zabili go. Zabili go, rozumiesz? Rozumiesz, co to znaczy?

– Śmierć jest straszna.

– Nie, głupi. Śmierć elfa jest straszna. Czym jest zabicie człowieka? Niczym, drobnym wykroczeniem. Człowiek przecież i tak umrze. A przez całe życie męczy się, męczy, bez żadnego ratunku, nędza napełnia go śmiertelną rozpaczą, dobrobyt śmiertelną nudą. Zabić człowieka to czyn miłosierny, skracanie męczarni tego poronionego płodu. Ale zabójstwo elfa to zniszczenie drogocennego klejnotu, przeznaczonego, aby istniał wiecznie. Tylko zabójstwo elfa to prawdziwe zabójstwo. Tylko śmierć elfa to prawdziwa śmierć.

– Nienawidzisz ludzi?

– Co?! Ja się nad nimi lituję. I dlatego muszę usunąć ich z powierzchni ziemi, zlikwidować. Nie tylko dlatego, że nas zabijają, ale dlatego, że nie możemy skazywać następnych nieszczęsnych istot na śmierć. Nie możemy pozwolić, żeby ta nieszczęsna rasa trwała. To z tego powodu jedziemy na Północ, po ten obraz. Nie dla człowieka Scarpii. Nie dla Cesarza. Jedziemy dla nas. Musimy go zdobyć. Jeśli jest prawdziwy, znajdziemy na nim pewien szczegół, dzięki niemu dowiemy się, jak sprawić, żeby wszyscy ludzie rozpadli się znowu na żmije, krety, żaby i inne rzeczy, z których powstali.

– A nie wystarczy uciec? Gdzie jest ten ląd, na którym żyją teraz elfy?

– Bardzo, bardzo daleko na Północy. Tam, gdzie woda zmienia się w lód. Trzeba długo iść po lodzie, aby dojść do lądu, też pokrytego lodem. Jest tam bardzo zimno…

– I ojciec wywoził elfy w takie miejsce?!

– Dobrze się tam urządzili, synku. Doskonale. Prawie doskonale. Bo, niestety, zabrali ze sobą wspomnienia. Mają tam wielkie gorące drzewa, które ich grzeją. I na nich się wieszają.

Barnaro miał mnóstwo roboty.

Czternastu przedstawicieli rzekomej mniejszości etnicznej numer jeden – tak zwanych delikatnych – popełniło dezercję cywilną w Biełej Wodzie. Kilku innych usiłowało zrobić to w Plandze. Wszystkich znaleziono z mieczami lub sztyletami w brzuchach.

„Delikatni” z niewiadomych przyczyn zawsze się zabijali, odkąd Barnaro sięgał pamięcią. Nigdy dotąd jednak nie wyobrażał sobie, jak bardzo ten fakt może być kłopotliwy dla najwierniejszych sług Cesarza.

Po pierwsze, do każdego samobójcy trzeba było dobrać co najmniej stu wspólników i podejrzanych.

Po drugie, wyszedł nowy Edykt Cesarski. Platynowy Edykt o Zwycięstwie nad Śmiercią. Cesarz ogłosił, że nic nie może sprzeciwić się Wspaniałej Woli Cesarskiej, nawet śmierć. Nawet śmierć nie może być ucieczką od Cesarskiej Woli. I dlatego Barnaro został komendantem w Biełej Wodzie.

– Tak, to jest właśnie to – tłumaczył majstrowi. – Tego właśnie chce Cesarz.

Siwy, wąsaty majster nic nie powiedział, ale jego pomarszczona twarz jeszcze bardziej się zmarszczyła i pofałdowała, aż przestała przypominać twarz. Majster odwrócił się bez słowa i zaczął szukać odpowiednich kolców.

Cesarz nakazał, aby przy każdym cekhauzie otworzyć Teatrum Zwycięstwa. W tym celu niezbędne było zbudowanie ogromnych rusztowań i czegoś w rodzaju dźwigów. Z dźwigów miały zwieszać się pionowe druty. Do tych drutów mieli być przymocowani ludzie. Druty miały poruszać ludźmi jak marionetkami, tak aby poruszali się zgodnie z wolą Cesarza, a nie ze swoją.

Ludzie mieli być przymocowani do tych drutów za pomocą specjalnych kolców. Kolców, które głęboko wdzierają się w ciało. Tak aby razem z kolcem i bólem wdzierała się w ciało Wspaniała Wola Cesarza.

Nie wszyscy jednak aktorzy będą cierpieć. Część z nich będzie martwa. Będą nieżywi, a jednak będą chodzić, machać rękami, nawet wsadzać sobie jedzenie do buzi. Będą robić te wszystkie życiowe rzeczy, jakby byli żywi, bo Cesarz nie zaakceptował ich samowolnej śmierci.

Na razie do Teatrum zwożono trupy samobójców. Ale w przyszłości, kiedy powstanie odpowiednia liczba Teatrów, miały się w nich znaleźć wszystkie trupy. Bo Cesarz życzył wiecznego życia wszystkim swoim poddanym.

Chociaż ludzie, istoty tępe i niewdzięczne, nie rozumieli nic z tego, Cesarz miał swoje dobre powody we wszystkim, co robił. Niektórych Barnaro nawet się domyślał.

Dlatego nie uważał, że należy kazać aktorom odgrywać patriotyczne spektakle o wiernopoddańczych treściach. Nie, to powinno być o wiele subtelniejsze. Aktorzy mieli odgrywać codzienne, spokojne, szczęśliwe życie. Takie, jak chciał dać im Cesarz. Czego nie docenili, bo się zbuntowali. Albo ośmielili się umrzeć.

Poza tym Barnaro miał jeszcze wiele innych spraw na głowie. Dwudziestu żołnierzy dostąpiło zaszczytu przejścia do wyspecjalizowanej, elitarnej formacji, w związku z czym należało poprowadzić uroczystą ceremonię, polegającą na przekłuciu ich bębenków usznych rozżarzonym drutem. No i należało zakończyć sprawę kapitana Tuulilainena.

Kapitan Tuulilainen był zamieszany w tak zwaną aferę Scarpii. Ponieważ wziął udział w złożeniu doniesienia do wyższych władz, litościwie darowano mu Romb. Został oddany do dyspozycji swojego zwierzchnika. Czyli do ukarania w trybie hierarchicznym, nie sądowym.

Barnaro nie żywił niechęci do kapitana. Co prawda, nie uważał, że jemu zawdzięcza swoje wyniesienie. Awans aktora-szpiega na szefa Kancelarii wynikał z tego, że Cesarz postanowił przerobić ją na Teatrum. Niemniej, kapitan Tuulilainen miło kojarzył się Barnarowi z tym awansem.

Dlatego skazał go na najłagodniejszą karę, tak zwaną Śmierć Możliwą.

Odkrycie, że jest nieśmiertelny, nie wzbudziło żadnego zachwytu w duszy pułkownika Hengista.

Do tej pory jakoś udawało mu się walczyć o przetrwanie. Zawsze było to ciężkie, ale świadomość, że prędzej czy później i tak umrze, pozwalała mu nie bać się aż tak bardzo podczas tej walki.

Teraz dorzucono mu nowy ciężar, nieskończenie ciężki. Kiedy zrozumiał, jak bardzo drogocenne jest jego życie, tym bardziej musiał walczyć i martwić się o przetrwanie. Teraz pragnął tylko jak najszybciej zdobyć obraz i unieszkodliwić wszystkich ludzi. Unieszkodliwić, wyeliminować raz na zawsze ich i śmierć, którą ze sobą nieśli.

W dodatku musiał uratować nie tylko siebie. Miał przy sobie tę kobietę, która mówiła, że jest jego matką. I on bał się jej. Jak mały chłopiec.

Ludzie mogli ich zabić, mieczem, nożem, ogniem. Ale groziło im jeszcze coś innego.

– Kiedy pojawili się… Kiedy ich stworzyliśmy, nie wiedzieliśmy, że oni będą tacy słabi. Że będą umierać. Nie wiedzieliśmy tego, a na pewno nie wszyscy wiedzieli. On mógł wiedzieć.

24
{"b":"100667","o":1}