I oczywiście nigdy, przenigdy nie zapomniałam, że TO TYLKO INTERNET!
I jak po tym wszystkim, i po przeczytaniu powieści nie myśleć, że jeżeli Bóg naprawdę stworzył ludzi, to przy Autorze „S@motności…” spędził trochę więcej czasu???
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tę książkę napisała kobieta. Za to czytać powinni ją właśnie mężczyźni!
PS Dopisze mnie Pan, proszę, do listy swoich przyjaciół? Na przykład do tych na liście ICQ?
ON:…
(e-mail:
[email protected])
Popłakałam się przez Pana. I tak dość mam już wzruszeń – szczególnie teraz. Najgorsze jest to, że te historie, jak TA, naprawdę się zdarzają. Mnie się zdarzyła, tylko z zakończeniem innym. Nie na stacji kolejowej w Berlinie. Historia kończy się w Poznaniu, nad Wartą, gdzie spacerowicze nie dochodzą, bo ścieżka staje się zbyt wąska, a wiosną i jesienią można by zabrudzić obuwie.
W Poznaniu nad Wartą stoi drzewo…
(e-mail:
[email protected])
Niektórzy mówią – ckliwe romansidło. Ale na mnie podziałało terapeutycznie.
Nigdy nie potrafiłam sobie wybaczyć słownej samotności w sieci sprzed wielu, wielu lat.
Do niczego nie doszło. Była masa słów.
Moich, niemoich.
A czytając – uśmiechałam się do wspomnień.
Jakbym czytała archiwum.
Dziwne.
Uczucia są tandetne.
Ale kto powiedział, że wszystko w życiu ma się wznosić na szczyty artyzmu?
Wertowałam więc kartka po kartce.
Wiem, jak smakują takie słowa.
Wiem, jak pachną, jak kuszą, jak bolą.
Jeden z romansów. Ckliwy.
Więc skąd ten uśmiech? Przecież na co dzień jestem tak niewyobrażalnie cyniczna?
Pouśmiecham się do słów.
To tylko słowa.
Ale jakie!
Pamiętam moje początki w necie… jakieś 5 lat temu. Pamiętam początki mego icq – wersja 98 beta bodajże. Wróciły wspomnienia.
Boże, kawał życia…
Gratuluję książki.
Robi wrażenie i zostaje na długo w człowieku. We mnie została.
I gratuluję umiejętnego przemycania wiedzy do fabuły:-)
To też robi wrażenie
Katarzyna Skrzypek-Lukowska
(e-mail:
[email protected])
Skąd się biorą tacy ludzie, jak Pan? Jak mój Michał? Jak moja mama??
Nie mam jeszcze zbyt dużo lat, a mimo wszystko miałam już wrażenie, że przeżyłam wszystko i że nic już nie ma sensu.
Książki. Uwielbiam je, czytam na kilogramy wszystko, co mi do ręki wpadnie. Przy placu Wilsona w Warszawie jest taka maleńka księgarnia z tanimi książkami. Nie powinnam tam chodzić, bo zawsze wydaję wszystkie pieniądze, jakie mam przy sobie. Nie umiem się powstrzymać ani przed zaglądaniem do niej, ani przed kupowaniem. (Jakie to szczęście, że nie mają czytnika kart płatniczych!!)
Wczoraj kupiłam dwie książki. Jedną Pana, a druga to Pachnidło Suskinda. To nic, że nie zjem dziś obiadu, nie muszę. Zatopiłam się w czytaniu i głodzie, który naprawdę oczyszcza duszę. Czerwone wino i smutek. Rozum i serce. Ona i on. Węch i słuch. Samotność. Depresja, o której ludzie wstydzą się mówić.
Michał otworzył moje serce dopiero kilka miesięcy temu.
Rozum szybciej pozbierał się z depresji – studia, książki, koszykówka i moja mama pomogły mu. Serce nie chciało się pozbierać wcale.
Moja historia nie jest na tyle ciekawa, by ją opisywać. Ot, miłość tak silna i niezwyciężona, że poddała się przy pierwszej próbie. A ja na tyle uległa i dumna zarazem, by pozwolić jej odejść i wyrzucić z siebie to, co się z niej narodziło. Depresja przyszła znacznie później, a ja ciągle uległa i dumna pozwoliłam zamknąć się w szpitalu i wyleczyć rozum schorzeniami innych.
Serce obudził on, tak niewiarygodnym spokojem ducha, jaki widzę w Panu, jako pisarzu, rybaku, naukowcu, twórcy, człowieku – osobie ciekawej świata (otoczenia i wnętrza ludzkiej postaci).
No i cierpliwością w stosunku do moich „ucieczek”.
Podziwiam Pana. Za mądrość – tę życiową i tę „naukową”. Za samotność długodystansowca (sama biegam długie dystanse). A najbardziej za to, że potrafi Pan opisać to wszystko słowami. Czy to zazdrość?
Dziękuję za kilka godzin rozkoszy zmysłów. A mailem wkradam się na chwilkę w Pana życie, aby pozdrowić i…
A.
PS Pana strona WWW jest bardzo „Pana”, przesyłam więc w załączeniu coś, co ja kocham:
A man said to the universe:
„Sir, I exist!”
„However,” replied the universe,
„The fact has not created in me
A sense of obligation.”
Stephen Crane (1871-1900)
(e-mail:
[email protected])
Trudno jest zacząć, kiedy chce się tak wiele powiedzieć. Po przeczytaniu „S@motności…” jest we mnie tyle emocji, że nie wiem, od czego zacząć. Ostatnio odczuwałam podobne stany po przeczytaniu „Domu dziennego, domu nocnego” O. Tokarczuk. Przeżyłam wtedy takie duchowe katharsis. Najchętniej zwracałabym się do Pana Jakub… „S@motność w Sieci” w zasadzie natknęła się na mnie, pewnego dnia, dokładnie 14.XI, czyli przed niespełna dwoma tygodniami, moja najlepsza przyjaciółka Janka podała mi książkę. „Musisz ją koniecznie przeczytać, ja potrzebuję z kimś o niej porozmawiać” powiedziała z wielkim przejęciem. „Masz tydzień, później muszę ją oddać”. Nie próbowałam nawet wykręcać się brakiem czasu i mnóstwem zajęć, wiedziałam, że jeśli coś tak „potrząsnęło” Janką, to musi być warte przeczytania, zawsze lubiłyśmy książki dostarczające ogromnych wrażeń. Nie mam zbyt wiele czasu dla siebie, jestem nauczycielką angielskiego w małej, wiejskiej szkole w okolicach Piotrkowa Tryb. Po ukończeniu studiów licencjackich rozpoczęłam pracę ucząc „cudze dzieci”, wpadłam w prozę codziennego życia rozjaśnianą weekendowymi promieniami spotkań z Jackiem, studentem Politechniki Łódzkiej. Swoje popołudnia dzielę między korepetycje a sprawdzanie zeszytów, klasówek i tym podobnych, w weekendy studiuję w Łodzi na studiach uzupełniających. Dawno nie czytałam czegoś, co nie byłoby moją lekturą obowiązkową lub materiałem potrzebnym do pracy licencjackiej (broniłam się w czerwcu). Nagle pojawiła się „S@motność…” i wszystko inne zeszło na dalszy plan, na tydzień przestało istnieć. Czytałam wszędzie, w autobusie wiozącym mnie do mojego Obrzydłówka, na dziesięciominutowej przerwie, w wannie, tramwaju, pociągu, w windzie, w łóżku do późna. Czytałam „S@motność” idąc przez Bałuty do Jacka, musiał krzyczeć z balkonu, bo zaczytana pomyliłam drogi. Tak bardzo chciałam, żeby mógł dzielić ze mną to, co przeżywam, żeby poznał Jakuba, Natalię i Jima, aby mógł tak jak ja bez reszty utonąć w „S@motności”. Poprosiłam, aby mi czytał, zgodził się bez wahania i stwierdzenia, że to „niemęskie”, bo on jest trochę jak Jakub, kobiecy…
Czy mogę o nim opowiedzieć? Jacek jest analityczny, rozsądny i racjonalny, mówi, że nauczyła go tego jego druga (po mnie) kobieta w życiu (przez jakiś czas pierwsza) – Politechnika. Jego świat to liczby, Orcad, teoria sterowania, automatyka i inne dziwnie dla mnie brzmiące nazwy. Potrafi tłumaczyć mi zasady działania świateł na skrzyżowaniu, opowiadać o transformatorach i liniach wysokiego napięcia, mówi o robotach i przyszłości wirtualnej, czasem bywa taki logiczny… A kiedy mam PTS-y, rozciera swoje dłonie i gdy są już gorące, kładzie je na moim brzuchu, czuję ciepło rozchodzące się po całym ciele… Całuje moje dłonie i stopy, już tak nie boli. Wiosną przynosi mi konwalie i róże w kolorze krwi, bo takie lubię najbardziej, nocą wysyła mi SMS-em fragmenty listów Sobieskiego do Marysieńki, a rankiem wiersze Tetmajera, zasypia na słuchawce, czekając na mój telefon, w sobotę wstaje cichutko z łóżka, tak aby mnie nie obudzić (wie, że uwielbiam się wysypiać), przygotowuje dla nas śniadanie, dostaję w woreczku jak uczennica jabłko i kolorowe kanapki-niespodzianki, biega za mną z herbatą, próbując nakłonić mnie do napicia się czegoś ciepłego przed wyjściem. Sypia ze mną, trzymając mnie do rana w ramionach, budzi się ze mną, całuje w usta i mówi „dzień dobry”. Nazywa mnie Różyczką, od momentu, gdy powiedziałam mu, że „Małego Księcia” czytałam sześć razy, a kiedy mi smutno, patrzę na niebo, by usłyszeć perlisty śmiech, a poza tym to dobrze umiem narysować tylko węże otwarte i zamknięte. Czytał ze mną „S@motność”… Nie wiem, czemu o tym wszystkim Panu piszę, to chyba przez tę anonimowość w Internecie „Ty jesteś Jakub, jesteś Polakiem i mieszkasz od kilkunastu lat w Monachium, prawda? Wybrałam Ciebie, bo jesteś wystarczająco anonimowy, wystarczająco daleko i jesteś wystarczająco długo w Niemczech…”. Sprawił Pan, że niemal uwierzyłam w istnienie Jakuba i Jej, to przez Pana ściągnęłam na swój twardy dysk ICQ. Przepraszam, ale to Pan sprawia, że nabieram dystansu, burzy tę intymność, którą chcę przez tę wirtualną chwilę stworzyć. Pozwolisz, że będę się zwracać per Ty. Dzięki Tobie uwierzyłam, że sieć ma duszę, może być świadkiem, sceną i przyczyną miłości. W jednej chwili może być romantyczną restauracją, gdzie przy świetle świec siedzą zakochani, patrząc sobie głęboko w… ekran, by za chwilę stać się sypialnią spragnionych siebie kochanków. Przeczytałam najpiękniejszą i najbardziej poruszającą historię o miłości, tej czystej i ostatecznej, oddalonej o tysiące kilometrów, a jednocześnie bliskiej na kliknięcie myszy i stuknięcia klawiszy. Świat stał się maleńki, tylko Jakub, Ona, sieć i ja będąca z nimi gdzieś w tej wirtualnej rzeczywistości, stałam za kulisami tej małej-wielkiej internetowej sceny. DZIĘKUJĘ za łzy, śmiech, rozpacz, podziw, żal, zazdrość, pożądanie euforię, smutek, tęsknotę stany, które Ty na pewno umiesz naukowo wyjaśnić, to przecież chemia uczuć. To był jeden z piękniejszych tygodni mojego życia, byłam w Paryżu, Berlinie, Monachium, Nowym Orleanie, wymarzonym Dublinie, Nowym Jorku i na maleńkiej wyspie Wight, spotkałam Jakuba – mężczyznę prawie idealnego, który dawał kobietom wszystko, nic nie chcąc w zamian, był jednak niedoskonały, „bo nie może być dla kobiety większej udręki niż mężczyzna, który jest tak dobry, tak wierny, tak kochający, tak niepowtarzalny i który nie oczekuje żadnych przyrzeczeń”. Pokochałam go platonicznie… Może ONA została ze swoim tak przewidywalnym, prozaicznym i niewrażliwym mężem, bo nie usłyszała od Jakuba słów „będę, zawsze, nigdy, zostań”. Kobiety lubią czuć się bezpiecznie, zasypiać ze świadomością, że następnego dnia po przebudzeniu On będzie leżał obok, powie „dzień dobry” i pocałuje prosto w usta.