Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Czułam wyraźnie, jak ogarnia mnie upojenie szczęściem. Nareszcie jakaś klęska Miziutka, nareszcie coś, co powinno zatruwać jej życie jeszcze bardziej niż moja głowa mnie. Nareszcie coś, co pasuje do moich uczuć ku niej!

Triumfalne pienia grzmiały mi w anatomii. Z pewnym wysiłkiem uruchomiłam umysł, ruszył wolno, ale błyskawicznie nabrał rozpędu. Mercedes wisi nad głębią, za parę chwil Miziutek się utopi i będę ją miała z głowy na zawsze. Nic jej nie zrobiłam, a otóż proszę, zrobiło się samo, kara boska. Nawet wyrzuty sumienia mnie ominą, bo szlachetnie mogłabym ją ratować, ale choćbym tu pękła z tej szlachetności, nie dam rady. Jeśli zacznę ją wyciągać, samochód poleci, straciła idiotka przytomność i nie pomoże w tej akcji. Jednym szarpnięciem wyrwać jej nie zdołam, nie jestem gorylem, a do wody za nią nie skoczę, bo wtedy utopimy się obie. Przepadło…

Następny ułamek sekundy wprawił mnie we wściekłość. Wyszło na jaw takie cudowne zjawisko, Miziutek łysy, sama frajda, dużo mi teraz przyjdzie z jej łysiny, z pewnością pochowają ją w peruce. I dla niej też niezłe wyjście, łysy łeb zatruwa życie, a nie rozkosze raju na tamtym świecie, nie odcierpiała swojego, umrzeć, o nie, to za łatwo? Nie zgadzam się!

Skąd ona się tu w ogóle wzięła? Powinna się właśnie użerać z kodeksem karnym Stanów Zjednoczonych, a nie wojażować po Mazurach, Grzegorz miał rację, parę złotych i już skrzydełka nam furkocą. Nie chcę, niech jej furkocą na łysym łbie, a otóż właśnie nie popuszczę, nie będę bezczynnie patrzeć, jak Miziutek wygrywał.

Furia wzmogła moją podupadłą bystrość, ruszyło mnie. Oceniłam kwestię konstruktywnie. Szosa ciągle pusta, nic nie jedzie, po jeziorze nikt nie płynie, a zresztą i tak bym się do niego nie darła, żeby nie spowodować jakiego wstrząsu. Mercedesa dotykać nie należy, jedyna szansa to pociągnąć go do tyłu. Podholować przynajmniej na ten kawałek łagodnego stoku, tam już się utrzyma, a bodaj przyczepić do czegoś, żeby nie obsunął się dalej. Hol, zdaje się, mam…

Ostrożnie wycofałam się ku górze i rozpoczęłam zabiegi. Furia przeistoczyła się w energię. Mercedes Miziutka miał z tyłu hak do holowania przyczepy, ułatwiało to sprawę. Ustawiłam swój samochód w poprzek na poboczu, jak najbliżej tamtego pudła, wyciągnęłam z bagażnika linkę, delikatnie, wstrzymując dech, założyłam pętlę na jej hak. Deszcz znów zaczął mżyć, mercedes drgnął i gibnął się, zamarłam na czworakach.

Nie, jednak się utrzymał… Wróciłam do toyoty. Nie miałam teraz ani czasu, ani serca do ustawiania znaków drogowych, uczyniłam rozpaczliwe założenie, że może nikt nie będzie pruł jak szaleniec po tej mokrej szosie i nie nadzieje się na mnie w trakcie manewrów. Co za cholera w ogóle, jak nie potrzeba, jadą istną procesją, a jak potrzeba, żywego ducha nie ma! Gdzie ja to mam zaczepić u siebie…?

W życiu nie czołgałam się pod samochodem i nie podczepiałam holu, zawsze to robił jakiś chłop. Idiotka cholerna, musiała się tak urządzić akurat tu, gdzie żadnego chłopa nie ma, niechby chociaż ruska mafia, ileż było gadania, że oni w tych rejonach napadają, a niechby napadli, proszę bardzo, ręcznie by ją wypchnęli, prawie nowy mercedes!

Nic z tego, nawet mafii ani śladu.

Macając rozpaczliwie własny samochód od tyłu pod spodem, pomyślałam, że Miziutek uda się do jeziora akurat w momencie, kiedy mnie się uda przymocować do niej. Toyota stoi na biegu i na ręcznym hamulcu, ale jest znacznie lżejsza, tamto pudło ją pociągnie. Jeszcze i mnie przejedzie, bo mogę nie zdążyć wyleźć spod samochodu.

Zmrożona nieco tą myślą, domacałam się jakiegoś poprzecznego elementu, diabli wiedzą, co to było, ale udało mi się przewlec przez to linkę, skróciłam ją, ile mogłam, prawie do stanu naprężenia.

Wyprostowałam się ostrożnie, jakoś nie przejechana, i nieufnie popatrzyłam na całe ustrojstwo. No tak. Nieprzytomny Miziutek kiwa się na zdychającym krzaczku jałowca tuż nad stromą skarpką, ja zaś mam przed sobą dziesięć metrów, dziewięć jezdni i metr pobocza, wszystko to mokre i śliskie, zwis linki dokłada jeszcze ze trzy czwarte metra, a muszę ją wyciągnąć chociaż na równiejszy kawałek, też nachylony, tyle że znacznie łagodniej. Z tego równiejszego kawałka jeszcze może zjechać, pociągnie i mnie, zatem co, zostaniemy tak na zawsze, przyczepione do siebie, ona z jednej strony szosy, ja z drugiej, chyba że zjadę do rowu, bo tam jest rów. A cholera ją wie, może i z rowu mnie wywlecze…

Otrząsnęłam się z okropnych wizji. Uświadomiłam sobie, że szosy jest więcej niż odległości do Miziutka. Na upartego wyciągnę ją może aż na pobocze. Ryzyk-fizyk, zaczynamy.

Ten jej parszywy mercedes ważył chyba z dziesięć ton. Licznych prób dokonywać nie mogłam, musiałam ją pociągnąć za pierwszym kopem. Dokitowałam zdrowo, ruszyłam powolutku, poczułam okropny ciężar z tyłu, spociłam się ze zdenerwowania, toyota wytrzymywała, pomyślałam, żeby trochę skosem…

W lusterko ośmieliłam się spojrzeć dopiero na przeciwległym poboczu. Mercedes Miziutka wylazł na górę, ale przednie koła miał jeszcze na zboczu, co za cholera jakaś, matematyka nawaliła…? A, prawda, nie wzięłam pod uwagę długości obu samochodów…

Niepewna, czy nie przeważy jej do przodu, wahając się przed wjazdem do rowu, trzymając naprężoną linkę, półprzytomna niemal, siedziałam w samochodzie tak długo, aż nadjechał jakiś polonez. Obie znajdowałyśmy się na skrajach szosy, ona z jednej strony, ja z drugiej, pomiędzy nami linka, słabo widoczna, pozornie dużo miejsca na przejazd i zdążyłam się zastanowić, co będzie, jeśli polonez się w tę linkę wrąbie, ale jednak nie, przyhamował, bo stałyśmy w dosyć dziwnych pozycjach. Zatrzymał się. Po chwili kierowca wysiadł i podszedł do mnie. Mężczyzna. Duży i w wieku ze wszech miar pożądanym.

Naprawdę nie wiedziałam, co do niego powiedzieć. Na szczęście on zaczął.

– Coś się stało?

– Stało, i dzieje się nadal, sam pan widzi.

Obejrzał wszystko, podszedł do mercedesa, wrócił do mnie, otworzył usta, ale go ubiegłam.

– Ratunku, proszę pana. Ten mercedes wlatywał do jeziora, widziałam, jak to było, wyciągnęłam go, ale boję się puścić, bo może znów zjedzie. Niech pan go czymś podeprze albo co. Niech pan chociaż sprawdzi, czy już się trzyma! Panie, ile czasu ja mam tutaj stać na hamulcu?!

Z poloneza wysiadła facetka i poszła oglądać Miziutka. Obejrzała i przyleciała do mnie.

– Jezus Mario, tam ktoś jest! Żyje? To kobieta czy mężczyzna?

– Żyje, żyje. Widziałam, jak oddycha, ale teraz jestem unieruchomiona. Niechże państwo coś zrobią, może podłożyć jaki pień pod tylne koła, może popchnąć?

– Jak to, mnie się zdawało, że kobieta – powiedział równocześnie facet.

– Ale łysy, to chyba mężczyzna…?

– Co za różnica, ratować trzeba…

Nagle, ni z tego, ni z owego, zrobiło mi się żal Miziutka. Zgłupiałam chyba, po to ją przecież wyciągałam z toni, żeby ta jej łysina rozeszła się po świecie, a teraz co? Diabli nadali, poszłabym naciągnąć jej tę perukę na łeb, gdybym mogła opuścić samochód, co za ludzie, psiakrew, latają tam i z powrotem i ustalają jej płeć, zamiast coś zrobić.

– Niech pan ustabilizuje mercedesa! – wrzasnęłam rozdzierająco.

Facet wzdrygnął się, porzucił zaglądanie do środka i kontemplacje, nieprzytomnej osoby, wezwał babę i razem podparli pojazd. Mercedes nareszcie wszystkimi kołami wjechał na pobocze.

Odetchnęłam z ulgą, wysiadłam, przeszłam na drugą stronę szosy i uznałam, że to jest jednak przeznaczenie. Peruki jej na łeb nie nasadzę, bo wszystko ma zamknięte, zarówno okna, jak drzwiczki. Zatem mój pomysł, żeby ją wyholować, był słuszny, próba otwarcia samochodu skończyłaby się w jeziorze. No trudno, nic już teraz nie poradzę, szyby niech wybija kto inny, pomoc lekarska na przykład.

Miziutek już wracał do siebie, poruszyła się i chyba jęknęła. Nie miałam najmniejszej ochoty kotłować się z nią dalej.

– Czy państwo zostaną tu przez parę minut? – spytałam grzecznie. – Pojadę po policję i znajdę jakie pogotowie, przy okazji złożę zeznania, bo widziałam katastrofę.

49
{"b":"100571","o":1}