Zdziwił się może nieco na tak płomienne zaproszenie, z jakim się spotkał, ale jego uczucia niewiele mnie obchodziły, broń zaś na Armanda stanowił doskonałą. Normalną było rzeczą zostawić panów samych, żeby sobie przy naleweczce polowanie omawiali i zniknąć z przyjaciółką w buduarze.
Trochę moja zbytnia szczerość i poufałość w pierwszej chwili Ewelinę zaskoczyła, ale przystosowała się do niej w mgnieniu oka, dzięki zapewne sensacyjnym treściom, jakie w sobie zawierała. Żeby nie odczuwać ciekawości, Ewelina musiałaby być z kamienia. Nie była, na szczęście.
– Ależ sama o niej słyszałam, w Paryżu będąc! – wykrzyknęła na wzmiankę o pannie Lerat. – Widziałam ją nawet z daleka. No i popatrz, zamordowana we własnym mieszkaniu…! A nam o tym pan de Montpesac słowa nie powiedział! To dlatego nie było z nią kłopotów…
– Otóż to – przyświadczyłam z zapałem. – Za to większy kłopot w salonie z panem Wąsowiczem rozmawia. I tu ci powiem, że sama nie mam pojęcia, jak się go pozbyć.
Iwelina wyraźnie chciała okazać obłudne zdziwienie, ale nagle zrezygnowała z tych sztuk.
– No więc właśnie, zauważyłam, że jest ci nie na rękę. O, i nie musisz mi mówić, że o kompromitację przy nim aż nazbyt łatwo! Ale on przecież pretendował do spadku?
– Obawiam się, że nadal pretenduje.
– O twoją rękę się stara, tego nie ukrywa. Ostrzegam cię, moja droga, że gadanie już się zaczyna, sam pan Guillaume daje mu podstawy, wyznam ci, że jechałam tu niespokojna o ciebie, bo prawie pewna, że o bliskich zaręczynach usłyszę…
– No to przecież nie z nim! – wyrwało mi się z gniewem. Ewelinie uszy pod sufit urosły.
– A kto…? Chyba nie pan de Montpesac…?
– A czemuż by nie on? – odparłam zuchwale. Ewelina aż się żachnęła.
– Ależ… Boże drogi, przecież pan de Montpesac… No, moja kochana, nie chcę robić plotek, ale chyba powinnam cię ostrzec? On podobno ma szalenie skomplikowaną sytuację osobistą… Zobowiązania dość… intymne… A do tego zaręczony jest z panną de Rousillon…
– Kto tak powiedział? – przerwałam jej wrogo. – Słyszałaś o tym w Paryżu? Bo ja nie.
Ewelina się nagle zakłopotała i jakoś zastanowiła. – A wiesz, że nie… W Paryżu ja także nie…
– Ale widywałaś go tam? Z Francji go znasz?
– O, znam go od dawna, od dzieciństwa niemal, rodziny nasze się znały i widywały, tyle że rzadko bardzo. W Paryżu jakoś nie… Wiesz, że to dziwne, dopiero tu i teraz to się rozeszło, nie wiem jakim sposobem…
Poruszona się poczułam głęboko, ale umysł mi przez to nie zamarł.
– Czy to przypadkiem nie pan Guillaume na takie niedyskrecje sobie pozwolił? – spytałam chłodno. – Konkurencję szkalowaniem niweczyć, zdaje się, że to do niego podobne? Może nawet zaczął wcześniej, jeszcze przed moim przyjazdem?
Ewelina przez długą chwilę przyglądała mi się z wielkim namysłem. Nie była ghzpia, to pewne.
– Że panu de Montpesac wpadłaś w oko od pierwszej chwili, to się dało zauważyć – rzekła wreszcie. – Czy on rzeczywiście miał dla ciebie różne poufne… No nie, głupstwo mówię i niepotrzebnie pytam, już sama informacja o pannie Lerat świadczy, że istotne wieści jakieś ci przywiózł. Coś więcej może…?
– Owszem – przyznałam bez oporu. – Pewne sekrety, o których pan Desplain nie chciał wyraźnie pisać. Po cóż tak jawnie kalać pamięć mojego nieboszczyka pradziada?
Ewelina zrozumiała doskonale, że owo kalanie pamięci musiało się wiązać z panną Lerat, i kiwnęła głową aprobująco. Ja miałam raczej na myśli charakter pradziada, złośliwy i podstępny, dzięki któremu mienie panny Lerat w całości na mnie przeszło, ale wyjaśniać tego szczegółowo nie zamierzałam, niepewna, czy wydarzenie z przyszłości nastąpiło i teraz.
Ewelina jęła rozważać sprawę.
– Czyli w tym oszustwa nie było żadnego. W Paryżu pan de Montpesac złej opinii nie miał. No oczywiście, mógł się ukrywać… Na Polach Elizejskich koło powozu panny de Rousillon raz go sama widziałam… Ale, mówiąc prawdę, tylko jeden raz. – To jeszcze o niczym nie świadczy.
– Może nie świadczyć. Pana Guillaume tak dobrze nie znam, więcej może o nim powiedzieć baronowa Tańska… – I bardzo bym chciała, żeby jej się trzymał, a nie mnie – przerwałam gniewnie.
– Ależ moja droga, myślże racjonalnie! Z nią się przecież ożenić nie może, baron Tański żyje w najlepsze! A skoro mniemasz, że razem z twoją ręką pan Guillaume chce zagarnąć mienie przodków, musi się żenić, inaczej niczego nie osiągnie. Powtarzam, nie znam go dobrze, ale instynktem kobiecym czuję, że chyba masz słuszność, jest w nim coś z bestii. No, mówmy szczerze, bestii nader urodziwej. Okiełznać bestię, może byłby to sukces?
W oku jej wesoło błysnęło i nagle ujrzałam przed sobą Ewę z przyszłości, tę, która się pojawi za sto piętnaście lat, jak widać nieodrodna praprawnuczka swojej praprababki. Uwierzyłam w ciągłość cech, przechodzących z pokolenia na pokolenie. Śmiałyśmy się chwilę, aż pierwsza spoważniałam.
– Nie chcę – rzekłam stanowczo. – Pomijając już wszystko inne, pan Guillaume mógłby mnie zamordować, żeby zawładnąć całością majątku. Nie mam na to ochoty.
– Mógłby cię zamordować i teraz – zauważyła Ewelina, nagle zaniepokojona. – Skoro już rozpatrujemy tak okropne przypuszczenia, przypominam ci, że nie masz dzieci i on po tobie dziedziczy…
Przerwałam jej z wielkim triumfem.
– A otóż właśnie nic z tego, bo napisałam testament. Wszystko przeznaczyłam na kościół! Kościoła nie zaczepi, a prawnie żaden zachowek mu się nie należy. Musiałby być z rozumu obrany, żeby mordować mnie teraz!
Ewelinę mój komunikat zachwycił i przyklasnęła pomysłowi. Chciałam jej powiedzieć i resztę, wszystko o legatach dla służby i dla Zosi Jabłońskiej, a przede wszystkim uprzedzić, że wykonawcą testamentu uczyniłam Karola, jej męża, ale nie zdążyłam. Armand w salonie stracił cierpliwość.
Żaden przyzwoicie wychowany człowiek nie wdarłby się przemocą w poufną rozmowę pani domu z przyjaciółką, będącą także gościem. Raczej oddaliłby się, rozumiejąc, że nie będzie przyjęty, i pożegnanie przekazując przez kamerdynera. On zaś ośmielił się osobiście zapukać do buduaru i wejść, nie czekając na zaproszenie! Podobną rzecz mógłby uczynić ojciec, brat lub mąż, ale nawet nie oficjalny narzeczony!
Inna rzecz, że dobrze wychowana pani domu zostawiłaby tak gościa własnemu losowi tylko w wypadku, gdyby go chciała specjalnie obrazić, a co najmniej dać mu do zrozumienia, że wybrał się z wizytą nie w porę. Nie miałam nic przeciwko obrażeniu Armanda, szczególnie przy świadkach, ale z drugiej strony barona Wąsowicza obrażać wcale nie zamierzałam. Tyle że on, mając pod ręką atrakcyjne napoje, czekałby spokojnie bodaj i do wieczora, potem zaś z łatwością dałby się przeprosić.
Armand zaprezentował zuchwalstwo i bezczelność, jakiej się nawet po nim nie mogłam spodziewać. Obie z Eweliną zesztywniałyśmy na drewno.
Nim się odezwałam, zdążyłam sobie szybko pogratulować zwierzeń, bez których ona przenigdy nie uwierzyłaby, że nie łączą mnie z nim stosunki jak najbliższe. Z miejsca ochłodziłaby przyjaźń ze mną, a zaraz potem ją zerwała, świat zaś bezapelacyjnie przypisałby mnie Armandowi i moja kompromitacja stałaby się faktem dokonanym.
– Czy coś się stało? – spytałam cierpko. – Czy cała moja służba uciekła? Cóż za powód niezwykły każe panu przerywać naszą rozmowę?
– Przywilejem pięknych dam jest nie dostrzegać upływu czasu – odparł na to, nie tracąc kontenansu. – Nam natomiast, pozbawionym upragnionego i czarującego towarzystwa, wlecze się on niewymownie. Obaj z panem baronem tracimy cierpliwość.
– Jeśli panu się śpieszy, nie zatrzymuję – rzekłam zimno, bo diabli mnie wzięli.
– Cóż znowu! Cały mój czas jest na pani usługi!
– Zechce pan zatem poświęcić go jeszcze trochę i zaczekać, aż skończymy rozmowę. Nastąpi to za chwilę.
– Czy przyłączyć się do niej nie można?
No, to już przekraczało wszystko. Ewelina, dotychczas jakby oniemiała, przyszła mi nagle z pomocą.
– Nie! – odparła takim głosem, że nic już nie mógł uczynić, jak tylko wyjść z ukłonem.