Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Pan Desplain od początku węszył oszustwo – odparłam niepewnie.

– Węszyć sobie mógł, ale tak wnikliwych badań by nie przeprowadził. Poza tym, Boże drogi, ileż czasu by to trwało! Nie, stanowczo uważam, że zbrodni dokonano na twoją korzyść. Może to jakiś ukryty wielbiciel?

Prawie mnie przeraziła tą myślą.

– Sądzisz, że tak pilnował mojego dobra przez całe lata? Bez mojej wiedzy? Wszystko przewidział i we właściwej chwili usunął pannę Luizę? To któż to jest?

– Nie wiem. Może twój Roman?

– Niemożliwe. W tamtym czasie był razem ze mną w Sękocinie.

– Mógł wsiąść w samolot, przylecieć, rąbnąć babę i tego samego dnia wrócić.

Omal mi się nie wyrwało, że przed miesiącem samoloty jeszcze nie istniały i najkrótsza podróż do Paryża trwała cztery dni, a bywało, że i trzy tygodnie. Zamiast tego powiedziałam stanowczo:

– Ustalili dokładnie datę, padła trupem dwudziestego trzeciego czerwca, a ja akurat bardzo dokładnie wiem, co było u nas dwudziestego trzeciego czerwca. Sobótki. Wianki. Miałam gości, Roman od samego rana musiał być pod ręką. I był. Odpada, to nie on.

Ewa chętnie i bez oporu zrezygnowała z kandydatury Romana. Rozpatrywała dalej moje korzyści.

– Zauważ, że ona mogła cię jeszcze okraść. No, nie ciebie, twojego pradziadka, chociaż nie, teraz już ciebie. Mogła wynieść jakieś rzeczy, biżuterię chociażby, nie zrobiła tego, bo liczyła na mariaż, była zdania, że i tak wszystko jej przypadnie. Czyli ten jej pomysł też ci wyszedł na dobre. Byłabyś pierwszą podejrzaną, gdyby nie to, że cię nie było.

– Mącisz mi w głowie, bo zaczyna mi się wydawać, że to ja wymyśliłam ślub panny Luizy z moim pradziadem. A tymczasem wręcz przeciwnie, byłam czymś takim przerażona. Nie jestem biedna, ale ten spadek bardzo mi się przyda.

– Jak ona wyglądała? – zaciekawiła się nagle Ewa i nie miałam wątpliwości, o kogo pyta.

– Czarna…

– Murzynka…?!

– Ach, nie. Mam na myśli włosy i oczy. W sypialni pradziada stało jej zdjęcie. Dość gruba, ale tak jakoś wdzięcznie. Raz ją widziałam, w dzieciństwie, więc nic więcej nie wiem.

– Ten jej amant mnie intryguje.

– Wszystkich intryguje, policję też. – Skąd w ogóle o nim wiadomo?

– Tyle mam o tym informacji, ile mi Roman dostarczył. Ludzie podobno widzieli ją z jakimś mężczyzną, ale niewyraźnie, krótko i najwyżej trzy razy. Poza tym wieczorami niekiedy wyjeżdżała samochodem, kiedy pałac już spał, a zdarzało się, raz czy dwa, że przyjmowała po cichu jakiegoś gościa. Też go nikt dokładnie nie widział, więc od razu wymyślono potajemny romans. A to mógł być, na przykład, jakiś jej krewniak, czyhający na spadek po niej.

– Osobiście skłaniam się raczej ku romansowi – powiedziała stanowczo Ewa. – I nic nie rozumiem, ale jestem okropnie ciekawa, co się wykryje. Armand też.

– Co Armand? – zainteresowałam się podejrzliwie.

– Jest ciekaw. Wypytywał mnie, ale nic mu nie mogłam powiedzieć, bo nic nie wiedziałam.

– To i dalej mu nic nie mów, bardzo cię proszę. Zdziwiła się trochę.

– Dlaczego? Twój Roman wie, Gaston wie, i z Philipem rozmawiałaś…

– Ale bez tych wszystkich szczegółów!

– Karolowi też mam nic nie mówić?. – Karolowi możesz, on chyba nie jest z Armandem zbytnio zaprzyjaźniony?

– Co się tak uczepiłaś Armanda? Owszem, obstawia cię, ale mam wrażenie, że dyskretniej, ostatecznie Gaston się rzuca w oczy. Pewnie ma nadzieję go wygryźć.

– Wykluczone! Podobał mi się z początku, ale mnie Zraził. Nie chcę go w żadnym wypadku i nawet, przyznam ci się, boję się go trochę.

– Że na ciebie czatuje, to pewne – przyznała Ewa po krótkim namyśle. – Jak cię nie było, to jego też prawie nie było, jak przyjechałaś, jest go pełno. Teraz też, niby się nie pcha, ale oka od nas nie odrywa.

– Czeka, aż wejdę do wody, żeby też polecieć – powiedziałam z irytacją, bo rozmawiałyśmy na plaży w cieniu namiociku, gorąco było okropnie i właśnie miałam ochotę wejść do wody. – Gdzie oni wszyscy się podzieli, wolałabym mieć w morzu większe towarzystwo. Gdzie twój Karol?

– Poszedł oddać zdjęcia do wywołania. Razem z Gastonem chyba, zaraz powinni wrócić. Ja też wejdę do wody. O, tam jest Philip! Namówimy go na kąpiel!

Przystałam na to chętnie, każdy był dobry, żeby mnie odgrodzić od Armanda. Wyznałam Ewie prawdę, nie wiadomo dlaczego rzeczywiście odczuwałam przed nim jakiś głupi lęk. Nie była to wielka obawa, ale uczucie bardzo nieprzyjemne, a w dodatku dla mnie samej niezrozumiałe.

Pogłębił je Roman. Korzystając z okazji, uczył mnie prowadzić samochód i upierał się czynić to o wschodzie słońca, w tajemnicy przed wszystkimi. Twierdził, że o tak wczesnej porze na szosach jest pusto, nie napotkam żadnych przeszkód i policja nas nie złapie. Wedle prawa powinnam jeździć z dyplomowanym instruktorem i wielką literą L na dachu, a takich komplikacji nie chciało nam się stosować, lepiej więc było unikać świadków. Trochę mi się to wydawało głupie, bo nie mogłam przecież ograniczyć się do umiejętności jazdy wyłącznie na pustyni, należało nauczyć się jazdy także i w gęstym ruchu, wśród innych samochodów i ludzi. Egzamin miałam wyznaczony za dwa tygodnie.

– Jaśnie pani postąpi tak, jak wszystkie rozsądne osoby – odparł mi stanowczo na wyrażone wątpliwości. – Zda pani egzamin, dostanie prawo jazdy i potem dopiero spokojnie nauczy się jaśnie pani całej reszty, już ja tego dopilnuję. Nikt nigdy nie nauczył się jeździć na kursie, każdy nabiera wprawy później. A wschód słońca najlepsza chwila, bo wtedy wszyscy śpią.

I zaraz nazajutrz zaproponował mi rzecz osobliwą, a to wyjście na tyły przez okno. Myślałam w pierwszej chwili, że źle słyszę, i wręcz posądziłam go o pijaństwo, ale prędzej już chyba sama mogłabym być pijana niż Roman.

– I na cóż to? – spytałam podejrzliwie. – Jeśli już frontem nie mam wychodzić, to dlaczego nie kuchennymi drzwiami? – Bo też jest z nich wyjście tylko na promenadę – odparł

zimno. – A z okna prosto na ulicę z tyłu i tak jaśnie pani ośmielam się radzić.

– Bo co?

– Bo jak wczoraj wracaliśmy, ktoś się nam przyglądał i ta sama osoba może teraz popatrzeć, jak wyjeżdżamy. Skoro jeździmy w tajemnicy, to w tajemnicy, a dla jaśnie pani, bez urazy, wychodzenie przez okna nie pierwszyzna. Jaśnie pani raczy pamiętać, że znam jaśnie panią od najmniejszego dziecka i więcej widziałem niż ktokolwiek inny.

Zakłopotałam się na moment, bo też istotnie w dzieciństwie zbyt potulna nie byłam. Owszem, pozornie grzeczna i posłuszna, swoje kaprysy miewałam, sił i wigoru czułam w sobie zbyt dużo, jak na egzystencję dobrze wychowanej panienki, i nie raz jeden, i nie dziesięć, oknem się wymykałam, by wzroku służby uniknąć, to nad wodę do kąpieli, to na jazdę konną, to do lasu, który o świcie najpiękniejszy mi się wydawał, to Cyganów podglądać, to owoce prosto z drzewa zjadać, i jakoś wcale mnie nie dziwiło, że w drodze powrotnej prawie zawsze Romana spotykam. Teraz nagle pojęłam, że czuwał nade mną z daleka i moje wykroczenia znał doskonale.

No dobrze, ale co innego dziecko dwunastoletnie, a co innego dorosła kobieta. Z własnego domu przez okno wyłazić, żeby się ukryć… Przed kim?!

– I któż to jest, ta osoba? – spytałam sucho.

– Pan Armand. Nie muszę chyba mówić, że on się jaśnie

panią bardzo interesuje?

Masz ci los, znów Armand…! W jednym mgnieniu oka zdecydowałam się na to okno od tyłu i trzeba przyznać, że wyjście przez nie najmniejszych trudności mi nie sprawiło.

Dzięki czemu zresztą od razu bardzo dużo się nauczyłam, bo Roman kazał mi samej ruszyć, z wąskich uliczek wyjechać, a potem mocno przyśpieszyć, w dodatku we wsteczne lusterko cały czas jednym okiem patrząc dla sprawdzenia, czy nikt za nami nie jedzie. Ta sztuka udała mi się dzięki edukacji całego życia, gdzie indziej patrzeć, a co innego widzieć, to każda niewiasta potrafi. No, może przy patrzeniu całkowicie do tyłu trochę się trzeba wysilić.

Nim się zdążyłam obejrzeć, Roman dokonał zakupu drugiego samochodu dla mnie, mniejszego nieco, i na zmianę jęłam jeździć to jednym, to drugim. Wciąż o tym świcie wczesnym, tuż przed wschodem słońca zaczynając. Trzeciego dnia doznałam uspokojenia, bo Armand zapowiedział swój wyjazd do Paryża, gdzie rankiem musiał coś załatwić i wrócić zamierzał dopiero pod wieczór. Byłam świadkiem jego odjazdu i dopiero kiedy znikł mi z oczu, pojęłam, jak ciężki kamień zlatuje mi z serca. Z wyjątkową przyjemnością wyszłam z domu przez drzwi…

31
{"b":"100511","o":1}