Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wice zrobiło się nieprzyjemnie zimno.

– Czekaj. Mówisz, że mamy zjazd? W sprawie naszego programu pod tytułem „Po skosie”?

– Pod tytułem! Oczywiście. Tydzień temu nas zawiadomiono, że tym razem w Szczecinie. Ty, Wika, ty o tym nie wiedziałaś?

– Jakbyś zgadła. Obawiam się, że w ten subtelny sposób moja szefowa dała mi do zrozumienia, że już nie robię tego programu.

– Matko Boska! Nie wygłupiaj się! Chociaż po tej larwie wszystkiego można się spodziewać! Co za szczęście, że od nas odeszła!

– Do nas – powiedziała z niejaką goryczą Wiktoria.

– No tak. Boże, Wika, nie masz pojęcia, jak mi przykro! To przecież myśmy we dwie tę całą formułę wymyśliły i dopracowały, połowa pomysłów jest twoja… No ale tak, oczywiście, dla niej to nie ma najmniejszego znaczenia… Patrz, lezie! A ta baba z nią to co za jedna?

– Klaudia Otmuchowska. Pewnie nowa redaktorka „Skosu”. Słuchaj, Alusia, ja się nie zniżę do pytania tych bab, o co chodzi, w każdym razie nie przy ludziach. Myślisz, że po tym spotkaniu będziesz mogła wpaść do mnie na kawę? To jeszcze pogadamy jak matka Polka z matką Polką…

– Jasne. Masz rację, trzeba zachować godność. Wpadnę do ciebie na pewno albo może chodźmy razem na jakiś obiad?

Trzy godziny później siedziały w jadłodajni „Corner”. Wika piła tylko kawę, nie jadła nic, za to Alusia napychała się na zapas, bo, jak twierdziła (słusznie) – do Rzeszowa daleko, a kto wie, czy po drodze trafi jej się solidny obiad.

– No więc oczywiście, niestety i do diabła, miałaś rację. Ta cała Otmuchowska przejęła twoją działkę nie przerywając snu. Ależ ona się podlizuje pani dyrektor, aż się niedobrze robi. Ale pani dyrektor tak lubi, u nas było podobnie. Dziel i rządź. Rozdawaj i zabieraj. Coś obrzydliwego. Nie, szkoda gadać po prostu. Dziewczyny, oczywiście, pytały, dlaczego ciebie nie ma, a ona po prostu powiedziała, że ty już się „Skosem” nie zajmujesz i wszystko na ten temat.

– Nie mówmy już o tym – zdecydowała dzielnie Wika. – Nic na siłę. Nie to nie, niech się baba wypcha kulkami styropianowymi i niech jej chrzęszczą w środku te kulki. Nie będę się upokarzać i do niej latać.

– Zwłaszcza że to by nie odniosło żadnego skutku – dopowiedziała Alusia. – Jej się bardzo podoba, że jest taka wszechwładna, z niczego nie musi się tłumaczyć i w ogóle. Chętnie by cię dodatkowo sponiewierała, gdybyś do niej poszła. Nie płaszcz się, Wika, damy radę. Jak ona już pójdzie do Warszawy, to sobie wymyślimy kolejny fajny program. A powiedz mi, jak sobie radzi jej przydupas?

– Kto? Ten marketingowiec?

– Z niego marketingowiec jak z koziego zadka trąba. Natomiast ma chłopiec talent do interesów, a w marketingu można go łatwo wykorzystać…

– Insynuujesz coś Buckowi?

– On się u was nazywa Bucek? U nas miał ksywę Bucefał. Ja tam sama za dużo nie wiem, bo mnie to brzydzi, ja nie jestem dziennikarz śledczy, jednak to i owo mi się o uszy obiło. Podobno Bucefalski potrafił twórczo wykorzystać sponsoringi i patronaty medialne. Rozumiesz: przyjmiemy patronat medialny nad waszą imprezką, ale musimy jakąś przyjemność z tego mieć. No i jeżeli imprezką to był doroczny zjazd niepełnosprawnych ruchowo miotaczy kulą, to interesik się zawieszało na kołku. Inaczej to wyglądało, jeśli w grę wchodziły na ten przykład jakieś duże targi albo piknik samochodowy, zresztą nie wiem co jeszcze, ja tam głowy do interesu nie mam, ja mam głowę do roboty.

To zupełnie tak jak ja. Ale chwytam ideę. Ze sponsoringami podobnie, co?

– Właśnie. W każdym razie Buckiewicz zawsze był na tym styku z klientem. I wszystkie wróble na dachach ćwierkały, że zupełnie sympatycznie sobie na tym dorabiał do pensji. A jak wróble były szczególnie złośliwe, to jeszcze ćwierkały, że pani dyrektor i w tym względzie coś z Buckiewicza miała.

– A miała coś w innym?

Alusia spojrzała na Wikę znad szklanki kompotu z pewnym politowaniem.

– Wika, ty dziecko jesteś? Pani dyrektor miała z niego bezpieczny seks!

– To chyba z nim, nie z niego. Coś ty? Naprawdę? I dlaczego bezpieczny? I skąd ty to wiesz?

– Wszystko od wróbli. A bezpieczny, bo Bucefalak cenił dyskrecję. A jej znowuż wcale nie zależało na tym, żeby wszyscy wiedzieli, ponieważ lubiła być małżonką sławnego dramaturga, a dramaturg podobno wcale nie takie ciepłe piwo, tylko gość z temperamentem.

– A nie wygląda…

– Pozory mylą, przyjaciółko. Oczywiście to też wiem od wróbli. Matko jedyna, ale późno! Wika, muszę jechać. Jak najwięcej drogi za dnia. Po co ja przyjechałam samochodem, chyba miałam zaćmienie umysłu. Ale ja strasznie kocham ten samochodzik, tylko on ma jedną wadę, zdjęcia z fotoradarów za nim przychodzą. Podrzucę cię do fabryki.

Obok parkującego przy barze srebrzystego subaru imprezy stało już kilku podziwiających auto dziesięciolatków. Alusia przegoniła ich machnięciem ręki, wsiadła, wpuściła Wikę, z lekkim piskiem opon (na cześć publiczności) zawinęła zgrabnie i wjechała w Jagiellońską.

– Chyba całe życie zarabiałaś na tę brykę?

– Dziecko. Nie widziałaś naprawdę drogich bryk? Tylko nam, prowincjonalnym dziennikarkom, się wydaje, że to bógwico.

– Pewnie masz rację. Oczywiście, że masz. Widziałam wypasione bryki, za które dałoby się kupić cały salon takich jak ta… Jedna nasza koleżanka, co ma świra na tle samochodów, stale nam coś pokazuje, a sama koniecznie chce sobie kupić nowego jeepa, tylko nie może na niego uskładać, na razie ma dwulatka…

– Słynna w całej Polsce Ilonka Karambol, znam ją z materiałów. A ja wcale nie mam świra na tle samochodów, tylko na tle tego jednego. Do niedawna jeździłam seicento, masz głowę? Tak naprawdę to subaru mój mąż kupił, wydał na niego całą nagrodę za jeden taki konkursowy projekt, bo ja mam męża architekta, wiesz? Tylko jak zaczął go używać, to… no właśnie, zaczęły te zdjęcia przychodzić i Misiowi punkty narosły. Jeszcze pół roku mam bryczkę do dyspozycji. Więc korzystam, bo jak Misiek znowu będzie mógł pokazać się na drogach publicznych, to mi ją zabierze.

Konwersacja definitywnie zeszła na samochody i o Jerzym Buczku więcej panie już nie rozmawiały.

Teraz, przy smętnych resztkach kaszanki dogorywającej na wciąż wesoło płonących brykietach Wika przypomniała sobie całą tę rozmowę i skrupulatnie powtórzyła ją koleżankom.

– Ooooo – ucieszyła się Lalka, która szczerze nie znosiła Bucka. – To ja już wszystko wiem. Żożo ją załatwił, głowę sobie dam uciąć! Tylko jeszcze nie wiem, dlaczego, skoro tak ładnie im szedł ten dubeltowy interes, seksualno – marketingowy!

– Czekajcie. – Ilonka zatarła drobne rączki. – U nas też wróble mieszkają na korytarzach i dzioby im się nie zamykają. Słyszałyście, że Bucek się szykuje na miejsce po Filipie? On udawał, że to dla niego korzystna zamiana, ale tak naprawdę wcale nie. Może dlatego Paprochowa chciała mu dać mój Magazyn Motoryzacyjny, na otarcie łez, albo żeby nadal jej służył swoją… tego… osobą… to znaczy fragmentem. Jak myślicie, dziewczynki, czy on ją kochał prawdziwą miłością? Albo ona jego?

– Albo jeszcze inaczej. – Wika obgryzała paznokieć, który jej się złamał na szufelce do nakładania brykietów. – Szefowa znalazła sobie innego gacha, nie wiecie, kto miał przyjść po Bucku do marketingu? Może jeszcze tworzyła jakieś pozory, żeby tak nie od razu, ale Bucek był de facto już w odstawce. Rzeczywiście miał dostać Magazyn na łez otarcie, ale z tego, jeśli się nawet da wycisnąć jakieś lewe pieniądze, to przecież nie tyle co w marketingu. Ilonka, brałaś jakieś łapówy?

– Kurczę, nie. Ale może teraz zacznę, bo mi Geniusz obiecał, że nie da Magazynu Buckowi…

– Szkoda, wiedziałybyśmy, ile Żożo traci!

– Nic byśmy nie wiedziały, bo najwięcej zarabiał na tych sponsoringach i patronatach! Czy któraś z was jest w przyjaźni z Kaśką Papracką?

Trzy kobiety zamilkły. Kasia Rapacka miała charakter prawie tak samo nieprzyjemny jak Żożo.

– Dla dobra śledztwa jestem gotowa się poświęcić – po dziesięciu sekundach przerwała milczenie Ilonka. – Nigdy z nią nie miałam do czynienia, więc się nie rzuci w oczy moja obrzydliwa obłuda…

27
{"b":"100443","o":1}