Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Przepraszam, ale ja nie tylko w lokalnej telewizji występuję. – Wydęła usteczka, kiedy aspirant ośmielił się ją o to zagadnąć. – Prowadziłam bardzo wiele programów ogólnopolskich, zwłaszcza wakacyjnych! Panowie mogliby trochę się przygotować do pracy w środowisku, które infiltrują!

– Panowie nie odpowiedzieli, bo coś im mówiło, że jeśli oni teraz zamilkną, to ona będzie miała przymus gadania. Oczywiście mieli rację.

– Ja nie wiem, czy powinnam tak szczerze wobec panów występować, mam na myśli lojalność zawodową wobec mojego środowiska, ale z drugiej strony obowiązuje mnie chyba też raczej lojalność wobec pani dyrektor Proszkowskiej… teraz już świętej pamięci… bardzo dużo pani dyrektor zawdzięczam, to ona mnie w zasadzie wykreowała, panowie rozumiej ą…

Panowie zrozumieli, że pani dyrektor wciskała swoją protegowaną gdzie się tylko dało. Zaczynali też rozumieć, dlaczego musiała ją wciskać: zapewne nikt przytomny nie chciałby z nią pracować z własnej, nieprzymuszonej woli. Pozostało pytanie – po co właściwie protegować taką panienkę. Chyba że to jedna z tych, co z dyrektorskich ust spijały mądrości, w tym wypadku zapewne dla podniesienia sobie samooceny.

Karola Pućko splotła długie nogi, odsłaniając to i owo, po czym nerwowo zaczęła szukać czegoś w torebce.

– Mają panowie może papierosy? Boże, co za stresująca sytuacja! Od wczoraj trudno mi się opanować. To jak, mają panowie?…

– Niestety, nie palimy – odrzekł w imieniu obydwu aspirant. – Czy pani może kontynuować?

– Co mam kontynuować? Ach, prawda. No więc muszę panom wyznać, że wczoraj w studiu… Boże, nie mogę uwierzyć… no więc wczoraj w studiu nie mogłam usiedzieć w miejscu po tym, co się stało… jak to, nie palą panowie? Naprawdę?

– Naprawdę.

– To czy ja nie mogłabym któregoś z panów prosić…

– Nie mogłaby pani. Nie mogła pani usiedzieć i co?

– No nie mogłam usiedzieć, bo w studiu przecież w ogóle nie wolno palić, gdybym tylko zaczęła, zaraz by się alarm włączył czy coś takiego.

Komisarz Ogiński stracił cierpliwość i popełnił błąd.

– Proszę pani! Proszę się natychmiast opanować i powiedzieć nam, co pani właściwie podsłuchała!

Karola aż podskoczyła na krześle.

– Ja nie podsłuchuję, panie komisarzu!

– No więc co pani usłyszała przypadkiem?

– Ja w tej sytuacji nie sądzę, żebym mogła panom powiedzieć, co dokładnie słyszałam, zresztą jestem zbyt zdenerwowana, na pewno nie zapamiętałam dokładnie, ale na panów miejscu zwróciłabym uwagę na Maćka Kochańskiego, tego aroganckiego realizatora, na pewno panowie kojarzą…i jeszcze na pana Solskiego, to ten z Urzędu Morskiego. Więcej nie powiem. Możecie mnie panowie nożem krajać.

Komisarz już chciał na nią huknąć zdrowo, ale powstrzymał go ostrzegawczy wzrok aspiranta Brzecznego, który postanowił naprawić błąd kolegi.

– Chwila. Pani pozwoli, może kawy? My też chętnie się napijemy… Proszę się tak nie denerwować, widzę, że pani ma bardzo delikatną psyche…

Komisarz lekko prychnął, jakby rozbawiony. Aspirant bez zmrużenia oka kontynuował:

– Ja to doskonale rozumiem, zupełnie tak samo ma moja żona, dosłownie byle co wystarczy, żeby ją wytrącić z równowagi, a cóż dopiero taka sytuacja, mój Boże…

Komisarz bawił się coraz lepiej. Znał Małgosię Brzeczną od wielu lat i wiedział, że jest to kobieta o konstrukcji psychicznej solidniejszej niż główny sejf w forcie Knox. Gdyby była inna, trudno by jej było przeżyć osiemnaście lat w spokojnym związku z policjantem, na dodatek pracując i wychowując trójkę dzieci.

Prosty chwyt aspiranta spełnił swoje zadanie.

– Widzę, że jest pan w stanie zrozumieć wrażliwą kobietę, panie inspektorze…

– Jestem tylko aspirantem.

– Panie aspirancie. Pana żona miała szczęście, proszę nie zaprzeczać. Powiem panu, bo wiem, że mogę panu zaufać.

Tu spojrzała z obrzydzeniem na komisarza, zapewne jako na faceta, któremu ufać nie należy.

– Otóż słyszałam, przypadkiem, oczywiście, jak koledzy rozmawiali między sobą o stosunkach z nieżyjącą panią dyrektor… Pan Kochański miał jakąś podejrzaną sprawę związaną z Krakowem, a pan Solski… to naprawdę duża bezczelność tak powiedzieć… twierdził, że pani dyrektor…

Zawiesiła głos, a obaj policjanci wstrzymali dech.

– – Że pani dyrektor napastowała go seksualnie!

Komisarz podniósł brew, a aspirant spokojnie zapytał:

– A jak to robiła, proszę pani?

– Nie mam pojęcia – wyznała Karola z pewnym żalem. – Ale przecież to jakiś absurd, to chyba raczej on próbował wykorzystać… no, znajomość… do swoich celów. Niech ich panowie porządnie przesłuchają, obydwu.

– Zrobimy to. – Komisarz był już całkiem spokojny. – Teraz proszę mi powiedzieć, co pani robiła po zakończeniu przedwczorajszej próby?

– Wyszłyśmy razem z Eweliną, to znaczy z panią dyrektor Proszkowską… poszłyśmy do niej do gabinetu, rozmawiałyśmy o programie… pani dyrektor była zadowolona, zwłaszcza ze sposobu prowadzenia, jeśli wolno mi się przed panami pochwalić…

Panowie jednocześnie skinęli głowami. Dotąd słyszeli na ten temat raczej odmienne poglądy, przez obie autorki wyrażone tym samym określeniem: masakra.

– No właśnie – ciągnęła gwiazda. – Długo nie rozmawiałyśmy, bo pani dyrektor czekała na gościa i już dostała telefon, że ten gość jedzie, więc poszłam sobie. To było wpół do szóstej, ja wiem, że godziny są dla panów ważne…

– Skąd pani ma pewność co do tej godziny?

– Panie komisarzu, my w telewizji musimy mieć poczucie czasu. A poza tym spojrzałam na zegarek, tak odruchowo.

A zatem o wpół do szóstej pani Proszkowska jeszcze żyła i w dodatku szykowała się do spotkania. Na razie nie wiadomo z kim, ale to powinna wiedzieć sekretarka.

– Czy mogę panom inspektorom czymś służyć? Kawki, koniaczku, może zamówię w bufecie coś do jedzenia dla panów, panowie pewnie nie jedli śniadania…

Szemrząca seksownie sekretarka Jola aż się skręcała z chęci zrobienia czegoś dla panów inspektorów. Panowie zrezygnowali z tłumaczenia, jakie mają właściwie stopnie. Odmówili kawki, herbatki, pierogów, koniaczku i w ogóle wszystkiego, poprosili natomiast panią Jolę do siebie. Celem udzielenia odpowiedzi na kilka pytań.

– O matko – zmartwiła się pani Jola. – Kiedy ja naprawdę nie mogę… ja bardzo, bardzo proszę, niech panowie przyjdą do mnie do sekretariatu, siądziemy u pani dyrektor w gabinecie, ja otworzę drzwi, bo tak całkiem to ja naprawdę nie mogę wyjść…

Komisarz z aspirantem po chwilowym namyśle uznali, że to całkiem niezły pomysł. Gabinet został już dokładnie obejrzany przez działającą tu wczoraj ekipę, podobnie jak mieszkanie denatki, niestety, policjanci nie znaleźli niczego, co mogłoby naprowadzić na jakikolwiek ślad. Liczne kontakty zanotowane w kilku notesikach były wyłącznie służbowe – jako takie rozpoznała je bez trudności pani Jola. Kilka politycznych, ale, jak twierdziła pani Jola, związanych nierozerwalnie ze sprawami telewizyjnymi.

Spotkanie w dniu przedwczorajszym o siedemnastej trzydzieści nie zostało nigdzie zanotowane.

– Może chodziło o męża? – zasugerował aspirant, lecz zarówno komisarz, jak i pani Jola pokręcili głowami powątpiewająco.

– Z mężem den… pani Proszkowska rozstała się dopiero co, przecież był gościem tego programu. Nawiasem mówiąc, dzwonił do nas rano i wspominał, że wpadnie koło jedenastej. Czy będzie wiedział, gdzie ma nas szukać?

– Ojej! – Pani Jola zatrzepotała rzęskami. – Jest za dziesięć! Ja powiem na wartowni, żeby tu przyszedł, dobrze? Jak przyjdzie.

– Niech przyjdzie, jak przyjdzie – zgodził się komisarz, ale pani Jola nie wyczuła ironii.

– Ja to bym panom zaproponowała, żebyście się na dobre przenieśli do gabinetu pani dyrektor, po co macie siedzieć tam na ósmym, tacy samiutcy, a tutaj ja się wami zaopiekuję, a pan dyrektor Mikło na pewno nie będzie się sprzeciwiał…

Rzewny wzrok pani Joli towarzyszący tej propozycji sugerował jedno z dwojga: albo miała niesłychanie dobre serduszko i nie mogła znieść myśli o dwóch policjantach osamotnionych tragicznie na ósmym piętrze, albo wpadł jej w oko przystojny komisarz podobny do Zakościelnego. Chociaż blondyn. Ciemny blondyn. No.

13
{"b":"100443","o":1}