– Marcin! – powiedziała w pewnej chwili – nie płacimy i spływamy!
– Przecież mam forsę!
– Co z tego? Dla sportu! Dla wprawy! Może przyjść dzień, kiedy nie będziesz jej miał!
– Ale przecież drzwi zamknięte, zrozum! – usiłowałem jej tłumaczyć. – Zwariowałaś czy co?
– Ech, tchórzysz! Marcin tchórz! Marcin tchórz! – Wydzierała się tak głośno, że ludzie siedzący obok nas zaczęli mi się przyglądać z politowaniem. Mariola była ładna, efektowna i na pozór bardzo zabawna. Wreszcie uciszyła się trochę i robiąc z siebie nadąsaną piękność, powiedziała prowokacyjnie:
– Nawet takiego głupstwa nie chcesz dla mnie zrobić?
– Zrobię dla ciebie głupstwo, ale jakieś inne!
Siedzieliśmy przy oknie. Mariola odsunęła zasłonę i wyjrzała na ulicę. Spojrzałem i ja. Przed Lajkonikiem stał skuter. Mariola strzeliła okiem w moją stronę. Zrozumiałem.
– To już prędzej… – zgodziłem się – ale zapłacę co do grosza!
– Zapłać, ale zawieziesz mnie na plac Zamkowy! Zostawimy go pod królem Zygmuntem, to jest niezwykle twarzowe miejsce!
– Dobra!
Już raz przestawiałem skuter. Udało mi się na medal. I przestawić, i zwiać. Ten należał do kogoś, kto był teraz w Lajkoniku. Widzieliśmy tego gościa, jak tu podjechał, wszedł i dołączył się do pary siedzącej przy bufecie. Zapłaciłem, wyszliśmy, za nami zamknięto drzwi na klucz. Sprawa wyglądała na prostą.
– No! Nareszcie coś się dzieje! – cieszyła się Mariola i szarpała mnie za rękaw. Była nieobliczalna w gestach: i miała zwyczaj tarmoszenia mnie za klapy marynarki albo za rękawy.
– Prędzej! Prędzej! – poganiała mnie jeszcze.
W gruncie rzeczy wcale mnie ta zabawa nie cieszyła, trochę się bałem i w ogóle… "Niech tam!" – pomyślałem. Skuter zapalił błyskawicznie. Mariola wpiła się rękoma w mój płaszcz i piszczała jak wariatka. Objechałem kościół dookoła i ostro ruszyłem Nowym Światem. To jest cudowna rzecz jeździć tak wieczorem, Mada. To ponosi! Za Alejami dodałem gazu. Jezdnia już była pusta, o tej porze ruch przecież niewielki. W mgnieniu oka minęliśmy Świętokrzyską i ruszyliśmy w Krakowskie Przedmieście. Plac Zamkowy był już blisko, tak blisko, że wszelkie niebezpieczeństwo wydawało mi się nierealne. Przestałem nawet o nim myśleć. Przy pomniku Mickiewicza zajechał mi drogę patrol milicji. Zahamowałem, nadziewając się niemal na wyciągnięty lizak milicjanta.
– Papiery!
Patrzyłem ogłupiały.
– Papiery! – powtórzył jeszcze ostrzej.
Poklepałem się po kieszeni.
– Nie mam przy sobie!
– Co znaczy: nie mam przy sobie?
Mariola stała obok mnie zielona na twarzy.
– Zapomniał wziąć – powiedziała, wysilając się na uśmiech – proszę nas puścić, dobrze?
Drugi milicjant odnotował numer skutera i podszedł do nas.
– Ten sam – stwierdził z zadowoleniem – to jest ten sam skuter!
Wziął Mariolę pod rękę i pociągnął w stronę stojącej obok warszawy. Opierała się.
– Niech mnie pan puści! Ja panu zaraz wytłumaczę!
– Za chwilę będziesz się tłumaczyć! Siadaj! Mariola nie chciała wsiąść. Ale ja wiedziałem, że każdy opór i każde dalsze kłamstwo pogarsza tylko sytuację.
– Wsiadaj! – krzyknąłem rozzłoszczony. – Wsiadaj, idiotko!
Powiedziałem "idiotko" i Mariola w tym momencie zaczęła płakać. Płakała już przez całą drogę i później w komisariacie. Nie będę ci tego opisywał. Męczyli mnie tam bardzo długo. Nie wierzyli żadnemu mojemu słowu. Zrobili ze mnie złodzieja skuterów i nie miałem nic, co mogłoby stanowić jakąś obronę. Nie ja mówiłem, mówiły fakty. Fakty zawsze znaczą więcej niż słowa. Mariolę odprowadzili do domu, zabeczaną i półprzytomną. Ale niewinną. Winien byłem tylko ja. I to prawda. Ja byłem winien, ale ja nie ukradłem.
– Ukradłeś!
– Nie ukradłem. Chciałem przestawić!
– Ukradłeś! Po co? Na części? Mów! Na handel?
– Przywłaszczenie cudzego mienia bez zgody właściciela jest kradzieżą. Ukradłeś!
– Chciałem przestawić…
I tak w kółko, Mada. Oszaleć było można. O drugiej w nocy wszedł do pokoju, w którym mnie przesłuchiwano, kapitan Ligota. Sierżant złożył raport.
– Opowiedz, jak było ~- powiedział Ligota – tylko opowiedz spokojnie i samą prawdę…
– Od początku mówię samą prawdę – krzyknąłem.
– Nie ma dwóch prawd przecież! Jaką mogę powiedzieć inną!?
– Uuuuuu… tylko ty na mnie nie krzycz, mój drogi! Prosiłem cię, żebyś mówił zupełnie spokojnie… – kapitan sam mówi dość cicho i w ten sposób, wiesz, zmusza po prostu do opanowania. Opanowałem się. Opowiedziałem wszystko jeszcze raz. Zadał mi kilka pytań. Poprosił o akta mojej sprawy. Okazało się, że moja sprawa ma już akta… Przejrzał je. Podpisał.
– Stawisz się tu jutro o godzinie drugiej. Teraz zostaniesz odwieziony do domu. Włóż płaszcz.
Do domu. Dopiero w tej chwili przypomniałem sobie, że przecież mam dom, że w tym domu…
– Nie – kapitan powstrzymał któregoś z milicjantów- ja sam go odstawię! Nie jestem przecież na służbie!
Czy wyobrażasz sobie, Mada, twarz mojej matki kiedy otworzyła mi drzwi? Wiele wiedziała o mnie, bo nie żałowałem jej prawdy, kiedy wracałem do domu po pomocy. Mówię ci to, bo chcę już wymieść z siebie wszystko, każdy szczegół. Kapitan Ligota wszedł ze mną.
– Proszę się uspokoić – powiedział. – Syn jest cały, zdrowy… jutro… jutro wyjaśnimy resztę.
Reszta została wyjaśniona o wiele później. Dostałem rok z zawieszeniem na dwa lata i kapitana Ligotę jako kuratora. Dwa lata, Mada, z których minął dopiero rok. Rozumiesz więc, że w tej chwili każdy mój błąd…
– Po coś ty to zrobił? Po coś ty to nagrał? Dla kogo? Marcin! Ja słucham, słucham i nic nie mogę zrozumieć! Więc znowu ta dziewczyna? Ty ją spotykasz? Po coś ty to nagrał? Po co? Przecież ona… ona nie może tego usłyszeć!
Matka wyłączyła magnetofon. Podeszła do fotela i kucnęła obok mnie.
– Marcin… ona tego nie powinna usłyszeć!
Wiedziałem już, że matka nie ma racji. Mada powinna wiedzieć o wszystkim. Tylko ja ciągle nie miałem siły, żeby jej szczerze o tym powiedzieć. Postanowiłem poczekać jeszcze rok, do chwili, kiedy żadne zawieszenie nie będzie obciążać mojego konta, kiedy będę mógł powiedzieć Madzie spokojnie: jestem taki, jaki jestem, dlatego że chcę takim być! Nie dlatego, że uciekam przed jakimkolwiek ryzykiem…
A jednak za moimi plecami Holmes i Watson snuli swój wątek kryminalny. Oryginalny wątek, bo zazwyczaj szuka się przestępcy odpowiedzialnego za wykroczenie. Tu było odwrotnie. Hirek i Olo znali przestępcę. Szukali jedynie treści tego paragrafu z Kodeksu Karnego, który niegdyś został mi odczytany. Znaleźli. Chciałbym być sprawiedliwy. Olo zachował się fair. W obliczu prawdy stanął z boku. Zrozumiał więcej niż inni. Cóż… Nie potrafił jednak powstrzymać Hieronima…
***
Mama bardzo długo nie chciała się zgodzić, żebym poszła razem z nią do szpitala. Chodziła sama, wracała posępna, nie chciała jeść, nie mogła spać. Usiłowałam pomóc jej w tym wszystkim, wzięłam na swoją głowę zajęcia domowe, uczyłam się jak wściekła, żeby nie przysporzyć jej dodatkowych zmartwień. Spotkania z Marcinem ograniczyłam do minimum, do przelotnych pięcio-minutówek w drodze do szkoły. Wreszcie, któregoś czwartku mama wróciła z pracy z tak bolącą głową, że w pewnej chwili powiedziała z determinacją:
– Chyba ty dziś pójdziesz…
Kiedy szłam długim szpitalnym korytarzem, serce biło mi nieznośnie i chciało mi się płakać. Ostrożnie uchyliłam drzwi separatki i zajrzałam. Przy łóżku siedziała pielęgniarka i mówiła stłumionym głosem coś, co brzmiało jak perswazja, ale musiało być mało przekonywające, bo Alka leżała z zamkniętymi oczyma, a po policzku spływały jej łzy.
Pielęgniarka obejrzała się i widząc, że wchodzę, spytała z powstrzymującym gestem dłoni:
– Pani do kogo?
Alka otworzyła oczy.
– To moja siostra… – powiedziała cicho. Tak. Byłam jej siostrą, ale rzadko uświadamiałam to sobie tak dokładnie, jak w tej chwili.