Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Tak! Piotr, pójdziesz ze mną na korty po obiedzie?

– Oczywiście! Jeżeli wszyscy idą, to i ja także!

– Właściwie nie mogę o tym spokojnie myśleć – powiedział Tomek, kiedy szliśmy w kierunku mojego domu.

– Dlaczego Miśka to robi? Miśka przywiązuje go do siebie zupełnie niepotrzebnie! Jest przecież dostatecznie nieszczęśliwy.

– Nie sądzisz chyba, że Miśka pogłębia jego nieszczęście?

Tomasz zatrzymał się.

– Właśnie tak sądzę, jeśli chcesz wiedzieć! Piotr jest inteligentny, Piotr świetnie wie, że ze strony Miśki nie może to być nic trwałego!

– Dlaczego nie może?

– Chociażby dlatego, że w naszym wieku nie ma trwałych uczuć! Masz chyba coś na ten temat do powiedzenia?

– Nie mówimy o mnie, mówimy o Miśce! Miśka kocha Piotra od dawna! Miała trzynaście lat, kiedy powiedziała mi o tym po raz pierwszy, tu w Osadzie. Są ze sobą przez dwa miesiące w roku, pisują do siebie i to wszystko jakoś się trzyma. Miśka go kocha.

– Z litości?

Na to pytanie nie odpowiedziałam. Sama zadawałam je sobie często.

– Widzisz! Ty też się boisz, że ona go kocha z litości! Piotr na pewno także obawia się tego. W tej chwili on ma dwadzieścia lat, ona siedemnaście, Piotr jest prawie niewidomy, Miśka… no, cóż! Miśkę ponosi serce! Za dużo w tym patosu jak na mój gust!

– Myślę, że oni twojego gustu w ogóle nie biorą pod uwagę – obruszyłam się.

Szliśmy ścieżką po zboczu, mój dom był już niedaleko. Tomasz roześmiał się.

– A tobie, oczywiście, strasznie się to wszystko podoba, co? I uważasz mnie za cynika; tylko dlatego, że ośmielam się krytykować… hm… bogactwo uczuć tej desperackiej pary! Dalibóg, jak o tym myślę, żałuję, że nie jestem ślepy!

– Jesteś za to idiotą, a to także pewna forma kalectwa. Masz u mnie szansę!

– Zmieniłaś się… – warknął Tomasz ze złością – zjaśniały ci włosy i wyszczuplały łydki! Ale język masz ostry jak dawniej!

– Zawsze był moją chlubą, nogi natomiast nigdy!

W ogrodzie przed domem gospodyni rozwieszała na sznurze bieliznę.

– No co – zawołała widząc Tomasza – doczekał się pan?

– Doczekałem się! – przyznał Tomek. Wypadło to tak zabawnie, że zaczęłam się śmiać.

Wzruszył ramionami.

– Na razie, Tomek! Idę na górę!

– Na razie, Mada! Ciao!

Po schodach szłam powoli. Mama na pewno zapyta, jak było? Było zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażałam. Po pierwsze nasza paczka, która zawsze chodziła grupą albo gęsiego, już dziś ustawiła się parami. Miałam więc do wyboru: albo uznać Tomka za swojego partnera i przyjąć go takim, jakim był, albo nie uznać go wcale.

Drzwi do naszego pokoju uchyliły się.

– Pośpiesz się – fuknęła Alka – gospodyni już przyniosła obiad!

– Zapisałam nas do czytelni i wzięłam trzy książki! – zakomunikowała mama, kiedy usiadłam przy stole. – Dla ciebie, Mada, Hemingwaya! Zadowolona jesteś?

– Komu bije dzwon?

– Tak.

– To świetnie!

Mama nie zapytała o nic. Umiała się znaleźć – jak powiadała zawsze moja babcia Emilia, kiedy ktoś umiejętnie wylawirował z niewygodnnej sytuacji.

Pierwszy tydzień wakacji był nijaki. Wybrałam drugą ewentualność i w naszym towarzystwie manifestowałam swoją niezależność, splendid isolation, żeby znowu powołać się na babcie! Była to pozycja dumna, ale niewygodna. Oczywiście brałam udział we wszystkich wspólnie organizowanych wypadach do lasu czy na przystań. Grywałam w siatkówkę, w tenisa, łaskawie pozwalałam Tomkowi odprowadzać się na obiad. Ale kiedy nadchodził wieczór, zostawałam w domu. Nie dla mnie były te spacery o zmierzchu, włóczenie się nad brzegiem jeziora – tu dwoje, tam dwoje!

Któregoś dnia umówiłyśmy się z Miśką i Ewą, że pójdziemy sobie na spacer same, bez chłopców.

– No, nareszcie nie będziemy się musiały wysilać!- odetchnęła Ewka, kiedy spotkałyśmy się przy kościele.

– Boże, ile ja się muszę namęczyć, żeby robić z siebie mądrzejszą niż jestem, dowcipniejszą niż jestem, ładniejszą niż jestem! Maciek ma w stosunku do mnie wygórowane ambicje!- narzekała, a przecież cieszyło ją to.

Miśka szła obok mnie wymachując wielką, kolorową torbą.

– Komary są o wiele bardziej drapieżne niż w zeszłym roku! – stwierdziła nieoczekiwanie. – To samo można powiedzieć o naszych chłopcach! Zauważyłyście, że na plaży Julek bez przerwy wmawia w Mariannę, że powinna mocniej natłuszczać plecy? Gdyby to od niego zależało, wsmarowałby w nią trzy tubki kremu na godzinę! Biedna Mańka wieczorami musi chyba nożem zeskrobywać te kilogramy tłuszczu, które Julek w nią wciska!

Obraz Marianny skrobiącej nożem plecy tak silnie podziałał na nasze wyobraźnie, że wszystkie trzy dostałyśmy histerycznego ataku śmiechu. Oparłyśmy się o słup ogłoszeniowy i po chwili piałyśmy jak młode koguty.

I właśnie wtedy pierwszy raz zobaczyłam Marcina. Wyszedł z czytelni i stanął na wprost nas. Ewka uspokoiła się błyskawicznie.

– Cicho bądźcie, wariatki! – syknęła ostrzegawczo.

Na Miśkę i na mnie podziałało to jak kubeł zimnej wody. Z jednej ostateczności przeszłyśmy w drugą. Stałyśmy teraz nagle oniemiałe i wpatrywałyśmy się w Marcina jak w "Bitwę pod Grunwaldem". Uśmiechnął się niepewnie i po sekundzie wahania przeszedł obok nas, kierując się w stronę kiosku z owocami.

– Chryste – jęknęła Ewa – zupełnie Parys i trzy boginie! Zachowałyśmy się jak pomylone! Ale widziałyście, jak on na mnie patrzył?

– Na ciebie? – zdziwiła się Miśka. – Właściwie byłam pewna, że mnie się przygląda!

– Zupełnie wyraźnie patrzył na mnie! – stwierdziłam.

I znowu zaczęłyśmy się śmiać. Tymczasem nasz Parys, obarczony dwiema torbami pełnymi bułgarskich pomidorów, przeszedł znowu obok. Kiedy odszedł już dość daleko, Ewa oparła się o słup i wykrztusiła:

– Bła… błagam, uspokójcie się! Ja już nie mogę!

Po chwili opanowałyśmy się.

– Piękna historia! – zaczęła wydziwiać Miśka. – Pomyślał sobie, że pierwszy raz w życiu oglądałyśmy przystojnego chłopca! Ale że był przystojny, to fakt, nie? Wyglądał jak taki młody Cygan, którego przez pomyłkę ubrali w spodnie z kantami jak ostrze noża!

– Masz rację, że pasowałby do cygańskiego wozu! – przyznałam. – Ale on chyba pierwszy raz w Osadzie, nigdy go nie widziałam!

– Pierwszy raz! Mieszkają w tym domu pod lasem, on i jego matka. Też bardzo przystojna babka, widuję ich często, bo przechodzą obok naszych okien. Gospodyni z tamtego domu przychodzi czasem do mojej, ot tak, na ploty…

– I co? – przynaglała Ewkę Miśka. – Gadaj, nie widzisz, że konamy z ciekawości! Mówiła coś o nich?

– Mówiła, że on się obciął przy maturze czy że go nie dopuścili, bo narozrabiał… tak dobrze, to ja nie wiem! Mówiła, wiecie, że ten Marcin…

– Marcin? – przerwałam – dobre imię!

– …że on tu jest tak jakby za karę. Miał jechać z ojcem za granicę, ale po hecy z maturą wylądował z matką w Osadzie. Nic więcej nie wiem, przysięgam!

– Przypomnij sobie coś jeszcze, skarbnico wiedzy! – prosiłam. – Czuję, że Parys będzie mi się śnił dziś w nocy, potrzebne mi do tego dalsze realia!

– Nic sobie nie przypomnę, słowiczku, resztę musisz sobie dośpiewać sama! Tylko nie fantazjuj zbytnio, Parys wygląda mi na odludka! Jeszcze przed waszym przyjazdem, kiedy byliśmy tu tylko we trójkę: Tomasz, Julek i ja, chłopcy proponowali mu korty. Widzieli, że poprzedniego dnia grał z matką. Nie zgodził się. Chłopcy opowiadali później, że nawet nie wysilał się na tłumaczenie. Po prostu podziękował za propozycję i szybko spłynął.

Miśka spojrzała na mnie bystro.

– Czuję, Mada, że budzi się w tobie chęć walki! Cicho bądź, Ewa, nie przeszkadzaj dziewicy! Ona mobilizuje teraz swój oręż! Tratatata! Tratatata! Jutro do szturmu uderzy! Którą broń rzucisz na pierwszy ogień? Piechotę, konnicę czy artylerię?

Wybrałam Hemingwaya. Postanowiłam wymienić książkę w dwa dni później, o tej porze, o której spotkałyśmy Marcina wychodzącego z czytelni. Moje rozumowanie okazało się bezbłędne. Kiedy weszłam, Marcin już tam był. Zawiodła natomiast strategia. Stanęłam obok niego i długo wybierałam książki. Marcin też przerzucał je po dziesięć razy, ale na mnie nawet nie spojrzał. Byłam wściekła, bo już cieszyłam się chwilą, kiedy przedefiluję z nim przed oczyma Miśki i Ewy! Tomaszowi też chętnie pokazałabym się w towarzystwie Marcina, bo jak na złość tego ranka przyprowadził na plażę czarnowłosą piękność imieniem Inez! Była to właśnie ta dziewczyna, która swoimi ciuchami zatrwożyła naszą gosposię. Cóż z tego? Kiedy chcąc zrobić na Marcinie odpowiednie wrażenie poprosiłam bibliotekarkę o którąś z książek Faulknera, on zdecydował się na kryminał Agaty i wyszedł. A ja zostałam jak idiotka z Absalomie w ręku! Z Absalomie Faulknera, którego nie znosiłam, nie rozumiałam i nie miałam ochoty czytać!

3
{"b":"100433","o":1}