Литмир - Электронная Библиотека
A
A

A potem mówiłeś – zaśnij, jesteś zmęczona, zbudzę cię przed wschodem słońca, to razem będziemy patrzeć, śpij, nie bój się, ale ja się nie bałam, żal mi było spać, kiedy byłeś blisko i kiedy nawet nic, tylko twoja ręka na mojej, i każda komórka mojego ciała słyszała ciebie, widziała ciebie, czuła ciebie, i to szło od dłoni, przez łokieć do ramienia i tam rozlewało się do drugiej ręki, brzucha i nóg, i miękło pod kolanami, i mówiłeś, śpij

– a ja czułam wilgoć na udach, twój głos zawsze mi tak robił, nawet jak dzwoniłeś z Hamburga i siedziałam wtłoczona w kąt pokoju, żeby mieć na własność słuchawkę z twoim głosem, i żeby nawet przypadkiem nikt jej nie zauważył, bo była moją świętością i też wtedy wstawałam i mokro między nogami

– i jak drugi raz zadzwoniłeś, żeby mi powiedzieć, że to była najdroższa nasza rozmowa, bo w międzyczasie policja zabrała twój samochód na specjalny parking, i żeby mi powiedzieć, że to było warte usłyszenia mojego głosu – to też

– i przed świtem musiałam niechcący zasnąć, bo obudziłam się z twoimi ustami na policzku, niebo zajaśniało, samochód stał na urwisku, w dole Morze Śródziemne i szepnąłeś patrz, nasze słońce

– i dotknąłeś mojego uda, a ja przecież od zawsze byłam gotowa na ciebie i wszedłeś we mnie, i natychmiast stawałam się

– i uda zaczynały drżeć, i czułam własne naprężone mięśnie, które oplatają mnie dookoła wyżej bioder, tak je czułam, jakby obce były, jakbym sznurami była związana, a za chwilę rozcinałeś te sznury na drobne kawałeczki i każdy z nich smagał mnie centymetr po centymetrze, aż dochodził do środka i tam pękał węzeł, a słońce wschodziło nad twoim ramieniem pomarańczowe od razu, złociste, bezchmurne, złoto na niebieskim i złotem się rozsypywałeś we mnie, a ja jęczałam z tęsknoty pod tobą, z tobą w absolutnej jedności i patrzyłeś mi w oczy wtedy

– patrz na mnie, mówiłeś, moja kochana, patrz, chcę widzieć twoje oczy. jesteś moja i ja jestem twój, mówiłeś, tak długo czekałem na ciebie, mówiłeś

– a ja drżałam coraz mocniej i każde twoje słowo dopełniało złoto we mnie

– a potem całowałeś mnie i znowu sznury napinały się i moja skóra wychodziła na spotkanie twoich dłoni, a słońce było coraz wyżej…

Wschody słońca to była nasza pieczęć i tajemnica, i przysięga, i że tak już zawsze, na zawsze, od zawsze.

A jeszcze dużo przedtem ty z niezachwianą pewnością:

– Wiem, że będziesz moja, mówiłeś, wiem, że czekasz, żebym cię całował, tak jak nikt nigdy cię nie całował, i kochał się z tobą. tak jak nigdy nie byłaś kochana, opowiem ci. co z tobą zrobię mówiłeś – a ja musiałam słuchać, policzki mnie paliły, nikt tak do mnie nigdy nie mówił, ani w książce nie czytałam, ani nawet na filmie nie, i słuchałam jak mówisz o naszym przyszłym kochaniu,

i dotknąłeś mnie po raz pierwszy, dotknąłeś mojego ramienia wskazującym palcem

wypaliłeś znak? piętno?

szkarłatną literę?

opieczętowałeś mnie tym palcem

i on wszedł do środka przez moje ramię, i dotknął moich kości, bo moje ciało rozstąpiło się po raz pierwszy wtedy pod twoim dotykiem, i myślałam o tym tylko, że chcę być tak dotykana, a potem mogę umrzeć nawet, ale nie przedtem, nie teraz, nie zanim…

Patrzę teraz w lustro, ale nie ma śladu już…

Pierwszy raz się kochaliśmy…

A graliśmy przedtem w tenisa, udawałeś, że moje loby są znakomite i specjalnie to robię, a kiedy udało mi się zasmeczować niechcący w drugi koniec kortu i nie miałeś szans dobiec – to uśmiechały ci się oczy z zadowolenia, że mi się udało…

Jak wracaliśmy z tenisa, to wtedy pierwszy raz… Już wysiadałam z samochodu, a byłam w czerwonych skarpetkach – kto gra w tenisa w czerwonych skarpetkach? – i wyjmowałeś moją torbę, i wyciągnęłam rękę, a ty powiedziałeś:

– Nie.

I ja też zrozumiałam, że mówisz „nie” naszemu rozstaniu i powiedziałam „dobrze” i wsiedliśmy z powrotem do samochodu i pojechaliśmy do twojego domu. był pusty i kurz na stole nawet, i nic nie mówiliśmy, i otworzyłeś drzwi, i ja weszłam, i zamknąłeś za nami drzwi, i po raz pierwszy poczułam, jak może strasznie się zmienić ciało mężczyzny od mojej bliskości…

Twoje uda dotykały moich, a brzuch jak skała, i nogi stały mocno na ziemi, byłeś opoką, żelazem, trwałością i pewnością, i delikatnie wziąłeś moją twarz w swoje mocne dłonie i powiedziałeś:

– Kocham cię.

A po moich udach spływała niteczkami obietnica rozkoszy i miałam czerwone grube skarpety, i ich nie zdjęłam, aż musiałam iść pod prysznic i do domu, i ty też nie zdjąłeś swoich białych, i potem napisałeś do mnie z Austrii:

Uwielbiam nasz kraj za barwy na fladze, i Monako za to samo. i tylko nie wiem. który bardziej, bo Monako ma czerwień na górze, jesteś moją Polską i moim Monako już na zawsze, pamiętaj…

I pamiętałam…

Pociąg, pociąg pamiętam. Ze ojciec wychodzi, żeby kupić coś do picia, chyba jestem mała, bo stoję na grzejniku, trzymam się uchylonego okna. dworzec duży – Wrocław albo co – odczepiali lokomotywę, żeby ją przyczepić z drugiej strony, mieliśmy może z piętnaście minut postoju, ojciec powiedział, że idzie, a ja zamarłam przy tej szybie…

Na peronie była taka mała fontanienka, nad którą nachylali się ludzie i pili wodę… Dużo spieszących się ludzi… i pociąg szarpnął – myślałam, że już ruszamy, a ojca nie było… zdrętwiałam z przerażenia, że już go nigdy nie zobaczę… ale to tylko doczepiali tę lokomotywę… i aż mnie teraz ciarki przechodzą na wspomnienie tego strachu…

To nie ma nic do rzeczy…

A ty mówisz – zapomnij o tym, tamto nieważne, takie rzeczy się zdarzają… Piwo… Nie komplikuj… Słyszałam to już…

No. innym się zdarzają, ale nie nam! Czyli można? Taki syndrom espeka? Wymyśliłyśmy ten nowy psychologiczny termin razem z Ewą, dawno, dawno temu – jadąc do Muszyny. Pociąg osobowy – szesnaście godzin, w oknie wagonu – tłok trudny do wyobrażenia, Jurek, kolega z Krakowa, machnął nam przez tłum – dawajcie bagaże, trzymam miejsca… Pociąg odchodził z Głównego – który już wtedy dogorywał, ale jeszcze dawali piwo karmelkowe z beczek, pyszne, słodziutkie, kufelek kosztował pięć złotych…

W przedziale oprócz nas sześciu Rosjan, jedna Rosjanka i my, we trójkę…

Koło Radomia Jurek już był mocno zaangażowany z Rosjanką, między Radomiem a Kielcami zaszło słońce, uwielbiam zachody słońca w pociągu, są takie bardziej namacalne, żywe, my z Ewą na korytarzu, nosy rozpłaszczone na szybach, patrzyłyśmy jak ono odjeżdża, jak niebo niebieścieje, potem szarzeje, gdzieniegdzie wychodzą zielone smugi, najpierw złoto, potem pomarańcz, potem agresywna czerwień, granat, na zakrętach iskry parowozu – zadośćuczynienie za odchodzące światło…

Stukot pociągu miarowiał, usenniał, rozmowy cichły, wracałyśmy z Ewą do naszego przedziału całe w przeświadczeniu, że oto dotknęłyśmy wiecznej Tajemnicy. Nieznanego, może Boga – a w przedziale – no właśnie… taki espeka.

Rosjanie chrrrr… Świszczące oddechy, nogi na siedzeniach, woń skarpet…

Twarzy Jurka i tej Rosjanki ani śladu… Kurtka, którą byli przykryci zaczęła falować, a Ewa wbija mi łokieć pod żebro:

– Patrz co oni robią!

W gasnącym półmroku widziałam pęczniejące dżinsy tej dziewczyny, rozchyliła nogi, a ręka Jurka wsuwała się w jej spodnie…

Czy tak się rodzi miłość? Sto ileś kilometrów temu jeszcze się nie znali? Zafascynowana śledzę jego dłonie, kurtka wybrzusza się na wysokości jej piersi… lekkie rzężenie śpiących i nowy dźwięk… nie umiem go nazwać… nowy… inny…

– Ale dziwka – wyszeptała z niekłamanym podziwem Ewka.

Rosjanie wysiadali w Krakowie, Jurek podawał bagaże przez okno, dziewczyna podała mu rękę – powiedział coś po rosyjsku, ona zawisła na szybie – Jurek podciągnął ją za ręce, pocałował ją w usta i opuścił, pociąg ruszył, stał w oknie i machał, a ja zapytałam:

– No i co Romeo, będziesz miał swoją Julię w Rosji, nieźle się składa?

Spojrzał na mnie jak na idiotkę i powiedział:

– Zwariowałaś, miła podróż, miła dziewczyna, przecież sobie nie będziemy psuli miłych chwil dalszą, znajomością… Nie ma co komplikować.

8
{"b":"100430","o":1}