Литмир - Электронная Библиотека
A
A

I kiedy wakacje dobiegły końca, obiecaliśmy sobie z Danielem, że zawsze będziemy razem, nic nas nie rozłączy, będziemy do siebie pisać, aż będziemy na tyle dorośli, żeby się ożenić. I że w ten sposób stajemy się narzeczonymi.

– Skoro już się zaręczyliśmy, to mogę cię pocałować? – zapytał Daniel.

No to, kurczę, ja zamknęłam oczy, a on schował ręce za siebie i dotknął mnie ustami.

A mój brat, który to widział, zażądał za ten pocałunek pięciu złotych. Ze jak mu dam, to mnie nie zdradzi.

Zapłaciłam. Teraz to bym mogła zapłacić za ile razy… A zresztą… Gówno mnie to obchodzi.

Parę miesięcy temu zaczęłam mieć wrażenie, że szybko posuwam się w stronę maniakalno- depresyjną z bladoniebieskim odcieniem schizofrenii.

Widziałam rzeczy, które nie są.

Te głupie twarze znajomych, którzy nagle zaczęli się obchodzić ze mną jak z lekko nadgniłym jajem, co to niby jeszcze nie śmierdzi, ale jak przypadkiem skorupkę trącisz, to będzie – ouff – nieprzyjemnie. Przyjeżdżamy na przykład do takich.

Parkujemy obok ich czerwonego mercedesa. Ach jak to miło, że wpadliście. Och, cała po naszej stronie. Kawy, herbaty? Wiem, Misiu – kurwa, do mojego męża ten tekst – wiem MISIU – szlag mnie trafił – że ty kawkę z mleczkiem, a ty?

A ja nie. Nie pijam kawki, Misiu.

Przesadzasz, mówisz. Przychodzę do domu, siadam przed kominkiem, myślę sobie – ja mam paranoję. OK, Misiu, myślę. Nie jestem w dobrym stanie. Co to ja chciałam…

Onegdaj zadzwoniła do mnie przyjaciółka Ewa – ta od tych szpilek. No, trochę czasu to już minęło… Mąż, jej mąż powiedział, że kocha inną…

A to taka para! Żadnego siedzenia na sobie, żadnego ciumkania, dziamolenia, podkreślania, zaznaczania terenu – że to moje, a jednocześnie… coś takiego cennego, co albo jest, albo tego nigdy nie ma i nie będzie. Takie coś w środku ich obojga, wspólnego, niedostępnego dla innych, najważniejszego…

Pamiętam, jak kiedyś do mnie na plotki przyjechała, och sto lat temu, gołoledź jak sto pięćdziesiąt, a po półgodzinie telefon:

– Dojechałaś? Martwiłem się, jak dojechałaś, dziecko już śpi, wracaj ostrożnie, na drodze jest coraz gorzej, ja pracuję.

Siedziałam na fotelu obok – zła, bo tak nigdy nikt do mnie…

OK, może ją sprawdza – pomyślałam głupia.

A jej się twarz rozświetliła – a ja poczułam drzazgę w sercu, ja się jeszcze wtedy nie rozświetlałam…

No więc, on właśnie, ten cudowny facet przychodzi kiedyś do domu i mówi:

– Jestem zakochany w innej.

A ona płacze rozpaczliwie, takie ma piękne oczy – olbrzymie, czarne, łzy spływają aż na szyję.

– Już nie mam w co wierzyć, nie chcę żyć – zadbane dłonie wyciągają chusteczkę – nie wiem, co mam robić – szlocha bezradnie.

A ja – a ja… a mnie dusi, przypominam sobie tamten telefon i swoją zazdrość, i tak mi żal. Zbieram do się do kupy, głaszczę ją po policzku i mówię:

– Płacz, płacz sobie, popłacz sobie nareszcie, to się wszystko zdarza w jakimś celu, – los zsyła takie straszne rzeczy po coś. Zobaczysz…

Boże, aż rzygam własną mądrością. Wierzę w to całym sercem i chcę, żeby ona uwierzyła, że to nie koniec. Nie zapiekła się w bólu i żalu, nie odtrąciła tego wszystkiego, co było… Ze im gorzej, tym lepiej. Wszystko, co nas naprawdę formuje to cierpienie. Tylko trzeba zrobić z tym coś dobrego…

A ona płacze, a mnie aż boli w środku… Wróciłam do domu, a ty siedzisz tu, na tym fotelu.

– Co masz taką minę? Siadam przy tobie blisko.

– Nic nie mów – mówisz – pocałuję ciebie, zanim…

– Zanim co? – śmieję się

– Zanim cię drugi raz pocałuję…

A potem patrzysz na mnie tak uważnie i pytasz: – Stało się coś?

No to ja – pamiętasz? – że może z nim porozmawiasz.

A ty:

– My nic nie możemy. Zdejmij kota ze stołu. – Kot tu siedział… – Są dorośli, wiedzą co robią. Takie rzeczy się zdarzają, nie możesz kierować cudzym życiem. Ale przy rzeczach dobrych się nie rośnie, bierze się je po prostu – i zaprzepaszcza… Ale to, co się teraz z nimi dzieje pozwoli im wzrosnąć. Miłość wszystko wybacza.

A potem tak spojrzałeś na mnie, przytuliłeś i powiedziałeś:

– Nie martw się, grunt, że my wiemy, co jest najważniejsze…

Przypomniałam sobie wtedy taki kawałek z Ajara. Emila. Do telefonu zaufania dzwoni facet i mówi, że wkrótce umrze, lekarze mu dają pół roku, żona mu się puściła i odeszła z młodszym kolegą, córka szesnastolatka jest w ciąży, a syn bierze narkotyki. I czy mają dla niego jakąś pocieszającą wiadomość. Czy może być gorzej? A ten, co tam siedzi po drugiej stronie słuchawki, mówi: – No, mogło być gorzej… Wie pan, to wszystko mogło przydarzyć się mnie…

I już wiem, że pewne sprawy są nieistotne, bo mnie nie dotyczą…

Mnie nie dotyczą!

Poczułam taką cudowną nadzwyczajną pewność: niektóre sprawy na tym świecie mnie nie dotyczą. Jest ich sporo. To są wypadki samolotowe, wybuchy bomb w Jerozolimie, ataki IRA, wyrzynanie się Tutsi i Hutu, dziennik telewizyjny oraz zdrada małżeńska. Ty jesteś inny.

A wszystko przez tego kota.

Miauczał przez całą drogę – moją drogę do banku i na lotnisko, i leżał zwinięty na tylnym siedzeniu, jak odbierałam przesyłkę, i korek potem, a kot leży i tak tylko nóżkę trzyma, tak pałąkowato czy jak… sama nie wiem…

I dopiero potem do weterynarza, szybko, biegiem, natychmiast i… zdjęcia małej nóżki kota za 200 tysięcy?! To jak za dużą nogę człowieka, niesamowite, i ten weterynarz mi tłumaczy, że złamana, ale przecież to nie rasowy kot, może nie warto, takie koszty, operacja, gwóźdź, o tu na udzie, za prawie dwie bańki. Platynowy, czy coś takiego… i jeszcze nie ma pewności…

Tak mi sugeruje. Ze może lepiej uśpić. Tak mi mówi ten weterynarz.

To mu tłumaczę, że jak się ratuje jedno istnienie, to tak jakby się ratowało świat!!!

I kot zostaje za te dwie bańki, i słyszę po raz pierwszy w życiu twój głos:

– Ale banał!

Jasne, że banał, kurczę, ale prawda też. Wszystkie banały są tak naprawdę prawdą.

I wychodzisz za mną. na ulicę, stajesz w tej obskurnej bramie, patrzysz mi prosto w oczy. a ja to czuję w brzuchu, w środku, i wcale nie jestem obrażona, kiedy słyszę jak powtarzasz:

– Straszny banał! A potem dodajesz:

– Obawiam się, że jest pani kobietą mojego życia…

Złapałeś mnie za ten przysłowiowy guzik… No i jak się mogłam z tobą nie umówić?

Jak ciebie spotkałam, to wiedziałam, że wszystko odzyskało sens. Ty nie byłeś tym sensem, broń Boże – ale nagle świat ustawił się na właściwym miejscu, ziemia zaczęła nareszcie krążyć po swoim wyznaczonym od dawna torze, zieleń była zielona, a ziemia brunatna. Miłość to była miłość, krzesło to było krzesło itd. Takie tam różne…

No. bo tylko zadurzenie jest niebezpieczne. Zmienia świat – wędrujesz sobie spokojnie nad ziemią, aż się w końcu spierdalasz w dół. Chyba nie muszę być kulturalną osobą. Spierdalasz się! Po prostu.

O, proszę – używam słów. które uchodzą za obsceniczne.

O matko, wiem, że tego nie znosiłeś. Pamiętasz, jak zaprosiłeś swoich przyjaciół, żeby mnie poznali Pamiętasz tę pierwszą wizytę?

– Asieńko. tylko nie opowiadaj tego kawału między pierwszym a drugim daniem, tego wiesz, o babie co przychodzi do lekarza i włosy jej rosną tu i tu. aż do samego… Dobra? Błagam, to tacy fajni ludzie, nie chcę. żeby pomyśleli…

No i przyszli…

Jacy cudowni… Siedzieliśmy chyba z sześć godzin – to naprawdę niezwykłe spotkać się tak od razu. od serca, jęzor trzymałam za zębami, żadnej baby i doktora – aż po tych sześciu godzinach oni się podnoszą. Ula całuje mnie w policzek i szepcze mi do ucha:

– Fajnie, że cię poznałam, ale czas nie kutas, nie stoi, czas lecieć.

Przyjaźnię się z nią do dzisiaj. Czy teraz… Teraz to ja miałam gdzieś zadzwonić…

A moja matka mówiła tylko „psiakrew” – ze dwa razy w życiu tak powiedziała. I „cholera”.

A ja. jak wróciłam pierwszy raz z obozu harcerskiego – było kapitalnie – rzuciłam plecak w przedpokoju, wpadłam jak burza do łazienki – położyłam się w ciepłej wodzie, z włosów spłynął jeden skórek i ze dwa deko igliwia – leżałam chyba z pół godziny, a jak wyszłam czułam się lżejsza przynajmniej o parę kilo, z plecaka wyszły nowe żwawe skórki – deptałam je – zostawiały drobne ślady na linoleum…

2
{"b":"100430","o":1}