Może tak było wygodniej? Róża była odskocznią, świętem, innym światem.
Może tak było wygodniej, Sebastian był tajemnicą, walką, przeciąganiem liny, z jednej strony ona, Róża, z drugiej tamta.
Z czego może dla niej zrezygnować?
Z czego może zrezygnować dla niego?
Co mogą razem budować?
Czy chce być z nią, czy z nią, dlatego że jest w ciąży?
Czy chce być z nią w ciąży, czy z nią?
Tylko dla dziecka?
Nie tylko dla dziecka?
Czy ma mu powiedzieć, jak stała nad wanną pełną gorącej wody i zastanawiała się?
Nie, nigdy nie powie.
– Owszem, zastanawiałam się, czy… – mówi Róża.
– Ty idiotko! – krzyczy Sebastian. – Ja zawsze chciałem mieć z tobą dzieci, tylko ty zawsze chciałaś być… – i urywa, bo nie wie, jaka Róża chciała być, o czym marzyła i co jej się śniło. Nie wie, bo tyle innych rzeczy było do zrobienia. Pokochać się, iść do kina, być w teatrze, spotkać się z przyjaciółmi, poćwiczyć, pojechać, zobaczyć, oderwać się od codzienności. Jaka jest Róża?
Jaki jest Sebastian poza nią? Poza jej mieszkaniem, jej wypielęgnowanym światem?
Z czego nie muszę rezygnować, żeby z nim być?
Z czego nie muszę rezygnować, żeby z nią być?
– Bo ty zawsze… – mówi Sebastian i milknie, bo zdaje sobie sprawę, że nie wie, co Róża zawsze. Bo Róża zawsze jest sama, sama zarabia, sama wydaje, sama utrzymuje dom, sama się budzi i sama zasypia. Z wyjątkiem śród i piątków, kiedy on przychodzi.
Więc nie wie, co Róża zawsze, wie tylko, co Róża zawsze z nim.
– Bo ty nigdy… – mówi Róża i milknie, bo nie wie, co Sebastian nigdy, bo przy niej nigdy nie był z chorą matką ani z jakimiś obcymi dziećmi, ani nawet znajomymi dziećmi, bo Baśka i Piotrek na razie nie mają dzieci, nie wie, czego nigdy nie robi, jak się budzi i jak się kładzie.
Z tego „nigdy” wyłączone są środy i piątki, ale nie zna go u niego, zna go u siebie.
Jak pogodzić te dwa życia?
– Boję się – mówi Róża i bardzo nie chce się rozpłakać.
– Ja też – mówi Sebastian.
*
Julia idzie przez Rynek, jakby tańczyła. Życie jest takie piękne, trzeba tylko w to wierzyć i wszystko będzie dobrze. Jest motylem, zatrzymuje się przed pękiem róż trzymanym przez dłoń w rękawiczce z obciętymi palcami, z dziurek wystają pałce, zgrubiałe, zniekształcone.
– Poproszę jedną – Julia się zatrzymuje. Kwiaty trzeba kupować, nawet jeśli się nie ma pieniędzy. Jeśli ona kupi choć jedną, ta dłoń w czarnej rękawiczce nie na darmo wabi przechodniów na tym rynku.
– Nie, nie tę, raczej zapowiedź róży niż samą różę. – Julia uśmiecha się, wyjmuje z pęku kwiatów jedną, zwiniętą jeszcze, tylko dwa płatki nieśmiało się rozchylają. Lubi róże, które kwitną przy niej.
Dłoń w rękawiczce z uciętymi palcami wydaje resztę.
Samotna róża, statek pod żaglami, tańcząca kobieta, koń w galopie.
Mija Białą Damę i nie widzi, że tamta wącha nieistniejący kwiat.
*
– Nie wiem, doprawdy nie wiem, jak to masz zrobić. Ale ona pije za dużo, pije sama, rozmawiałem z nią, tylko, że ona nie rozumie, że to może być problem.
Ksiądz Jędrzej splótł dłonie. Nie był przygotowany do tej rozmowy. Boże, czy on nie mógł iść do kogo innego?
– Pije z Bubą! – Piotr nagle staje w obronie Basi. Jędrzej nie o wszystkim wie, nie ze wszystkiego zdaje sobie sprawę, nie ma monopolu na mądrość. – Basia nigdy nie pije sama, to Buba wpada z butelką wina albo z…
– Buba nie pije, Piotrze, to akurat wiem na pewno. A Basi ojciec… wiesz sam, jak wyglądało ich życie.
– To co robić? – szepcze Piotr. – Ona usiłuje mnie w to wciągnąć, kupuje wino, obraża się, gdy odmawiam, a ja nie chcę jej robić przykrości. Ją tak łatwo zranić.
*
– Mój drogi. – Ksiądz Jędrzej patrzy na Piotra. Te wieczne dzieciaki! – Trudno sprostać problemom w małżeństwie. Czasem musisz zrobić komuś przykrość…
Jesteś odpowiedzialny za swoje uczucia i za nią. Jak o sobie zapomnisz, to i o niej nie będziesz pamiętał.
Kochaj bliźniego swego jak siebie samego. Ale nie więcej! Tak samo uczciwie! A z waszej historii wynika, że wy się w ogóle nie znacie! Oczywiście, że jej będzie przykro. I co z tego? To jak człowiek wisi na krawędzi, nie powiesz mu, że ma przepaść pod sobą, bo mu przykro będzie? Bo myślał, że tylko ot tak sobie wisi i jak mu się znudzi, nogi spuści i pójdzie do domu? Dziecko, czasem jest przykro i smutno, i źle, ale musi być prawdziwie!
Tam, gdzie jest smutek, jest i radość, jest dzień i noc, jest białe i czarne i to jest życie, a nie złudzenie, że będzie dobrze. Z Basią dogadać się musicie, ale nie zamykaj oczu na jej problemy!
Taka była ta rozmowa. Więc Piotr podnosi się i odsuwa komputer.
Wchodzi do kuchni. Basia uśmiecha się.
– Muszę z tobą porozmawiać – mówi Piotr.
*
Krzysztof stał przed zielonymi drzwiami, wahał się, czy zapukać, bo nie widział dzwonka. Teraz czuł się jak idiota, z tymi jeszcze zielonymi konwaliami w ręku. Co to za pomysł, jeszcze sobie coś Buba pomyśli. Rozglądał się. Musi szybko wejść, a nuż wyjdzie Basia albo Piotr, a on jak idiota przed drzwiami Buby, doprawdy co mu przyszło do głowy. – Wejdź, Krzysiu – zielone dębowe drzwi uchyliły się. Co to, Buba się gdzieś wybierała? Przecież przyszedł. No tak, ale nie mówił, że przyjdzie, trudno, to wejdzie.
*
– Nie, nie taką – Roman przebiera w bukiecie róż – chciałbym taką… – nie może znaleźć słowa.
– Taką co będzie dopiero co? – uśmiecha się kwiaciarka, wyciąga mu ze środka bladoróżową, kłębuszek na patyku kolcowatym, chmurkę zbitą, prawie białą.
– Właśnie – oddycha z ulgą Roman i szuka drobnych.
Co się dzieje?
Stoi w przedpokoju, obejmuje drobną postać, wcale nie chciał jej obejmować, to dlaczego stoi i pochyla się nad Bubą i głaszcze jej drobne ramiona i nie chce przestać?
Co się dzieje, że Buba się nie wyrywa, nie kąsa, nie drapie, schowała pazury i, wtulona w niego, czeka?
On podnosi jej brodę do góry i dotyka ustami jej warg, spierzchniętych, bezbronnych, a ona go nie gryzie, tylko poddaje się?
Co się stało?
Wiszące dzwoneczki rurowe szarpnięte jakimś powiewem, może od drzwi niedomkniętych, dzwonią leciutko, i jeszcze kuweta, niesprzątnięta, wspomnienie kota, w miseczkach woda.
Krzysztof jest prawie pewien, że to Buba lekko go pociąga w stronę innych drzwi, tam gdzie nie wchodzili nigdy, do drugiego pokoju, więc jej nie puszcza, nie puści jej, pójdzie tam, gdzie ona go prowadzi, tylko niech nie cofa swoich spierzchniętych ust, bo oparł się na nich i bez nich upadnie.
*
– Ale natychmiast musi ksiądz zadzwonić po kogoś.
Atropina rozszerza źrenice, widzę, jak ksiądz się porusza po moim gabinecie. Ma ksiądz do kogo zadzwonić?
Mogę zamówić taksówkę. Te okulary tylko szkodziły.
Ćwiczenia oczu jak najbardziej, ale po operacji. Na zaćmę się nie umiera. Uszkodzenia rogówki…
*
Światło świec odbija się od kryształków wiszących w oknach, drobne punkciki światła chwieją się na ścianie.
Leży na łóżku i całuje tę dziewczynę, pierwszy raz całuje. Z tamtymi się nie całował, żadnej tak nie całował.
Wróciła do niego. Tamta, tak, to ona.
Musi być bardzo delikatny, Buba jest taka krucha, taka misterna, a jego dłonie są ciężkie, musi odjąć im ciężaru, bo rozsypie się pod jego dotykiem. Krzysztof gładzi jej twarz, jej włosy są szorstkie, nieprzyjemne, ona zsuwa jego dłoń na policzki. Oto kształt oczu, migdałki pod jego palcami, migdałki zakończone sklejonymi od tuszu rzęsami. Po co się tak bardzo maluje? Skórę ma delikatną, jego dłoń zbłądziła pod bluzkę, nie wyrwała się, ale daje znak, że nie, nie chce być rozebrana, a on chce, żeby była naga, skoro go tu już wciągnęła, po to przecież go uwiodła, po to przyszedł. Przesuwa rękę niżej, rozpina spodnie, podnosi jej biodra, nie zdejmując swoich ust z jej ust.