*
Basia przyszła do Róży wcześniej, zanim dotarli inni.
Nie o wszystkim można było mówić. Są rzeczy, których może słuchać tylko jedna osoba.
Basia siedziała blada na kanapie i ogrzewała dłonie o duży parujący kubek herbaty. Róża obejmowała ją ramieniem.
– Dzwoniłaś do Piotra?
– Tak, powiedziałam, że muszę zostać dłużej w pracy i przyjadę od razu do ciebie.
– A może ty po prostu robisz z igły widły?
– Róża, przecież nie jestem idiotką! Mówię ci, on ma kogoś… Ja to czuję… po prostu czuję… Już nie jest tak jak kiedyś… Nawet… – Basia przełknęła ślinę, bo niezbyt łatwo było zdobyć się na tak odważne wyznanie – nawet nie sypiamy z sobą często. Wychodzi i nie mówi, kiedy wraca. Jak go pytam, zbywa mnie głupimi tekstami. – Teraz wyrzucała z siebie słowa gorączkowo. – Ja tak nie mogę żyć, nie pyta mnie o nic, nie rozmawiamy, nie ma go, ciągle go nie ma, a jak już jest, to jakby go nie było, tylko gapi się w ten głupi komputer, a dzisiaj…
– A ja cię pytam – Róża podniosła się i dolała sobie herbaty – czy twoja wyobraźnia przypadkiem cię nie ponosi? To był samochód Piotra czy tylko podobny do samochodu Piotra?
– Nie chodzi o samochód, tylko o kobietę, nie rozumiesz?
– Nie możesz go normalnie spytać?
– Przecież jeśli coś go łączy z tą zdzirowatą pindą, to i tak zaprzeczy!
– A jeśli powie, że podwoził koleżankę, to i tak nie uwierzysz. Nie kijem go, to pałką, kochanie. Koleżankę? Której ja nie znam? W życiu jej nie widziałam, a poza tym co on robił na Matecznym, gdy miał zdjęcia w Nowej Hucie?
Basia otarła oczy i zaczynała się wściekać, co Róża z ulgą odnotowała. Róża w ogóle nie wiedziała, jak się zachować, kiedy ktoś się mazał, ponieważ Róża była racjonalistką.
– Niech on ci wytłumaczy. Ty jesteś specjalistką od wymyślania różnych rzeczy, które nigdy się nie zdarzają, Baśka, pamiętaj o tym, bo w chwilach trzeźwości umysłu sama sobie z tego zdajesz sprawę.
– Tak sądzisz? – Basia spojrzała na nią z nadzieją. – Naprawdę sądzisz, że ja to wszystko wymyślam?
– Nie, nie wszystko, ale wszystkiemu dorabiasz dalszy ciąg i zaczynasz wierzyć, że to prawda. Po prostu go zapytaj o tę babkę, i tyle. I przyjmij, że odpowie prawdę. Tylko się na tę prawdę nie obrażaj. Baśka, zazdrość zniszczy każdy związek.
– Głupia trochę jestem, tak? – Baśka pociągnęła nosem i uśmiechnęła się do Róży.
Jakie to szczęście, że jest otoczona życzliwymi ludźmi i nie musi sama borykać się ze swoimi problemami. I oczywiście zapyta go, co robił na Matecznym z tą znakomicie ubraną rudą dziewczyną, bo przecież to mógł być przypadek. Najważniejsze, żeby sobie nie kłamać.
– Różyczka, to otwórzmy wino, zanim przyjdą, tak się dobrze z tobą rozmawia!
Basia uśmiecha się do Róży, a Róża do niej. Róża wkręca zgrabnie korkociąg w korek butelki, nalewa do dwóch, z siedmiu przygotowanych kieliszków, już jest wszystko w porządku, ona, Basia, już nie musi być sama ze swoim podejrzeniem, już napięcie zelżało, a Róża się uśmiecha do niej, nie jest sama na świecie, nie będzie Piotra o nic pytać, jeszcze by pomyślał, że go śledzi, po prostu przyjmie do wiadomości, że wszystko jest w porządku. Basia wypija kieliszek wina jednym haustem, przyjemnie się robi na myśl, że ma prawdziwych przyjaciół. I zapomina, że od jakiegoś czasu nie wierzy w przypadki.
W piątek nikt od nikogo nic nie chciał. Pełny luz.
Krzysztof pedałował co sił w nogach. Po plecach spływały mu cieniutkie strużki potu, czuł to wyraźnie, ale wcale go to nie peszyło.
– Dawaj, dawaj stary! – Roman, skupiony, patrzył na licznik. – Dawaj, jesteś już przy Rycerskiej!
– Zapaliłbym – jęknął Krzysztof i przyspieszył. Licznik wskazywał czterdzieści sześć kilometrów na godzinę.
– Przy Rycerskiej jest otwarty o tej porze sklep powiedziała Buba – wysiądź i kup sobie fajki.
– Tętno sto pięćdziesiąt! – ogłosił Sebastian i pociągnął łyk piwa.
– Tego się nie robi w naszym wieku – jęknęła Basia.
– Czego się nie robi? – Piotr stanął za Romanem i śledził pasjonujący wyścig z czasem. – Masz jeszcze trzy minuty i dwa kilometry do mnie.
– Jak to czego? Nie jeździ się stąd na Rycerską. W marcu.
– W nocy na dodatek – dodała Róża.
– Szczególnie na stacjonarnym rowerze treningowym – powiedziała Buba. – Jesteście chorzy umysłowo.
– Wiesz co, Buba? – Krzysztof zwlókł się z roweru i otarł pot z czoła. Serce waliło mu jak oszalałe, ale czuł przyjemny przypływ energii. Może to nie takie głupie od czasu do czasu coś poćwiczyć? – Ty mi przypominasz Idolomantis diabolica.
– Indolentną diablicę?
– Chciałabyś – mruknął Piotr pod nosem i natychmiast zamilkł, pochwyciwszy karcące spojrzenie Basi.
– Rodzina Empusidae. Żyje w Afryce i dość trudno ją dostrzec wśród liści, bo barwą i kształtem ciała przypomina kwiat.
– Krzysiu, tyś chyba za dużo wypił, skoro przypominam ci kwiat – powiedziała Buba zgryźliwie i zdjęła nogi ze stoliczka.
– Na taki kwiat chętnie siadają motyle…
– Ale tobie do motyla daleko, Krzysiu…
– …i padają ofiarą drapieżcy, bo Idolomantis diabolica to modliszka.
– Jeden zero dla Krzyśka, Buba! – krzyknął Roman.
– A teraz do stołu, proszę państwa. – Róża spojrzała na pokój, w którym bezskutecznie usiłowała utrzymać jaki taki porządek. Ale tym razem ubrania mężczyzn leżały w nieładzie na kanapie, a jej rower treningowy otoczony był puszkami po piwie. – Sprzątać mi to i do stołu!
– Modliszka zżera partnera post coitum – powiedział Sebastian i sięgnął po puste puszki.
– No to, Krzysiu, śpij spokojnie, bo na partnera się nie nadajesz. – Buba odrzuciła rudawe włosy do tyłu i uśmiechnęła się niewinnie.
– Jeden jeden, ale artyleria trochę za ciężka – skwitował Piotr.
– Modliszki są niegłupie – Róża położyła na stole zielone serwetki w białe aniołki – kobiety też powinny pożerać partnera post coitum…
– Ale tylko interruptum – mruknął Piotr.
– Nie możecie rozmawiać o czymś przyjemnym? Na przykład o… – Sebastian omiótł spojrzeniem wszystkiej panie – o czymś najważniejszym dla kobiet…
– Czyli?… – Róża stanęła naprzeciwko niego wojowniczo.
– No wiesz…
– Czyli?… – Róża nie ustępowała ani na krok. – Diecie, czy czymś podobnym… – Sebastian objął Różę i pocałował w policzek.
– Idiota. – Róża wywinęła się z rąk Sebastiana i usiadła przy stole.
– Ależ kochanie, od tygodni słyszę o nowej cudownej diecie…
– Jakiej? – Basia nie zauważyła kpiny na twarzy swoich męskich przyjaciół. – Jakiej nowej diecie?
– Niełączenia. Jedzcie i niech wam pójdzie w szare komórki. – Róża podsunęła pachnący prodiż w stronę Sebastiana. – Przy takim niedoborze nie możesz mówić do rzeczy.
– Niełączenia? – Basia próbowała się dowiedzieć czegoś więcej. – Niełączenia czego z czym?
– Niełączenia śniadania z obiadem, a obiadu z kolacją. – Krzysztof uśmiechnął się i sięgnął w stronę prodiża.
Niedostrzegalnie dla innych skrzywił się i podał prodiż Piotrowi.
– Rozpoznaję bazylię, czosnek, ziemniaki. – Piotr wąchał zawartość. – Nie rozpoznaję tego czerwonego i zielonego.
– Czerwone są krasnoludki. – Buba podsunęła swój talerz.
– Nie jedz, jak nie lubisz.
– A zielone?
– Ufoludki – parsknęła Róża.
– Różyczka, czego nie łączysz? – Basia patrzyła na nią prosząco. – Powiedz.
– Najogólniej rzecz biorąc, ta dieta polega na tym, żeby do dwunastej jeść owoce…
– Dlaczego akurat owoce?
Krzysztof starannie wybrał paprykę i cebulę, bakłażany i pomidory.
Ziemniaków nienawidził. Róża wyśmienicie gotowała.
Niestety, następny święty piątek wypadał u niego, a on potrafił ugotować co najwyżej wodę na herbatę, i to w czajniku elektrycznym, bo zapominał, że coś postawił na gazie.
– O rany, Krzysiu, dla ciebie mam makaron, zapomniałam przynieść. – Róża ruszyła do kuchni i wróciła z małym naczyniem i puszką wątróbek dorszowych. – Masz, lubisz. – Postawiła naczynie obok Krzysztofa. – A niełączenie polega na tym, że jesz najpierw tylko owoce, a dopiero potem resztę, i nie kwaśnieje ci w żołądku – wyjaśniła Róża mgliście.