Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Złodzieja samochodów przyprowadził do domu policjant. Nieświadomy, pełen współczucia, sumienny stróż prawa prowadził pod rękę sparaliżowanego strachem człowieka. Nie przytrzymywał go, by uniemożliwić mu ucieczkę, lecz by biedak nie potknął się o bruk i nie zrobił sobie krzywdy. Z satysfakcją możemy sobie wyobrazić przerażenie żony złodzieja, gdy zobaczyła w drzwiach umundurowanego policjanta, który, jak jej się wydawało, trzymał w żelaznym uścisku wystraszonego więźnia. Widząc jego smutną twarz, odniosła wrażenie, że mężowi przytrafiło się coś gorszego niż to, że został przyłapany na gorącym uczynku, przez chwilę myślała, że policjant przyszedł przeprowadzić rewizję i choć zabrzmi to paradoksalnie, odetchnęła z ulgą, gdyż jej mąż kradł tylko samochody, a wiadomo, że auta nie da się schować pod łóżko. Jednak policjant szybko rozwiał jej wątpliwości. Ten pan jest ślepy, proszę się nim zająć, oznajmił. Żona, którą powinno cieszyć, że policjant przyszedł jedynie w roli opiekuna, poczuła, że spotkało ją coś strasznego. Mąż ukrył zapłakaną twarz na jej ramieniu i powiedział to, co pozostali nasi bohaterowie, Jestem ślepy.

Dziewczynę w ciemnych okularach również przyprowadził do domu policjant. Jednak sytuacja, w której ona straciła wzrok, była bardziej pikantna. Naga kobieta krzycząca wniebogłosy w hotelowym pokoju, przerażeni goście, mężczyzna usiłujący zbiec z miejsca zdarzenia, pędzący korytarzem z na wpół wciągniętymi spodniami, wszystko to nadało wydarzeniu szczególnego dramatyzmu. Dziewczyna była czerwona ze wstydu, ponieważ, ku zadowoleniu zakłamanych i cnotliwych obywateli, uczucie to często towarzyszy procederowi sprzedawania się dla rozrywki. Gdy pojęła, że utrata wzroku nie jest przejściowym objawem, zaczęła krzyczeć jak opętana. Dopiero gdy wyciągnięto ją z pokoju ledwo odzianą i popychano korytarzem do wyjścia, umilkła zawstydzona. Policjant odezwał się tonem, który w innych okolicznościach uznać by można za grubiański, teraz jednak brzmiał co najwyżej ironicznie. Spytał ją o adres i czy ma pieniądze na taksówkę, po czym zauważył z sarkazmem, W takiej sytuacji państwo nie opłaca przejazdów. Nie można odmówić tej zasadzie pewnej logiki, gdyż osoby pokroju młodej dziewczyny nie płacą podatków za swoje niemoralne czyny. Ślepa kobieta twierdząco skinęła głową, ale ponieważ otaczała ją biel i nie miała pewności, czy policjant zauważył ten gest, odezwała się cicho, Tak, mam pieniądze, i nie wiedzieć czemu dodała, Wcześniej ich nie miałam. Wydawałoby się, że oświadczenie to nie wiązało się bezpośrednio z sytuacją, lecz gdybyśmy pokusili się o zgłębienie tajników i zawiłości duszy ludzkiej, a ta nigdy nie ma prostych rozwiązań, okazałoby się, że słowa te miały sens i zostały wypowiedziane w dobrej wierze. Dziewczyna chciała w ten sposób dać do zrozumienia, że wie, iż została ukarana za swoje niemoralne postępowanie. Powiedziała matce, że nie wróci na kolację, a tymczasem przyszła wcześniej od ojca.

Zupełnie inaczej potoczyły się losy okulisty, nie tylko dlatego, że w chwili oślepnięcia znajdował się w domu, lecz również dlatego, że jako lekarz nie zamierzał załamywać rąk i poddać się nieszczęściu, jak to czynią ci, którym dopiero ból przypomina o istnieniu ich własnego ciała. Mimo iż znajdował się w tragicznym położeniu, zdruzgotany, mając przed sobą bezsenną noc ponurych rozmyślań, zdołał przypomnieć sobie Iliadę Homera, utwór o śmierci i cierpieniu. Tak, ten lekarz wart jest więcej niż kilku zwykłych śmiertelników, przy czym porównanie to ma raczej charakter jakościowy niż ilościowy, co zresztą wkrótce zostanie udowodnione. Starczyło mu odwagi, by nie budzić żony, tylko cicho położyć się obok niej. Kobieta szepnęła coś przez sen i przytuliła się do męża, by poczuć go obok siebie. Przez wiele godzin leżał z otwartymi oczami, kilka razy zdrzemnął się z wyczerpania. Pragnął, by ta noc trwała wiecznie, by nie musiał obwieścić żonie, Jestem ślepy, on, człowiek, który leczył oczy. Jednocześnie nie mógł doczekać się światła dnia, tych właśnie słów użył w myślach, światła dnia, wiedząc, że już nigdy go nie ujrzy. Zdał sobie sprawę, że jako ślepy okulista nikomu nie będzie potrzebny. Jednak czuł się zobowiązany powiadomić Ministerstwo Zdrowia o tym, co niebawem mogło się przekształcić w prawdziwą katastrofę, że ta tajemnicza ślepota może okazać się zaraźliwa, a co więcej, nie poprzedzają jej żadne objawy chorobowe w postaci infekcji, zakażenia, deformacji, o czym świadczył przypadek ślepca, który zgłosił się do niego wieczorem, jak również jego własny. Co prawda on sam miał lekki astygmatyzm, ale tak nieznaczny, że nie używał nawet szkieł. Jego oczom, oczom, które przestały widzieć, oczom ślepca nie można było nic zarzucić, nie miały żadnych wad nabytych ani wrodzonych. Przypomniał sobie szczegóły badania, któremu poddał ślepca, fragmenty oka, które oglądał przez aparat i w których nic nie zauważył, żadnej wady, zniekształcenia, niepokojącej zmiany, co u trzydziestoośmiolatka, a nawet osoby młodszej, było rzeczą wręcz niespotykaną. Ten człowiek po prostu nie miał prawa oślepnąć, pomyślał, zapominając na chwilę o swoim stanie, do tego stopnia można zatracić się w nieszczęściu, co nie jest nowym odkryciem, gdyż mówił już o tym wspomniany Homer, choć jego słowa interpretowano na tysiące różnych sposobów.

Kiedy żona wstała, udawał, że śpi. Poczuł na czole muśnięcie jej warg, pewnie obawiała się wyrwać go z głębokiego snu. Biedaczysko, pomyślała, późno poszedł spać, pół nocy ślęczał nad tym niespotykanym przypadkiem człowieka, który nagle oślepł. Gdy lekarz został sam, poczuł, że zaczyna się dusić, jakby gęsta chmura opadła mu na piersi i powoli wlewała się przez nozdrza, oślepiając go od środka. Wydał z siebie stłumiony okrzyk, a dwie ciężkie łzy niespodziewanie spłynęły mu z oczu strużką i potoczyły po policzkach. Pewnie są białe, pomyślał. Poczuł strach, teraz zrozumiał, co czuli jego pacjenci, kiedy mówili, Panie doktorze, chyba tracę wzrok. Słyszał, jak żona krząta się po kuchni, za chwilę przyjdzie sprawdzić, czy już się obudził, zbliżała się pora wyjścia do szpitala. Wstał ostrożnie, po omacku odnalazł szlafrok, wszedł do łazienki, załatwił się i odwrócił w stronę, gdzie jak mu się zdawało, wisiało lustro. Tym razem nie westchnął, Nic z tego nie rozumiem, nie powiedział też, że istnieje sto powodów, dla których mózg zamyka się przed światem, tylko wyciągnął przed siebie ręce, aż dotknął powierzchni lustra. Wiedział, że spogląda na niego znajome odbicie, twarz, która go widzi, ale której on już nigdy nie zobaczy. Usłyszał, jak żona wchodzi do pokoju, Już wstałeś, zapytała, a on przytaknął. Wrócił do sypialni, poczuł ciepło jej ciała, Dzień dobry, kochanie, powiedziała. Mimo tylu lat małżeństwa nadal zwracali się do siebie z czułością, Nie wiem, czy to będzie dobry dzień, odparł niczym aktor na scenie recytujący swoją kwestię, coś jest nie w porządku z moimi oczami. Żona zareagowała jedynie na ostatnią część zdania, Pozwól, że zobaczę, i uważnie im się przyjrzała. Nic nie stwierdziła, a zdanie to zabrzmiało tak, jakby nie należało do jej roli, to była przecież jego kwestia, więc powtórzył tylko, Nic nie widzę, po czym dodał, Myślę, że zaraził mnie pacjent, którego wczoraj badałem.

Towarzyszki życia lekarzy z czasem uczą się niektórych tajników medycyny, a żona okulisty była szczególnie blisko związana z mężem i jako pojętna uczennica wiedziała, że ślepota nie jest chorobą zakaźną, którą można się zarazić patrząc na ślepca, a właściwie na kogoś, kto ślepcem nie jest. Ślepota to sprawa osobista między człowiekiem a oczami, z którymi się urodził. Z drugiej jednak strony lekarz medycyny wie, co mówi, po to kończy wyższe studia, i jeżeli jej mąż twierdzi, że jest ślepy, a co więcej, że został zarażony, trudno podważać jego opinię. Przytłoczona jednoznacznością dowodów, biedaczka zareagowała jak każda inna kobieta, czyli jak dwie poznane wcześniej żony, objęła męża, tym prostym gestem dzieląc z nim rozpacz, Co my teraz zrobimy, pytała zapłakana, Przede wszystkim musimy zawiadomić władze, bo jeśli to rzeczywiście epidemia, trzeba przedsięwziąć środki ostrożności, Po raz pierwszy słyszę o epidemii ślepoty, żona nie dawała za wygraną, próbując znaleźć choćby cień nadziei, Nikt dotąd nie zetknął się również z przypadkiem człowieka, który ślepnie bez przyczyny, a teraz mamy już dwa takie przypadki. Ledwo wypowiedział te słowa, jego twarz stężała i niemal brutalnie odepchnął żonę, Odejdź, nie zbliżaj się, mogę cię zarazić. Uderzył się pięścią w czoło. Co za głupiec ze mnie, idiota, jak mogłem do tego dopuścić, spędziliśmy razem całą noc, powinienem był spać w zamkniętym gabinecie, Proszę, nie mów tak, co ma być, to będzie, chodź, przygotuję ci śniadanie, Zostaw mnie, odejdź, Nie odejdę, krzyknęła żona, co zamierzasz zrobić, będziesz chodził po omacku, wpadając na meble, będziesz bezradnie szukał numerów telefonu, których nie widzisz, a ja tymczasem mam siedzieć w szklanej kuli, odcięta od zarazków, i przyglądać się temu z założonymi rękami. Chwyciła go mocno za ramię, Chodźmy na śniadanie.

6
{"b":"100420","o":1}