Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Ulewne deszcze sprawiły, że ogród przypominał dziewiczą puszczę, szalejący podczas burzy wiatr przywiał mnóstwo polnych chwastów. Biegające samopas króliki nie musiały troszczyć się o pożywienie, nowy jadłospis bez wody zaakceptowały również kury. Usiedli na ziemi wyczerpani, dysząc ze zmęczenia, odpoczywali obok zwłok sąsiadki. Żona lekarza musiała wciąż odganiać od nich króliki i kury, pierwsze przybiegały wiedzione ciekawością, nerwowo poruszając małymi noskami, drugie szykując do ataku ostre dzioby. Zanim twoja sąsiadka wyszła na ulicę, zdążyła wypuścić z klatki króliki, zauważyła żona lekarza, Nie chciała, żeby zdechły z głodu, Jak widać, trudność nie polega na życiu z bliźnimi, lecz na ich zrozumieniu, powiedział cicho lekarz. Dziewczyna w ciemnych okularach wycierała ręce o pęk wyrwanych chwastów, sama była sobie winna, nie uważała, chwytając rozszarpane ciało, tak to jest, gdy się nie ma oczu. Trzeba znaleźć łopatę albo motykę, westchnął lekarz, a jego słowa zabrzmiały dziwnie znajomo, tak oto zamyka się magiczny krąg, słowa powtarzają się w podobnych okolicznościach, najpierw złodziej, teraz kobieta, która chciała ukraść klucze. Gdy ją zakopią, zatrą się wszelkie różnice między nimi, chyba że ktoś zachowa ich w pamięci. Żona lekarza udała się do mieszkania dziewczyny po czyste prześcieradło, lecz musiała zadowolić się mniej zabrudzonymi ręcznikami. Gdy zeszła na dół, kury ucztowały już przy zwłokach staruszki, a króliki skubały świeżą trawę. Owinęła ciało i zaczęła szukać łopaty, wreszcie znalazła ją w szopie z narzędziami. Sama się tym zajmę, powiedziała, Ziemia jest wilgotna, łatwo da się wykopać grób, odpocznijcie. Wybrała miejsce, gdzie nie było grubych korzeni, które zwykle trzeba wycinać ostrym brzegiem łopaty, a jest to zajęcie uciążliwe, gdyż jak wiadomo korzenie są giętkie i w ucieczce przed śmiertelnym ciosem gilotyny kryją się w pulchnej ziemi. Nikt nie zwrócił uwagi na ślepców, którzy powychodzili na balkony okolicznych domów, żona lekarza zawzięcie kopała grób, jej mąż zaś i dziewczyna w ciemnych okularach od dawna nie mieli pożytku ze swych oczu. Była to garstka wycieńczonych kobiet i mężczyzn, których zwabiły odgłosy kopania, gdyż nawet jeśli ziemia nie jest twarda, raz po raz motyka napotyka na kamień i słychać szczęk metalu. Wyglądali jak duchy zmarłych, które ciekawość przyciągnęła do świeżej mogiły. Żona lekarza skończyła kopać, wyprostowała się, otarła pot z czoła, a gdy chciała rozmasować krzyż, spostrzegła tę upiorną asystę. Nie namyślając się, pod wpływem emocji, krzyknęła do nich, jakby wołała do wszystkich ślepców świata, Ona powstanie, Zauważmy, że nie powiedziała, Ona zmartwychwstanie, jakby bała się użyć zbyt mocnego sformułowania, choć w słowniku oba te wyrazy uważane są za bliskoznaczne, a nawet za synonimy. Przerażeni ślepcy wycofali się do swych ciemnych domów, nie rozumiejąc, skąd te dziwne słowa, widocznie nie byli na nie przygotowani, gdyż nie bywali na wielkim placu, gdzie głoszono różne proroctwa. By podkreślić wagę swoich słów, żona lekarza powinna była wrzucić do grobu głowę modliszki i martwego skorpiona. Dlaczego powiedziałaś powstanie, do kogo mówiłaś, spytał lekarz, Do ślepców, którzy wyszli na dwór, przestraszyłam się i dlatego krzyknęłam, Ale dlaczego użyłaś takich dziwnych słów, Nie wiem, wymknęło mi się, Może powinnaś pójść na plac i nauczać, Rzeczywiście, wygłosić kazanie o króliczym zębie i kurzym dziobie, ale dosyć tych głupstw, pomóżcie mi, chwyć tu, o tak, uważaj, nie zepchnij mnie do grobu, dobrze, weź ją za nogi, ja chwycę z tej strony, powoli, powoli, spuszczajcie, jeszcze, jeszcze. Wykopała głęboki grób w obawie przed kurami, które rozgrzebując ziemię, mogłyby natrafić na ciało. No, nareszcie, westchnęła i zaczęła zasypywać dół, po czym wyrównała ziemię i usypała kopczyk. Zrobiła to wszystko tak sprawnie, jakby całe życie była grabarzem. Wreszcie wyrwała rosnący w rogu mały krzak róży i posadziła go na grobie, tam gdzie spoczywała głowa zmarłej. Czy ona na pewno powstanie, spytała dziewczyna w ciemnych okularach, Ona już nie, odparła żona lekarza, Ale ci, co jeszcze żyją, powinni powstać, uwolnić się od siebie, a widzę, że tego nie robią, Przecież wiesz, że jesteśmy na wpół martwi, przerwał jej lekarz, Ale i na wpół żywi, odparła i poszła do szopy, by schować łopatę. Gdy wróciła, rozejrzała się dookoła, jakby chciała sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. W jakim porządku, zadała sobie w duchu pytanie, W takim porządku, zgodnie z którym umarli są z umarłymi, żywi z żywymi, a kury i króliki żywią się jednym, samymi będąc pożywieniem drugich. Chciałabym zostawić jakąś wiadomość rodzicom, odezwała się dziewczyna w ciemnych okularach, Żeby wiedzieli, że żyję, dodała niepewnie, Nie chcę pozbawiać cię złudzeń, ale najpierw musieliby dotrzeć do domu, a to mało prawdopodobne, powiedział lekarz, Pamiętaj, że gdybyśmy nie mieli przewodnika, nigdy byśmy tu nie trafili, Ma pan rację, nawet nie mam pewności, czy żyją, ale mimo to powinnam zostawić jakiś ślad mojej obecności, inaczej będę czuła się tak, jakbym ich opuściła, Co chcesz im zostawić, spytała żona lekarza, Coś, co rozpoznają dotykiem, odparła dziewczyna w ciemnych okularach, Problem w tym, że nie ma już we mnie nic, co przypominałoby osobę, którą dawniej byłam. Żona lekarza spojrzała na dziewczynę, siedziała skulona na schodach ewakuacyjnych, z rękami na kolanach. Spojrzała na jej piękną, zatroskaną twarz i spływające na ramiona włosy. Wiem, co możesz im zostawić, powiedziała i szybko pobiegła do mieszkania, by po chwili wrócić z nożyczkami i sznurkiem. Co chcesz zrobić, spytała z niepokojem dziewczyna, słysząc szczęk nożyczek. Kiedy twoi rodzice wrócą i znajdą na drzwiach pukiel włosów, nie będą mieli wątpliwości, do kogo należy, prawda, spytała żona lekarza, Zaraz się rozpłaczę, szepnęła dziewczyna w ciemnych okularach i łzy popłynęły jej z oczu. Ukryła twarz w dłoniach, rozpacz, tęsknota, wzruszający pomysł żony lekarza, wszystko to spowodowało mętlik w jej głowie. Po chwili ze zdziwieniem stwierdziła, że jej myśli, błądzące po nieznanych ścieżkach, doprowadziły ją do zmarłej sąsiadki, że płacze również z żalu za starą wiedźmą, obrzydliwą staruchą żywiącą się surowym mięsem, która skostniałą ręką zwróciła jej klucze. Co za czasy, westchnęła żona lekarza, Świat stoi na głowie, to, co dawniej było symbolem śmierci, teraz stało się oznaką życia. A wszystko to dzięki twoim rękom, powiedział lekarz, Owszem, mój drogi, potrzeba jest matką wynalazków, ale nie czas na filozofowanie, podajcie mi ręce i wracajmy do żywych. Dziewczyna w ciemnych okularach sama zawiesiła pukiel włosów na klamce drzwi. Myślisz, że je zauważą, spytała, Klamka w drzwiach jest jak wyciągnięta dłoń, odparła żona lekarza i tym dziwnym zdaniem zakończyli swą wizytę.

Tego wieczoru żona lekarza znów czytała ślepcom na głos, była to jedyna forma rozrywki, na jaką mogli sobie pozwolić. Wielka szkoda, że lekarz nie grał na skrzypcach, słuchaliby teraz słodkich dźwięków w swoim czystym królestwie na piątym piętrze, a sąsiedzi wzdychaliby z zazdrości, Ci to mają życie, a może wierzą, że uciekną przed nieszczęściem, kpiąc z cudzych cierpień. Niestety, jedyną dostępną muzyką był potok słów, który cichym szmerem wylewał się z książek. Nawet gdyby ciekawość zwabiłaby kogoś pod drzwi, usłyszałby tylko monotonny szept, długą nić dźwięków, która wije się w nieskończoność, gdyż wszystkie książki są nieskończone jak świat, który opisują. Późnym wieczorem, gdy skończyli lekturę, stary człowiek z czarną opaską na oku westchnął, Widzicie, do czego doprowadziła nas choroba, możemy tylko słuchać, Ja się nie skarżę, mogłabym tak siedzieć i słuchać przez całe życie, odparła dziewczyna w ciemnych okularach, Ja też nie narzekam, mówię tylko o tym, co zrobiła z nas choroba, możemy tylko słuchać opowieści o dawnych czasach, na szczęście jest wśród nas ktoś, kto może czytać nam te historie, ale wolę nie myśleć, co się stanie, jeśli i te oczy kiedyś zgasną, zerwie się ostatnia nić, która łączy nas ze światem, oddalimy się od siebie jak przedmioty zagubione w przestrzeni, ślepi jak nigdy dotąd, A ja wciąż wierzę, że nadejdą lepsze czasy, powiedziała dziewczyna w ciemnych okularach, Wierzę, że spotkam rodziców, wierzę, że ten chłopiec odnajdzie swoją matkę, Zapomniałaś o naszej wspólnej nadziei, O jakiej nadziei, Że odzyskamy wzrok, Czasem nadzieja graniczy z obłędem, A ja ci mówię, że gdyby nie ta głupia nadzieja, nie chciałoby mi się żyć, No to powiedz, w co tak bardzo wierzysz, Że odzyskam wzrok, To już wiemy, w co jeszcze wierzysz, Nie powiem, Dlaczego, To nie twoja sprawa, Skąd wiesz, czy znasz mnie na tyle, by decydować za mnie, co powinnam wiedzieć, a czego nie, Uspokój się, nie chciałem cię urazić, Wszyscy mężczyźni są tacy sami, myślą, że skoro wyszli z brzucha kobiety, to wszystko o niej wiedzą, O kobietach wiem niewiele, o tobie nic, a co do mężczyzn, mój czas już dawno minął, jestem tylko jednookim, ślepym starcem, Czy to jedyne obelgi, jakie możesz na swój temat wymyślić, Skądże znowu, nie masz pojęcia, jak z wiekiem wydłuża się lista obelg, Jestem młodsza, a mimo to też miałabym się czym pochwalić, Tak naprawdę nie zrobiłaś jeszcze niczego złego, Skąd ta pewność, przecież nigdy ze mną nie mieszkałeś, Nie mieszkałem, Dlaczego takim tonem powtarzasz moje słowa, Jakim tonem, Właśnie takim, Powiedziałem tylko, że rzeczywiście nigdy z tobą nie mieszkałem, Chodzi mi o ton, jakim to powiedziałeś, nie udawaj, że nie rozumiesz, Proszę, przestań, Nie przestanę, chcę wiedzieć, No dobrze, mam pewne pragnienie, którego wolałabym ci nie zdradzać, Mianowicie, Wiąże się ono z ostatnim określeniem na mojej czarnej liście, Jakim, mów jaśniej, nie lubię zagadek, Nie mogę pokonać w sobie straszliwego pragnienia, byśmy nigdy nie odzyskali wzroku, Dlaczego, Bo nadal chciałbym tak żyć, Chciałbyś żyć razem z nami, a może ze mną, Proszę, nie pytaj, Darowałabym ci odpowiedź, gdybyś był mężczyzną, ale sam powiedziałeś, że jesteś starcem, a starzec to człowiek, który wiele przeżył i dlatego ma odwagę stawić czoło prawdzie, odpowiedz, Tak, chciałbym żyć z tobą, Dlaczego, Chcesz mnie zmusić, żebym odpowiedział ci przy wszystkich, Robiliśmy w ich obecności większe świństwa i bardziej upokarzające rzeczy, na pewno nic gorszego nas nie spotka, Dobrze, jeśli nalegasz, odpowiem, dlatego, że czuję się jeszcze mężczyzną i podobasz mi się, Tak trudno było wydusić z siebie słowa miłości, W moim wieku człowiek boi się ośmieszyć, Nie jesteś śmieszny, Proszę, zapomnij o tym, co powiedziałem, Nie mam zamiaru zapomnieć ani tobie na to nie pozwolę, To jakiś obłęd, najpierw zmuszasz mnie do publicznych oświadczyn, a teraz, A teraz moja kolej, Żebyś nie żałowała tego, co powiesz, pamiętaj o czarnej liście, Nie obchodzi mnie, czy jutro będę się wstydziła swojej szczerości czy nie, Przestań, Ty chcesz być ze mną, ale i ja chcę być z tobą, Zwariowałaś, Od dziś zaczniemy żyć jak małżeństwo, nawet jeśli będziemy musieli opuścić naszych przyjaciół, dwoje ślepców widzi więcej niż jeden, To jakieś szaleństwo, przecież ty mnie nawet nie lubisz, To nie ma znaczenia, nigdy nikogo nie lubiłam, chodziłam z mężczyznami do łóżka, nic ponadto, Sama widzisz, Co, Przed chwilą obiecałaś, że będziesz szczera, więc powiedz przynajmniej, czy mnie lubisz, Lubię cię na tyle, by z tobą być, nikomu przedtem tego nie powiedziałam, Gdybyś nie oślepła, mnie też byś tego nie powiedziała, jestem stary, siwy, prawie łysy, zamiast jednego oka mam dziurę, a drugie przysłania mi bielmo, Kobieta, którą wtedy byłam, nigdy by tego nie powiedziała, to prawda, ale zmieniłam się, Ciekawe, co powiesz jutro, Chcesz się przekonać, To jakiś obłęd, powtórzył stary człowiek, Nie jestem sędzią, to życie podejmuje za nas decyzje, Jedną już podjęło.

50
{"b":"100420","o":1}