Литмир - Электронная Библиотека
A
A
* * *

Gdyby ślepiec, spisujący zyski, które bandyci czerpali z nielegalnego procederu, dostąpił nagle objawienia i wiedziony wyrzutami sumienia postanowił przejść na stronę ofiar ze swą tabliczką, grubym papierem i dziurkaczem, z pewnością byłby teraz pochłonięty spisywaniem żałosnej i tragicznej, lecz jakże pouczającej historii swych nowych sprzymierzeńców. Świat dowiedziałby się o haniebnym wyrzuceniu z sali numer trzy kilkudziesięciu uczciwych obywateli, usłyszałby o nieograniczonej władzy bandytów nad ich nowym królestwem, o tym, że ślepcy z sąsiednich pomieszczeń nie mogli już korzystać z urządzeń sanitarnych w lewym skrzydle. Opowiedziałby o straszliwych konsekwencjach tego nieludzkiego zakazu, o tym, jak od razu pogorszył się stan pomieszczeń oraz korytarzy, o rozpaczy nieszczęsnych mieszkańców z lewej części budynku, o tym, że nie mogli nawet wyjść do ogrodu, który zapełniali zwijający się z bólu ślepcy cierpiący na biegunkę lub skurcze jelit budzące fałszywe nadzieje na chwilową ulgę. Jako wnikliwy obserwator ociemniały kronikarz zauważyłby zapewne rażącą dysproporcję między tym, co ludziom zabierano, a tym, co w zamian dostawali, wykazałby, że nie należy wierzyć w słynną od wieków cytowaną zasadę równowagi między przyczyną i skutkiem, szczególnie w jej aspekcie ilościowym. Musiałby również zauważyć, że jeśli bandyci będą bezkarnie spać na stercie paczek z żywnością, to biedacy z innych sal wkrótce zostaną zmuszeni do zbierania z brudnej posadzki ostatnich okruchów chleba. Spostrzegawczy księgowy, zarówno jako kronikarz, jak i uczestnik tych wydarzeń, z pewnością potępiłby niegodziwe postępki ślepych ciemiężycieli, którzy woleli zmarnować jedzenie, niż oddać je potrzebującym. Niektóre produkty mogły przetrwać kilka tygodni, jednak większość przeznaczona była do natychmiastowego spożycia, jedzenie szybko pleśniało, gniło i stawało się bezużyteczne dla ludzi, jeśli tacy nadal znajdowali się pod dachem szpitala. Zmieniając wątek, lecz pozostając przy tym samym temacie, skrupulatny kronikarz stwierdziłby z żalem, że poza dolegliwościami żołądkowymi, wynikającymi z chronicznego niedożywienia i spożywania nieświeżych produktów, wśród internowanych panowały też inne choroby. Byli tacy, którzy na pierwszy rzut oka wyglądali jak okazy zdrowia, ale po krótkim czasie ni stąd, ni zowąd powalała ich tak silna grypa, że nie byli w stanie zwlec się ze swych obskurnych łóżek, i chociaż wywrócono do góry dnem wszystkie damskie torebki i przeszukano dokładnie każdą salę, nie znaleziono choćby jednej tabletki aspiryny, która pozwoliłaby obniżyć gorączkę i zmniejszyć ból głowy. Zapewne nasz kronikarz z obawy przed konsekwencjami nie zechciałby szczegółowo opisywać innych nieszczęść nękających ponad trzysta osób, które zostały poddane nieludzkiej kwarantannie, ale niewątpliwie wspomniałby przynajmniej o dwóch przypadkach zaawansowanej choroby nowotworowej, którą zignorowano podczas łapanki, twierdząc, że w demokracji prawo jest jednakowe dla wszystkich i nie można nikogo wyróżniać. Traf chciał, że wśród internowanych znalazł się tylko jeden lekarz, do tego okulista, a wiadomo, że takich tu nie potrzebowano. Gdyby nasz skryba podjął się opisu tych wydarzeń, zapewne poczułby się tak przytłoczony nadmiarem nieszczęść i bólu, że z rezygnacją odłożyłby na stół swój metalowy dziurkacz i drżącą ręką zaczął po omacku szukać kawałka czerstwego chleba, który odłożył, by spełnić obowiązek kronikarza końca świata. Przypuszczalnie jednak niczego by nie znalazł, gdyż zapach jedzenia już wcześniej przyciągnął innego, zgłodniałego ślepca. Nic dziwnego, że księgowy odrzucił możliwość pojednania z ciemiężonymi braćmi i pozostał w trzeciej sali w lewym skrzydle, gdzie mimo szczerego oburzenia na haniebne praktyki jej mieszkańców miał zapewnioną strawę.

I na tym właśnie opierały się rządy bandytów. Kiedy przedstawiciele sal wracali z głodowymi porcjami żywności, wybuchały protesty, odzywały się głosy pełne oburzenia. Ktoś proponował, by zorganizować wspólną akcję odwetową, stosując jedyny skuteczny i często stosowany argument, siłę tłumu. Zgodnie z prawami dialektyki w pewnych okolicznościach nieśmiałe pragnienia nabierają mocy, mnożąc się w nieskończoność. Jednak bojowy nastrój szybko znikał, wystarczył jeden racjonalny głos, umiejący zestawić wszelkie za i przeciw planowanej akcji, by przypomnieć zwolennikom walki o śmiercionośnej broni, jaką jest pistolet, Pamiętajcie, co was czeka, kiedy tam pójdziecie, pomyślcie, co się stanie z tymi na końcu, gdy po pierwszym strzale wybuchnie panika, więcej bohaterów zginie stratowanych niż od kuli. W sali, gdzie toczyła się dyskusja, doszło do kompromisu i zdecydowano, że wbrew tym przestrogom zostanie wysłana liczniejsza grupa ludzi, którzy przedstawią żądania wszystkich mieszkańców. Wkrótce wiadomość ta rozeszła się wśród reszty internowanych. Najpierw grupa miała składać się z dziesięciu, dwunastu ochotników, ale liczne ostrzeżenia sceptyków zniechęciły większość ślepców, którzy wcześniej się zgłosili. Bogu dzięki ten rażący brak odwagi został usprawiedliwiony. Choć był to powód do wstydu, wkrótce okazało się, że słuszność mieli ci, którzy nawoływali do ostrożności. Ośmiu śmiałków, którzy odważyli się podjąć tej misji, zostało bezlitośnie przepędzonych z lewego skrzydła. Podobno użyto nawet pistoletu, lecz strzał nie był skuteczny, choć tym razem cel był konkretny. Przepędzeni ślepcy zarzekali się później, że słyszeli świst kuł nad głowami, chociaż nie mieli pewności, jakie były prawdziwe zamiary strzelającego. Być może herszt bandy pomylił się w ocenie wzrostu ślepców i wyobrażał ich sobie jako rosłych osiłków, co tłumaczyłoby jego złe intencje, albo był to po prostu strzał ostrzegawczy. Wszelkie te domysły nie znalazły na razie potwierdzenia, należało więc cieszyć się, że nikt nie zginął, niezależnie, czy było to zrządzenie losu, czy zwykły przypadek, grunt, że wszyscy śmiałkowie powrócili z misji. Za karę wszyscy mieszkańcy zbuntowanej sali przez trzy dni nie dostawali jedzenia. I tak mieli szczęście, gdyż mogli zostać na zawsze odcięci od dostaw żywności, co byłoby sprawiedliwą karą za niewdzięczność wobec ich dobroczyńców. Buntowników zmusiło to do chodzenia od sali do sali, i żebrania o kromkę chleba, najlepiej posmarowaną czymś treściwym i pożywnym. Nie umarli więc z głodu, lecz przez te trzy dni nasłuchali się wielu przykrych uwag, Skoro jesteście tacy mądrzy, to czemu sami nie macie co do gęby włożyć, Gdybyśmy was posłuchali, ładnie byśmy na tym wyszli, Cierpliwości, będziecie musieli przełknąć jeszcze niejedną gorzką prawdę. Po trzech dniach kary buntownicy mieli nadzieję, że ich los odmieni się na lepsze. Okazało się jednak, że dla czterdziestu buntowników z nieszczęsnej sali czas upokorzeń dopiero się zaczął. Zamiast dwudziestu porcji żywności, które z trudem starczały dla wszystkich, dostali głodowe racje, którymi nie mogło posilić się nawet dziesięciu ślepców. Łatwo sobie wyobrazić rozgoryczenie i przygnębienie ukaranych, szczególnie bolesne wobec tchórzostwa pozostałych internowanych, którzy nie tylko nie chcieli im pomóc, ale czuli się wręcz zagrożeni ich postawą. Odwaga buntowników postawiła ich w trudnej sytuacji wyboru między starą jak świat ludzką solidarnością a równie głęboko zakorzenionym przeświadczeniem, że nikt nie jest bardziej godny miłosierdzia niż my sami.

I właśnie wtedy bandyci wysunęli kolejne żądania. Znów domagali się pieniędzy i biżuterii. Uznali, że wartość dostarczanej żywności dawno przekroczyła sumę pierwszej zapłaty, choć byli na tyle łaskawi, że ocenili ją jako dość wysoką. Przerażeni ślepcy przypomnieli, że nie mają w kieszeni złamanego grosza, gdyż zgodnie z rozkazem wszystko oddali, niektórzy mieli nawet czelność dodać, że wniesiona przez nich opłata przekraczała wartość tego, co dali inni, co z kolei powinno im zapewnić jedzenie do końca pobytu w szpitalu. Mówiąc prościej, nie mieli zamiaru płacić za krętaczy i domagali się kolejnych dostaw żywności. Oczywiście, nikt nie wiedział, jaką opłatę wniosły poszczególne sale, ale każda sala uważała, że zapłaciła więcej od innych i nie życzyła sobie, by inni żywili się jej kosztem. Na szczęście rozgoryczeni mieszkańcy nie spełnili swoich pogróżek, ostatnie słowo i tak należało do bandytów, jak to zwykle bywa w takich przypadkach. Ci zaś powtórzyli rozkaz, że wszyscy ponownie mają wnieść opłaty, a ewentualne różnice w ich wysokości miały pozostać tajemnicą niewidomego księgowego. Wśród internowanych wybuchło oburzenie, znów rozgorzały dyskusje, w paru przypadkach doszło nawet do rękoczynów. Wypominano sobie nieuczciwość i złe intencje, oskarżano o ukrycie kosztowności podczas pierwszej zbiórki. Odezwały się głosy, że wielu ludzi żywiło się kosztem innych, uczciwych obywateli, którzy pozbyli się ostatniego grosza. Inni, interpretując dobro ogółu jako własne, stwierdzili, że uczynili błąd, przejmując się losem współtowarzyszy, i teraz płacą za swą naiwność, utrzymując darmozjadów i nicponi. Skutek tych oskarżeń okazał się taki, że na własną rękę przeprowadzono rewizję. Nastąpił podział na złych i dobrych, uczciwych i oszustów. Co prawda nie znaleziono wielu kosztowności, ale doszukano się kilku zegarków i obrączek, przede wszystkim wśród mężczyzn. Winowajców ukarano paroma kuksańcami i kopniakami na oślep. Boleśniejsze okazały się obelgi, które mogły posłużyć jako przykład klasycznej mowy oskarżycielskiej, choćby często powtarzane zdanie, Ty byś nawet własną matkę okradł. Padały też poważniejsze zarzuty zapowiadające niejedną zemstę, ta jednak mogłaby się ziścić dopiero, gdyby wszyscy na świecie oślepli, a ich oczy straciły blask, który dotąd oświetlał ludziom drogę prawości i dobroci. Bandyci łaskawie przyjęli zaległe opłaty, grożąc, iż wyciągną konsekwencje w stosunku do opieszałych dłużników. Na szczęście nie spełnili swoich gróźb, może zapomnieli, a może już wtedy zaświtał im w głowie szatański pomysł, o którym powiemy za chwilę, Gdyby jednak dotrzymali słowa, mogło się to skończyć tragicznie. Nieuczciwi internowani z dwóch sal zaczęli oskarżać Bogu ducha winnych mieszkańców z innych sal o ukrywanie cennych przedmiotów, by w ten sposób odwrócić od siebie uwagę. Szczególnie pokrzywdzeni byli ci, którzy najszybciej oddali swoje kosztowności. Na szczęście niewidomy księgowy postanowił tym razem oszczędzić sobie dodatkowej pracy i zapisywać wysokość haraczu na oddzielnej kartce, co było z korzyścią, zarówno dla uczciwych, jak i mających coś na sumieniu. Lepiej nie myśleć, jak by się to mogło skończyć, gdyby ludzie na własne oczy zauważyli rażące różnice w opłatach.

27
{"b":"100420","o":1}