– Co było grane w tym momencie? – spytałam z zachłannym zaciekawieniem.
– Choćbyś mnie zabiła, nie wiem. Nie potrafię ci także powiedzieć, jaki był stan zapisu. Zdaje się, że któraś para miała studnię na partię i zaraz potem zrobiła ją, tę partię, pojedynczym bez atu, i nawet nie dam głowy, czy było rozgrywane, ale chyba tak. Owszem, przyznaję, w takiego brydża w życiu nie grałam. No ale, rozumiesz, miałam wyższe cele.
– Rozumiem doskonale. I co było dalej?
– Im dalej w las, tym większy kryminał – zaopiniowała Ania filozoficznie. – Kiedy Idusia nazajutrz wróciła ze szpitalnej kostnicy, zastała bałagan. Ktoś przeszukał ich mieszkanie i nic nie znalazł. Do pudła z ozdobami choinkowymi zaglądali, srebrny szych zwisał z szafy, ale pranie w łazience ocalało. Odzyskała zdrowe zmysły, nie od razu, co mogę sama zaświadczyć, widziałam ją wtedy, była półprzytomna. Kajtek dla niej stanowił centrum świata, czego teraz się wypiera, ale mnie nie oszuka. Odzyskała te zmysły po pewnym czasie, trwało to parę tygodni, na pogrzebie usiłowała jeszcze skakać do grobu, zamknęła się w domu, pierwszy mąż i dziecko z pierwszego małżeństwa nie mieli do niej dostępu, inkasentowi od światła i gazu, prawdziwemu, zrobiła histeryczną awanturę, w ogóle straszne rzeczy. Od listonosza poleconego listu nie chciała przyjąć. Dopiero po miesiącu zaczęła wracać do życia.
– No owszem – przyznałam z niechęcią. – On miał w sobie coś, można było kochać się w nim na śmierć i życie. Też bym pewnie jakiejś histerii dostała, gdyby nie bursztyn. Teraz to mogę racjonalnie ocenić, zakochałam się w bursztynie, nie mając jeszcze o tym pojęcia, i tylko dzięki temu rozstanie zniosłam jako tako spokojnie. Idusi widocznie nie zdążył dokopać, a mnie owszem.
Sięgnąwszy po przedostatni kawałek camemberta, Ania pokiwała głową.
– I zdaje się, że także Idusi bursztyn dopomógł. Po miesiącu wreszcie trafiła na tę torbę i obejrzała zawartość. Przywiązała się do rybki. No i zaczęli do niej dzwonić różni, a po jakimś czasie przyplątał się pan Lucjan. Taki porządek chronologiczny ułożyłam z tego całego gadania.
– Nie do pojęcia jest, że tyle zdołałaś dowiedzieć się przy jednym brydżu – powiedziałam z podziwem, wylewając resztę wina z butelki. – Mamy jeszcze jedną… Jakim cudem?
– Mówiłam ci przecież, to nie ja zadawałam pytania, tylko te przyjaciółki. Ja tylko czasem. One dostały wypieków, nie wyobrażasz sobie, jak się rzuciły na tajemnice, poza tym… ach, tego nie wiesz, napomniałam ci powiedzieć, obie kochały się swymi czasy w Kajtusiu. Zdaje się, że nawet jedną z nich poderwał… Och, bardzo cię przepraszam, chyba za twoich czasów. Nie chciałam być nietaktowna…
– Bez znaczenia – pocieszyłam ją z lekkim roztargnieniem. – Podrywał, co mu w rękę wpadło, długo bym z nim nie wytrzymała. Ja nie z tych, co to „kop po oczach, byleś był”, i on o tym doskonale wiedział. Teraz tym bardziej, może wyjść na jaw cały harem, ucieszę się, jeśli dostarczy jakiejś wiedzy. I co dalej? Czekaj, otworzę tę drugą flachę, nie żałujmy sobie…
– Otóż to chyba właśnie miało swój wpływ – powiedziała Ania, podsuwając mi kieliszki, kiedy uporałam się z następnym korkiem. – Grałyśmy przy winie. Napój może niewinny i nieszkodliwy, ale swoje robi. Krysia głównie pazurami wyszarpywała z Idusi, ile mogła, a Idusia czuła swoją przewagę, bo Krysię kiedyś porzucił, a z nią się ożenił. Ciebie obydwie omijały wszelkimi siłami.
– Bardzo dobrze. Coś jeszcze było?
– Oczywiście. W dodatku kolejna sensacja. Idusia wyznała, że w końcu nie tylko obejrzała bursztyny, ale także nawiązała tę osobistą znajomość z panem Lucjanem. Pan Lucjan kusił ją pieniędzmi. Poza tym różne głupstwa mówił, powtarzam po Idusi, że te bursztyny pochodzą z rabunku, że cena spadnie, że ma wyjątkową okazję pozbyć się tego i tak dalej. Idusia zmusiła go do wizyty u takiego, co robi biżuterię bursztynową, bo przemyśliwała nad tą rybką…
Kiwnęłam głową.
– To wiem…
– I nic z tego nie wyszło.
– Dlaczego?
– Tu znów ją zamurowało. Jąkała się i zmieniała temat. Sama rozumiesz, że próbowałam dyplomatycznie pytać o złotą muchę i wylazło szydło z worka. Udało mi się wywnioskować, że jednego bursztynu w torbie nie znalazła, tego ze złotem w środku, a przecież widziała go na własne oczy. Innymi słowy, złota mucha znikła, a ze znajomych; okazów zostały tylko tamte dwa, rybka i chmurka. Boże drogi, jak ja bym to chciała zobaczyć…!
Przerwałam jej, głęboko poruszona.
– Naprawdę ta oślica zgubiła złotą muchę?! Jakim sposobem?!
– Nie wiem, czy ona. I nie wiem, kiedy. Doznałam wrażenia, że teraz ona już tych bursztynów w ogóle nie ma, a jeśli ma, nie przyzna się pod karą śmierci. Ktoś się jej przyplątał i teraz już żadnych faktów, wyłącznie moje mgliste przypuszczenia. Ten adorator, którego nie pokazała…?: Jakiś kolejny szantażysta…? Kontrahent, oferent, płacący wysoką cenę…?
– Za wysoką cenę chybaby sprzedała?
– Więc może zbyt niską cenę? W każdym razie jest pod jakąś presją. O zaginięciu tej złotej muchy nie powiedziała nic konkretnego, mąciła tak, że nie udało mi się tego zrozumieć. Nie odzyskała jej, to pewne. Może upłynnił ją Kajtek w ostatnich chwilach życia? Nie zaglądała do torby, kiedy chowała ją w praniu. Wie, gdzie jest, czy nie…? Na dwoje babka wróżyła, a wiem, że ciebie to interesuje…
– Kretynka z tej Idusi – zaopiniowałam po namyśle.
– To swoją drogą – przyświadczyła Ania. – Ale coś z tego wszystkiego możemy chyba wydedukować? Zwłaszcza że ty też coś wiesz…?
Bez chwili wahania, przy tej drugiej butelce wina, przekazałam jej całą, świeżo zdobytą wiedzę, z panem Lucjanem na czele. Ania słuchała uważnie, popijając po odrobinie.
– Owszem, usiłowałam ją zapytać o pośredników – powiedziała, kiedy skończyłam. – Ten Franio, miałam wielkie nadzieje… Ten Baltazar. Mówiłaś o nich i chciałam się zorientować, co ona wie na ten temat. Udawałam, że ich znam. Okazało się, że owszem, słyszała o takiej profesji, pośrednik w handlu bursztynem, ale w stosunku do nich była tak doskonale obojętna, że chyba z żadnym nie zetknęła się bezpośrednio. Jedyny, istniejący wyraźnie, to ten pan Lucjan Orzesznik, a i to, na moje oko, od jakiegoś czasu straciła z nim kontakt.
– Czyli, jeśli istnieje jakaś podejrzana postać, to jest to całkiem ktoś inny…?
– Na to wygląda. Czekaj, zreasumujmy. Streściłam ci zeznania, wyciągnijmy wnioski…
Do wyciągania wniosków Ania była idealna, bądź co bądź fachowiec. Posługując się porządkiem chronologicznym, ustaliłyśmy listę podejrzanych, rozpatrując dalej ich możliwości i obyczaje. Coś w końcu wynikało bodaj z trybu życia. Dokonawszy spisu osób, które znajdowały się na miejscu w czasie: primo, pierwszej zbrodni; secundo, odkrycia zwłok; tertio, utopienia Floriana; osób, które trzymały w ręku bursztyn ze złotą muchą, osób, które straciły życie, osób, które znały się wzajemnie, i wreszcie niepodważalnych faktów, stwierdziłyśmy coś okropnego.
– Wygląda na to – zauważyła Ania dość cierpko po dłuższej chwili milczącego wpatrywania się w nieubłagany spis – że po pierwsze, ty ich znasz najobszerniej, a po drugie prawie wszędzie występuje Waldemar. Gdybym nic o tych ludziach nie wiedziała, bezwzględnie na was padłyby moje pierwsze podejrzenia.
Sama w podziwie i z lekkim niepokojem odczytywałam stworzoną listę. Rzeczywiście, byłam obecna na miejscu akurat w chwilach przestępstwa, Waldemar tkwił w tym jeszcze bardziej, razem znaliśmy właściwie wszystkich. Mimo to mogłam przysiąc, że przed nami z domu na plażę nie wyjechał i Floriana nie topił, znalazł się tam już po fakcie. Ponadto większość informacji miałam właśnie od niego.
– Baltazar pęta się tam jeszcze obficiej! – zaprotestowałam. – Zobacz, jest wszędzie. I nawet nie wiadomo na pewno, czy Idusia go nie zna! I może jednak dałoby się wytypować sprawcę poza nami!
Ania westchnęła ciężko.
– Wolałabym mieć przed sobą konkretne akty oskarżenia, chociażby nawet nie poparte żadnymi dowodami. Do osobistego dochodzenia nie jestem przyzwyczajona. Dają i to już gotowe. Na piśmie.