– Wielka mi pociecha…
Usiadłam wreszcie, bo ile czasu można myśleć na stojąco. Nogi drętwieją i umysł wysiada. Z produkcji pożywienia zrezygnowałam całkowicie, przypomniawszy sobie, że niedobrze jest najadać się na noc.
Po naradzie, zgłupiawszy z tego wszystkiego doszczętnie, zdecydowaliśmy się odłożyć całą sprawę do jutra. Grażynka, wzmocniona nieco na duchu, odjechała taksówką.
* * *
– Okropnie nieprzyjemna sprawa – powiedział w barku na Kruczej wielce przejęty Ten Pan Lipski. – Pani Natalia, gosposia Pietrzaka, zwierzyła mi się, bo nie miała komu, a znamy się już tyle lat… Nie wiem, co zrobić, i nie jestem pewien, czy powinienem zatrzymać to przy sobie, a pani, o ile się orientuję, ma z tą sprawą coś wspólnego. Rozmawiamy prywatnie i nie zrobi mi pani przecież jakiegoś pryszcza?
– Bóg raczy wiedzieć – odparłam uczciwie.
Pan Lipski westchnął.
– No, w każdym razie nie bez potrzeby – pocieszył sam siebie. – Otóż okazuje się, że ten nieboszczyk, Fiałkowski, pertraktował z Pietrzakiem o brakteat Jaksy z Kopanicy. Chciał kupić, ale Pietrzak wcale nie chciał sprzedać. Pani rozumie, że ja to wnioskuję z opowieści pani Natalii, bo ona tyle wie, co jej w ucho wpadło. No, wpadało jej dosyć dużo… Pietrzak się denerwował, a ona o niego dba i denerwowała się jego denerwowaniem, więc przynajmniej starała się być au courant, a o temacie ogólnie ma pojęcie. Fiałkowski proponował coraz to wyższą cenę… W rezultacie brakteat zginął.
Uszy urosły mi natychmiast do nadnaturalnych rozmiarów i zaczęłam mieć kłopot z wyrazem twarzy. Nie wpatrywać się w rozmówcę wzrokiem przesadnie dzikim! Bo mogę go spłoszyć…
– Ukradziony – ciągnął z niesmakiem pan Lipski. – Pani Natalia dość łatwo wydedukowała… moim zdaniem podsłuchała, ale to nie ma znaczenia… że ukradł go siostrzeniec Pietrzaka, jedyny krewny, zdaje się, ona go określa imieniem Ksawuś. Dziwne imię…
– Zdrobnienie od Ksawerego – podsunęłam uczynnię.
– A, to pani wie…? Mówiłem, że pani jest wplątana! No i ten Ksawuś sprzedał go Fiałkowskiemu, rzecz jasna, kiedy Fiałkowski jeszcze żył. Ale jakoś krótko potem umarł. Tymczasem tutaj wszystko się wykryło, Pietrzak szału dostał, chciał na policję zgłaszać, ale pani Natalia go ubłagała, żeby nie. Ona tego Ksawusia chyba jakoś tam kocha od urodzenia czy coś w tym rodzaju, no i Pietrzak uległ, ostatecznie syn jedynej siostry, rodzina… Jednakże pod warunkiem, że brakteat do niego wróci. Niech sobie Ksawuś robi, co chce, niech odkupi, przepłaci, ukradnie ponownie, obojętne, ma go odzyskać i koniec! Przeszło rok to trwało, awantury były okropne, wreszcie Ksawuś brakteat przywiózł.
Wyrwało mi się syczące pufnięcie prosto w popielniczkę. Na szczęście jej zawartość poszła obok, a nie na pana Lipskiego.
Pan Lipski okazał mi pełne zrozumienie i strzepnął ze stolika trochę popiołu.
– No właśnie – kontynuował, coraz bardziej zatroskany, co mnie nieco dziwiło, bo z całą aferą nie miał wszak osobiście nic wspólnego. – I teraz pani Natalia ma dwa ciężkie zmartwienia. Jedno, to to, że Pietrzak się uparł i zakazał siostrzeńcowi wstępu do domu, szczególnie, jeśli go nie ma. Nie wpuścić i mowy nie ma inaczej! A drugie, bardziej delikatne, mianowicie ona się zastanawia, jak on ten brakteat odzyskał. Nie dał wyższej ceny, bo ciągle nie ma pieniędzy, więc czy on przypadkiem Fiałkowskiej, siostry nieboszczyka, nie oszukał. To jest jej największa zgryzota, bo przecież przez ten ostatni rok z siostrą pertraktował, a może ona się nie znała? I Ksawuś ją nieprzyzwoicie wykołował. A może nawet rzeczywiście ukradł monetę…?
Coś mi w środku zaczęło nagle strasznie zgrzytać. Przez moment zastanawiałam się, czy pan Lipski w ogóle pamięta o zbrodni, czy pani Natalia o niej słyszała i dlaczego, na litość boską, ten, bądź co bądź, niepokojący fakt nie wchodzi w skład jej zgryzoty? Co, u diabła, Ksawuś jej powiedział?
– A pani Natalia rozmawiała na ten temat z Ksawusiem? – spytałam możliwie subtelnie.
– Rozmawiała. Tak ogródkami. Ale Ksawuś tylko się śmiał i żartował. Ją to jednak ciągle gryzie i postanowiła mnie się poradzić, no, a ja pani. Czy pani coś o tym wie?
Sama przestałam wiedzieć, czy cokolwiek o tym wiem. Dopiero po chwili, w błysku jasnowidzenia, ugruntowało się we mnie przekonanie, że Ksawuś podwędził brakteat, korzystając ze sprzyjającej okazji. Trup nie interesował go w najmniejszym stopniu, sto trupów mogło leżeć, on się rwał do brakteatu, do rehabilitacji w oczach wuja, którego spadkobiercą był z całą pewnością. Dziw brał tylko, że nie podwędził całej kolekcji, a, prawda, Patryk mógł mu przeszkodzić… Ale, jeśli przeszkodził, to co z brakteatem? Uzgodnili pomiędzy sobą podział łupów…? Czy może pobili się i brakteat został przy Ksawusiu…?
– Wie pan, wydaje mi się to dość skomplikowane – wyznałam z zakłopotaniem. – Też się nad tym zastanawiam. Zaraz, jedno pytanie. Nie orientuje się pan przypadkiem, czy Ksawuś jest spadkobiercą wuja?
Pan Lipski musiał już wcześniej kwestię przemyśleć albo omówił ją z panią Natalią, bo nie zastanawiał się ani chwili.
– Tak, i to podwójnie. Jako siostrzeniec jest spadkobiercą naturalnym, a oprócz tego istnieje testament na jego korzyść. Z tym, że nie jest potomkiem w pierwszym stopniu pokrewieństwa, więc może zostać wydziedziczony i żaden zachowek mu się nie należy. Szczególnie, gdyby został wydziedziczony z uzasadnieniem, więc łatwo zgadnąć, że woli pozostawać z wujem w dobrych stosunkach. A w ogóle, aż do tej afery z brakteatem, Pietrzak wspomagał go finansowo, potem przestał, bardzo twardo się postawił, co panią Natalię też gnębi.
– Mogłaby ta pani Natalia się zdecydować, o którego z nich więcej dba – mruknęłam. – Ja się panu Pietrzakowi nie dziwię.
– Niech pani nie wymaga za wiele od skołowanej, dobrej kobiety. Jej marzeniem jest wilk syty i koza w całości. To myśli pani, że jak ten Ksawuś odzyskał brakteat? Uczciwie czy wręcz przeciwnie?
– Wręcz przeciwnie, ale wątpię, czy ktoś go oskarży.
– To znaczy, że co? – docisnął pan Lipski.
Zawahałam się, wciąż niepewna, ile mogę powiedzieć.
– Wedle mojego rozeznania skorzystał z okazji. Tam wybuchło duże zamieszanie i Ksawuś przy nim swoją pieczeń upiekł. Podwędził numizmat zwyczajnie i cześć. Ale pani Natalia może być spokojna, bo sprawiedliwości stało się zadość, brakteat wrócił do prawnego właściciela, a jeśli nawet nieboszczyk Fiałkowski za niego zapłacił…
Przypomniałam sobie nagle babcię Madzi, krytykującą skąpstwo Henia.
– …a Ksawuś tę forsę przepuścił, to pewnie i tak poszło poniżej wartości, jak zwykle kradzione. I trudno ocenić, na ile skrzywdził spadkobiercę…
Cokolwiek mnie zadławiło.
– …bo sam pan wie, że wszystko zależy od ewentualnej aukcji. Ceny są wahliwe…
To akurat pan Lipski rozumiał doskonale. Odetchnęłam z odrobiną ulgi, uznawszy, że wspięłam się na szczyty dyplomacji.
Pan Lipski jednakże przytłamsił mnie znowu.
– A kto właściwie jest tam spadkobiercą? – spytał z nagłym zainteresowaniem.
Zatchnęło mnie doszczętnie, Patryk za skarby świata nie chciał mi przejść przez gardło. Skarb państwa tym bardziej.
– No właśnie… Nie wiem…
– Niemożliwe, żeby pani nie wiedziała. Przecież ja wiem, że tam w masie spadkowej jest ten bułgarski bloczek numer sto pięć. Już co, jak co, ale jestem pewien, że to pani trzyma z ręką na pulsie.
Doprawdy nie przypuszczałam, że upragniony bułgarski bloczek przyczyni mi dodatkowej zgryzoty!
– No, owszem. W pewnym stopniu… Jest tam jakiś siostrzeniec…
– Taki urodzaj na siostrzeńców? – zdziwił się pan Lipski. – I co? Można by się jakoś z nim zetknąć?
Tego pytania mogłam oczekiwać bez pudła.
– Na razie nie, nie ma go. Ale ma pan rację, o bułgarski bloczek zadbałam, jest w policyjnym depozycie. I tyle im tam na ten temat natrułam, że nie ma prawa zginąć, leży im na honorze. Reszta chwilowo w lesie, ale mam wrażenie, że ten cały Ksawuś powinien wiedzieć więcej, był tam przecież w czasie najgorszego zamieszania i możliwe, że zna spadkobiercę. Nic pani Natalii nie mówił? Albo może panu Pietrzakowi?