Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Powstrzymałam go.

– Ten hipotetyczny Patryk z naciskiem prosił, żeby nie ruszać – przypomniałam. – Nie rozpakowywać i tak dalej. Na moje oko, to jest zbrodniczy łup.

Grażynka się jakoś dziwnie zachłysnęła, Janusz przestał się przymierzać do ciężaru.

– Myślisz…?

– Myślę. Czasem mi się przytrafia. Była mowa o przechowaniu legatu czy nie? I przy tym legacie podobno jakoś tam o mnie. Pomysł niezły, Patryk podwędził kolekcję wuja, musiał się jej pozbyć, nikomu nie wpadłoby do głowy szukać jej w moim samochodzie. Mógł ją tu wepchnąć jeszcze w Bolesławcu, bagażnika w ogóle nie otwierałam, jeździłam z małą walizeczką i z laptopem i wrzucałam je na tylne siedzenie. I nie alarmowałam samochodu, żeby mi nie wył, każdy przeciętnie uzdolniony facet mógł się tam dostać. Osobiście przypuszczam, że są to zbiory nieboszczyka Fiałkowskiego, objętością pasuje, zakładając pieczołowite przechowywanie.

– Sądzisz, że na tych tackach…?

– Alternatywą byłoby wrzucenie do worka i narażenie starych monet na ostateczną utratę wartości. Mnie by rękę sparaliżowało, nie wiem jak Patrykowi. Ale ja też jestem kolekcjonerka.

Janusz trwał nad bagażnikiem w zamyśleniu.

– Bez względu na szacunek dla numizmatów, musiałby całkiem zwariować – zawyrokował wreszcie. – Przecież to jest dowód. I zarazem motyw. Posądzony jest o kradzież połączoną ściśle z zabójstwem. Gdyby nikt nie znalazł przedmiotu kradzieży, a on by się wypierał, pozostałaby uzasadniona wątpliwość, w końcu mogliby go nawet uniewinnić. I co, sam pokazuje, że ukradł? Oddaje to w wasze ręce?

– Och…! – jęknęła Grażynka. – On jest chyba zdolny do wszystkiego…!

– Nie wiem – powiedziałam równocześnie z namysłem. – Może postanowił ocalić kolekcję, chociaż co to za kolekcja, podobno jedno od Sasa, drugie od lasa, ale z drugiej strony jest tam, o ile pamiętam, dwudziestolecie międzywojenne… A wie, że pójdzie na skarb państwa… Więc liczy na to, że zrobimy coś sensownego, dopilnujemy, żeby się nie zmarnowało albo co…

– A na razie w ogóle nie wiemy, co to jest. Snujesz przypuszczenia. Trzeba sprawdzić, zabieram to na górę!

Zaniechałam protestów, bo znajomość życia kazała mi zaniepokoić się, że ktoś ten samochód ukradnie. Razem z pakunkiem, zawsze tak bywa, długo spokój, a w najbardziej nieodpowiedniej chwili wyskakuje pech. Nie, czort bierz saperkę i restauracje francuskie, ale gdyby jakiś pacan rąbnął mi pojazd z tajemniczą zawartością, trafiłby mnie szlag na miejscu.

Weszliśmy do mieszkania i Janusz ulokował bagaż na stole. Nie przyszło mu to łatwo, ze stołu należało przedtem zgarnąć cały balast, jakim był zajęty. Przy pomocy Grażynki, której przedmioty trochę leciały z rąk, wepchnęłam wszystkie papiery pod kanapę, żeby mi z nich nic nie zginęło. Z irytacją, milionowy raz, stwierdziłam, że potwornie brakuje mi w domu płaszczyzn poziomych.

Nie pytając już nas o zdanie, z wielką energią Janusz rozwinął pakę.

Przypuszczenia okazały się trafne. Z tacek na monety nieboszczyka Fiałkowskiego widziałam tylko jedną, ale pozostałe rozpoznałam z łatwością. Ściśle poskładane ze sobą zachowały idealny porządek, nic się tam nie telepało i nie przesuwało, chociaż od razu wpadło mi w oko, że obok przedwojennego bilonu w przegródkach tkwią gdzieniegdzie średniowieczne grosze. Czyli jakieś zamieszanie tu nastąpiło. Ponadto na wierzchu leżał mały klaserek numizmatyczny, wypełniony eksponatami, z czego bystro wywnioskowałam, że kłania się tacka, zgubiona w pustym domu Baranka, czy jak mu tam.

– No tak – powiedział Janusz bardzo odkrywczo.

– Zgadza się – przyświadczyłam smętnie. – I co teraz?

Grażynka milczała, wpatrzona w rozkopany tobół.

– Zdecydowałam się – oznajmiła nagle tonem zarazem rozpaczliwym i zaciętym. – Wpadnę w alkoholizm. Czy masz coś odpowiedniego? Do domu wrócę taksówką.

Chwilowo uznałam, że jest to postanowienie najrozsądniejsze ze wszystkich możliwych, reagować racjonalnie zacznę później. Popędziłam do kuchni po koniak.

W kuchni zastałam zamierzoną kolację. Zawartość garnka po większej części wykipiała, reszta bulgotała blisko dna, przeistoczona w gęstą maź ciastowato-mięsną. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie wylać tego na durszlak i nie potraktować jako mus, nie wiadomo czy smaczny, ale za to pożywny, uznałam, że przez durszlak przeleci, mignęła mi myśl o sitku, potem oceniłam ilość, z pewnością dla trzech osób zbyt nikłą. Zgasiłam gaz, z obrzydzeniem przyjrzałam się zakipionej kuchence, szybko zrezygnowałam z pomysłu zgarnięcia tego na talerz, przypomniałam sobie o omlecie, machnęłam ręką i wyciągnęłam koniak. I kieliszki. Pomyślałam, że jakieś lekarstwo każdemu z nas się przyda.

Janusz zdołał wydusić z Grażynki stwierdzenia dość skąpe, ale mniej naganne.

– Nie, bezmyślny nie jest – mówiła z pozornym spokojem. – Sądzę, że wykombinował jakiś numer, który uważa za drogę ratunku. Możliwe, że chce wprowadzić zamieszanie, a możliwe, że… Nie, nie wiem co. Może ma to być krzyk rozpaczy, a może dowód wyrzutów sumienia. Może w ogóle on ją zabił w afekcie…

Czym prędzej nalałam jej koniaku, już widząc, jak spędza długie lata u bram więzienia, uginając się pod ciężarem paczek, z całym asortymentem nauk moralnych i żarliwych przysiąg, czekając na jego wcześniejsze zwolnienie za dobre sprawowanie. Czy ten cały Patryk zdolny jest do dobrego sprawowania? Nie wyglądał na to…

– Coś miał na myśli z pewnością – rozważał Janusz. – Świadczy o tym chociażby to uparte poszukiwanie Kuby, ze skutkiem zresztą, a teraz ten zwrot zagrabionego mienia. Nie chcę przesądzać, ale chyba on chce zwalić winę na Przecinaka…

– Och, nie…! – jęknęła znów Grażynka i gwałtownie chwyciła kieliszek.

Też byłam zdania, że wolałabym złoczyńcę szlachetnego niż takie podstępne ścierwo. Kubuś Wichajster podkładał się nieźle, sama opinia o nim już by wystarczyła, a że zetknęli się obaj w domu zbrodni, nie miałam wątpliwości. Co się tam działo, do pioruna…?!

– Jutro dostaniemy faksy z dodatkowymi zeznaniami – ciągnął Janusz. – Podejrzenia zaczęła budzić ta zgwałcona Hania, albo wymyśla nowe łgarstwa, albo jej się prawda wyrywa. W każdym razie wie więcej niż chciała się przyznać, i może się z niej to wydusi.

– Co usiłuje, wiem z pewnością – oświadczyłam stanowczo. – Czy nie jesteście głodni? Mogę usmażyć omlet z serem, bo pierogi rozgotowały się doszczętnie i w dodatku wykipiały, ale omlet pójdzie szybko.

Nie byli głodni, nie chcieli jeść, zażądali za to, żebym powiedziała, co wiem. Chętnie poszłam na tę zamianę.

– Strasznie ta Hania myśli, jak by tu obciążyć Wiesia. Przez zemstę. Odżałować nie może, że stworzyła mu alibi, a wycofać tego nie daje rady. Ale nie jest wykluczone, że latając za Wiesiem, natknęła się na coś interesującego i teraz dziko się stara powiązać to ze zbrodnią. Wierzyć jej nie należy, ale przydusić trzeba.

– Skąd to wiesz?

– Głupie pytanie. Widziałam ją, przy mnie składała donos, znam takie twarde, zacięte dziewuchy. Rękę sobie odetną, żeby faceta wrobić! Albo zaszantażować.

– Milczy z nadzieją, że on się ugnie?

– Coś w tym rodzaju. A on się trzyma. Więc zostaje jej tylko zemsta, której się nie wyrzeknie. Nie popuści.

– Może masz rację…

Staliśmy nad tobołem, możliwe, że coś myśląc, ale z pewnością nie wiedząc, co zrobić. Myśli Janusza mniej więcej odgadywałam.

– No i proszę – powiedziałam gniewnie. – I po cholerę to było wyciągać i rozkopywać? Moglibyśmy się nie przyznać, że w ogóle cokolwiek o tym wiemy, a teraz co? Pakujemy z powrotem i pchamy do samochodu? Ciągle się boję, że ktoś go ukradnie.

– Och…! – powiedziała Grażynka, wyraźnie popadająca w monotonię.

Janusz pokręcił głową, łypnął okiem na mnie, na znękaną Grażynkę, i wrócił wzrokiem do bilonu.

– Trzeba o tym powiedzieć – mruknął.

– Którym? Tym tutaj czy tamtym tam?

Zastanawiał się jeszcze przez chwilę.

– Załatwię to po kumotersku. I tak oficjalnie nas w tej sprawie nie ma. Ani ciebie, ani mnie, ani nawet Grażynki, oczyszczonej z podejrzeń. W każdym razie zwrot mienia będzie świadczył na korzyść sprawcy.

48
{"b":"100412","o":1}