Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Jakub

PS Nie mogę pozdrowić ani mojej żony, ani dzieci. Może kiedyś…

PPS Pisz na moją skrzynkę do instytutu. Chcę Twoje e-maile czytać nie tylko w Paryżu!

*

Od ich „pierwszego” wrześniowego dnia była w „swojej stajni” praktycznie każdego wieczoru. Tylko jeden raz znikła na kilka dni. Wtedy najbardziej odczuł, jak pustoszeje jego życie bez niej.

Nie wiedział, dlaczego wtedy znikła. To było około trzech tygodni po rozmowie telefonicznej i ich „pierwszej randce”. Najpierw rozmawiali długo wieczorem. Potem, gdy ona jak zwykle wróciła do domu, został jeszcze w biurze i napisał do niej e-mail. Tego dnia była rocznica śmierci jego ojca. Pomyślał, że to najlepszy dzień, aby jej o nim opowiedzieć. Napisał jej także wtedy o matce i o jej chorobie. O ich bliskości, o jej pokorze w przyjmowaniu swojego kalectwa, o jego podporządkowaniu się do życia przez osiem lat z kimś na wózku inwalidzkim, o radościach wspólnych wieczorów z matką, o niepotrzebnej i drażniącej go momentami wdzięczności jego braci „za poświęcanie się dla mamy w imieniu ich wszystkich”. W tym samym e-mailu – długo się wahał, czy to odpowiedni moment i czy jej tym nie urazi – napisał:

Śnią mi się ostatnio – a ja przecież jeszcze do niedawna nie miałem żadnych snów – Twoje sukienki i Twoje podziurawione staniki. W moich snach stajesz w butach na wysokich obcasach przede mną i przymierzasz je po kolei, pytając mnie o zdanie. Przy każdej kolejnej sukience i kolejnym staniku zapraszam Cię do tańca. Chociaż – potraktuj to jako ostrzeżenie (!) – ja zupełnie nie potrafię tańczyć. Godzinami nie mogę się zdecydować. W końcu naga podchodzisz do szafy, wyciągasz z niej habit zakonnicy i wkładasz go na siebie. Jest bardzo obcisły. Sutki Twoich piersi wypychają materiał. Zakrywam je moimi rękami i… i wtedy się budzę.

Ciekawe, jak Freud skomentowałby mój sen? Pewnie powiedziałby, że jest on „korektą niezaspokojonej rzeczywistości” albo coś podobnego…

Wróciła po kilku dniach. Wszedł po raz chyba setny tego dnia na czat i za sto pierwszym razem po prostu była.

Mogłabym dla Ciebie wkładać i zdejmować tysiąc staników i dwa tysiące sukienek. Mogłabym także dla Ciebie rozebrać się z habitu. Tylko nie proś mnie do tańca. Nawet w snach. Nie potrafię tańczyć. Ale się uczę. Obiecuję Ci, że się nauczę. I zatańczymy! Zobaczysz…

Tak postanowiłam i wykrzyczałam to całemu światu przedwczoraj na plaży w Świnoujściu. Mało kto to słyszał, bo był bardzo silny wiatr. Ale najważniejsze, że ja to usłyszałam.

Potem przez dwie godziny piłam z butelki moje ulubione bordeaux i pisałam list do Ciebie. Czasami płakałam. Pewnie przez to wino. Gdy butelka była opróżniona do ostatniej kropli, wepchnęłam do niej kartki z moim listem, zatkałam szczelnie korkiem i wrzuciłam do morza. Jestem pewna, że kiedyś ją znajdziesz, spacerując po jakiejś plaży, i przeczytasz mój list z dna butelki. Poznasz z łatwością, że to moja. List pachnie moimi perfumami, odcisnęłam na każdej stronie moje usta (specjalnie zabrałam szminkę na plażę), a do butelki oprócz listu wrzuciłam także małą białą muszelkę (tylko taką malutką dało się tam wepchnąć) i srebrny kolczyk, który zdjęłam z ucha. Zdjęłam także mój stanik, ale nie chciał przejść przez szyjkę butelki.

Byłyśmy z mamą w Świnoujściu przez kilka dni. Tam mieszka mój ulubiony wujek, młodszy brat mojego ojca, i tam także jest grób mojego ojca.

Lubię morze. Gdy byłam małą dziewczynką, to kiedy już przestałam chcieć być wychowawczynią w przedszkolu, marzyłam, by zostać marynarzem.

Potrzebny był mi ten wyjazd. Musiałam sobie w życiu poustawiać priorytety i odpowiedzieć sobie, co w życiu jest dla mnie ważne. Na początku listy ustawiłam teraźniejszość. Teraźniejszość jest od teraz dla mnie najważniejsza. Wcale nie przyszłość! Nie chcę już więcej na nic czekać. Nie chcę, aby ktoś wysłał do mnie SMS-a, wyznał mi miłość, napisał, że chce ze mną spędzić resztę życia, a potem okazało się, że pomylił numer telefonu.

Wrrrrróciłam i już teraz będę.

PS Wiesz, że nawet tam nad morzem myślałam o pani Siekierkowej? Są tacy mężczyźni lub takie kobiety, które chciałoby się sklonować. Dobrosławę Magdalenę Siekierkową z Biczyc koło Nowego Sącza chciałabym sklonować. Ma wielką skalę!

I od tego dnia już nieprzerwanie była. Po wieczorach z nią wracał do domu w Biczycach, siadał przy herbacie w kuchni i tęsknił. Nie za rozmowami. Tęsknił za nią.

Czy można za kimś tęsknić i cieszyć się tym? – zastanawiał się którejś soboty.

Obudziło go ujadanie psa w sąsiedztwie. Ostatni weekend przed Bożym Narodzeniem. Tej soboty nie musiał wstawać, aby pojechać do muzeum. Jego dyżur – weekendowe dyżury, kiedy było najwięcej odwiedzających, dzielił na przemian z kustoszką – przypadał tym razem w niedzielę. Bezskutecznie próbował zasnąć. Świtało.

Wstał, obmył twarz zimną wodą. Wyszedł z domu i ruszył drogą w kierunku chałupy Siekierkowej. Patrzył, jak igiełki szadzi oblepiają zastygłe w bezruchu pojedyncze źdźbła trawy. Zeschłe gałęzie i osty polukrowane spiczastymi kryształami, płoty spowite zamarzniętą mgłą. Bajkowe drzewa powleczone białą koronką, jaką widział na brzegach serwet pieczołowicie dzierganych przez jego matkę. Porcelanowy poranek w Biczycach. Odświętny jak góralskie dziewczynki maszerujące do pierwszej komunii.

Góry spowite poranną mgłą majaczyły w oddali. Mieszkał w Biczycach od urodzenia i odkąd pamiętał, zawsze zachwycał go i uspokajał widok gór. Świat dzięki nim miał swój porządek i swoją miarę. Wszystko przemijało, a majestatyczne góry zawsze były takie same.

To była dziwna zima. Bezśnieżna. Śnieg leżał tylko wysoko w górach.

Minął chałupę Siekierkowej i z głównej drogi skręcił w boczną leśną ścieżkę. Po kilkuset metrach przedzierał się przez ogołocone z liści, pokryte szadzią krzaki jeżyn do porośniętej stwardniałym od zimna mchem stromej skarpy. Gdy był małym chłopcem, przychodził tutaj czasami z matką. Matka wyciągała z siatki książkę, on kładł głowę na jej kolanach, zamykał oczy i wyobrażał sobie historie i miejsca, o których mu czytała.

Książki były dla jego matki substytutem świata, którego nigdy nie poznała, a za którym czasami tęskniła. Nie miała do nikogo żalu, że ten świat zna tylko z książek. Nie uważała, że cokolwiek poświęciła, żyjąc w Biczycach. Tak żyła jej matka i tak żyła także matka jej matki. Daleki świat był dla innych i pogodziła się z tą myślą. Zresztą daleki świat wydawał się jej nie tylko piękny i tajemniczy, ale także niebezpieczny i groźny. Opowiadała, jak pierwszy raz rodzice zabrali ją do Nowego Sącza na odpust. Była bardzo niespokojna, gdy oddalili się od Biczyc na tyle, że nie było słychać dzwonu na wieży kościoła. Gdy ona była dzieckiem, kościelny dzwon wyznaczał swym dźwiękiem odległość. Dla niej daleki świat zaczynał się już tam, gdzie nie mogła dosłyszeć tego dźwięku…

Usiadł na skarpie. Rozmyślał o Emilii. Jakie ma oczy? Jakie dłonie? Chciałby usłyszeć, jak wypowiada jego imię. Nie przez telefon! Ale tak naprawdę. Patrząc mu w oczy, gdy siedzi przy niej. I nie na jakimś wirtualnym krześle, na którym go sadza, ale na prawdziwym. Drewnianym. Z sękami i historią. Nigdy do końca nie opisała, jak wygląda. Nigdy także jak dotychczas nie przysłała mu swojej fotografii. Kiedyś nieśmiało – może zbyt nieśmiało – poprosił ją o to, ale gdy przez kilka kolejnych dni nie reagowała na tę prośbę, nie odważył się poprosić drugi raz.

Wiedział, że ma długie włosy, które zawsze przed jazdą konną musiała ciasno upinać, aby zmieściły się pod toczkiem. Wiedział, że ma zielonkawe oczy, wiedział, że ma długie dłonie, wiedział, że drugi palec u jej stóp jest o wiele dłuższy od pierwszego, wiedział, że zasypia na prawym boku twarzą do ściany, wiedział, że nigdy nie słodzi herbaty, wiedział, że uwielbia kisiel malinowy z pięcioma czubatymi łyżeczkami cukru, wiedział, że kąpie się w wannie napełnionej wodą tylko do połowy, bo „woda może kiedyś się skończyć”. Wiedział, że lubi być w łóżku, otulona po szyję kołdrą, gdy na dworze jest burza lub pada deszcz. Wszystko to i jeszcze innych tysiąc rzeczy wiedział o niej. I może dlatego, że wiedział to wszystko, tak bardzo za mało było jej w jego życiu.

60
{"b":"100399","o":1}