Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zmęczeni zasnęli na podłodze jej biura. Było już jasno, gdy Kinga go obudziła, podała mu plastikowy kubek z kawą. Przykryta tylko rozpiętym białym fartuchem, zbierała jego ubranie rozrzucone Po całym biurze. Siedząc na obrotowym krześle, uśmiechała się, gdy schylony zbierał kartki papieru leżące na podłodze i kładł je po kolei na jej biurku. Na koniec włączył jej komputer i przeniósł książki z półki regału, stawiając przy monitorze. Biurko wyglądało dokładnie tak samo jak w momencie, gdy wszedł tu wczoraj.

Był gotowy do wyjścia. Kinga wstała powoli z krzesła, podała mu rękę. Przed drzwiami poprawiła mu krawat i delikatnie przeczesała dłonią jego włosy. Gdy całował ją na pożegnanie, nagle odwróciła się do niego plecami, pochyliła się nieznacznie do przodu i wysunęła ręce do tyłu, aby pociągając za rękawy, mógł zdjąć z niej fartuch. Naga podniosła ramiona do góry, oparła obie dłonie na blacie drzwi, rozsuwając uda…

Większą część lotu z Waszyngtonu do Warszawy przespał. Z Okęcia zadzwonił do domu. Sylwia bez słowa podała telefon Ilonce. Wrócił do Gdańska pociągiem z Warszawy po południu w poniedziałek. Prosto z dworca pojechał do biura. Do wieczora pisał sprawozdanie z pobytu w NIH. Wrócił do domu około dwudziestej. Sylwia zamknęła się w sypialni. Ponad godzinę spędził z Ilonką. Sylwia wpadła do pokoju i wykrzyczała, że „jeden wieczór to zbyt mało, aby po czterech dniach nieobecności uspokajać swoje sumienie i bawić się z dzieckiem, które dawno już powinno spać”. Ilonka zaczęła płakać. W nocy wstał z kanapy, ubrał się i zszedł do piwnicy po walizkę. Spakował swoje książki, kilka koszul i bieliznę. Z łazienki zabrał przybory do golenia. W kuchni wypił kawę. Na stoliku zostawił dokumenty i kluczyki do samochodu. Postawił spakowaną walizkę przed drzwiami w przedpokoju i wszedł do pokoju Ilonki. Usiadł na jej łóżku. Nigdy dotąd tak nie płakał jak przez tę godzinę, gdy siedział nad ranem w pokoju swojej córki. Przed piątą rano zamówił taksówkę. Wiedział, że o piątej strażnicy w instytucie otwierają drzwi.

Na razie mieszka tutaj, w tym pokoju. Gdy późnym wieczorem przejdzie wzdłuż korytarza i upewni się, że nikogo już na piętrze nie ma, zamyka drzwi swojego biura na klucz, wyciąga materac z szafy i kładzie go na podłodze. Każdego dnia nastawia budzik na piątą rano i wstaje. Myje się w toalecie na końcu korytarza i zaczyna swój dzień. Dwa razy w tygodniu idzie na dworzec wziąć prysznic. Tak nie może żyć. To jest poniżające. Chciałby wynająć małą kawalerkę, najlepiej w pobliżu instytutu.

Spotkał się z Sylwią kilka razy, odkąd się wyprowadził. Ona zachowuje się jak prokurator, który czyta akt oskarżenia, tyle że prawdziwy prokurator nie płacze i nie ma prawa oskarżonego zwymyślać. Za każdym razem obiecuje sobie, że będzie spokojny, i za każdym razem, jak dotychczas, łamie to przyrzeczenie. Jeśli siłę związku emocjonalnego z jakąś osobą mierzyć złością i żalem wobec tej osoby, to jego związek z Sylwią jest ciągle bardzo silny.

Wyprowadził się, ponieważ uważa – to brzmi jak banał z porad przyuczonych amatorów psychologów w tanich kobiecych czasopismach – że ich oddalenie jest jedyną i ostatnią szansą, aby zatęsknili za sobą i się w końcu odnaleźli. Na razie tęskni tylko za Ilonką.

Nie kontaktuje się z Kingą. To okrucieństwo z jego strony, ale uważa, że tak będzie lepiej dla wszystkich. Dla Kingi także. Jeśli sypia na materacu w biurze i ma na powrót zatęsknić za życiem, z którego się wysupłał, to nie wolno mu tęsknić za życiem, które opiera się w dużej mierze na przesianej z plew codzienności, erotycznym zafascynowaniu dwadzieścia lat młodszą kobietą, która go podziwia i pożąda. Sam wie, że taka chemia oparta wyłącznie na podziwie i pożądaniu kończy się bardzo szybko. I jego wiedza wywodzi się z tego okresu w jego życiu, gdy fascynował się bardziej filozofią niż chemią. Wie doskonale, że źródłem uroku nowych znajomości jest nie tyle znużenie dawnymi ani przyjemność odmiany, ile przykrość, że znajdujemy zbyt mało podziwu u tych, którzy nas zanadto znają. Dajemy się wtedy skusić nadziei, iż znajdziemy go więcej u tych, którzy nas znają mniej. On nie jest jeszcze pewny, czy uległ tylko tej pokusie. A chciałby być pewny, że tak właśnie jest. Że to głównie ta pokusa wpychała go do jej łóżka w Sztokholmie i na lub pod jej biurko w Baltimore. To może schizofreniczne, ale tak właśnie mógłby najlepiej opisać swoje rozdarcie, które obecnie przeżywa.

Chciałby być pewny, że te przeżycia, których dostarcza mu Kinga, nie są jak pierwsza porcja heroiny, którą wstrzykuje sobie w żyłę niewyleczony narkoman, gdy po dwóch latach wychodzi z więzienia. Bardzo częsta ta pierwsza porcja, o której marzył w swojej celi, jest aż tak przedawkowana, że staje się także ostatnią w jego życiu. Wie to z pierwszej ręki, ponieważ w NIH zajmują się mózgami takich ekswięźniów narkomanów po ostatnim strzale. On nie miał z Sylwią żadnych przeżyć od ponad dwóch lat i może być, że gdyby po nocy w Baltimore zmieszali koktajl z jego mózgu, to zarejestrowaliby takie same wyniki.

Sylwia utraciła z biegiem czasu swój cały podziw dla niego. Mężczyzna, którego przestaje podziwiać kobieta, z którą zasypia i z którą chce się budzić rano, czuje się porzucony. Nieważny. Zepchnięty na sam koniec listy nieistotny facet kręcący się wieczorami po kuchni. On także tak się poczuł. Ale pomimo jego pokaleczonego ego to nie jest najgorsze. Taki podziw można przecież odzyskać. Najgorsze jest to, że stracił u Sylwii – tak mu się wydaje – także cały szacunek. I gdy w domu, który przypomina mu emocjonalne igloo, będą coraz częściej i coraz głośniej obijali się o siebie swoimi skorupami, to może stracić szacunek także u córki.

Dlatego uwierzył swojej intuicji i amatorom psychologom z kobiecych gazet i postanowił na jakiś czas oddalić się od Sylwii. Może ona przez to zauważy jego brak, może on zauważy to, co mógłby stracić i co naprawdę jest dla niego najważniejsze. Wcale nie jest pewny, czy dobrze postąpił. Może błądzi i wróci do punktu wyjścia. Sądzi jednak, że lepiej być pewnym siebie, błądząc, niż niepewnym, mając rację.

Może nie ma racji. Może ryzykuje zbyt wiele. Może Sylwia potraktuje to jako ostateczny dowód na to, że ich rodzina nie ma dla niego już żadnego znaczenia, a ta cała filozofia „oddalenia, aby się przybliżyć” to tylko jego kolejny, tym razem najbardziej perfidny pretekst, aby mieć jeszcze więcej czasu na „robienie kariery, udowadnianie, że zawsze i wszędzie musi być najlepszy, zdobywanie kolejnych wyróżnień, pochwał, tytułów naukowych, medali, których nie ma już gdzie na nim przywieszać, podstawianie pleców do poklepywań, aby zapchać swoją próżność, która jest jak dziurawy balon, z którego schodzi powietrze już w godzinę po jego nadmuchaniu”.

Jeżeli nawet tego tak nie potraktuje i w duchu zgodzi się z nim, i przystanie na to czasowe oddalenie, sama widząc w tym szansę, to i tak nie powstrzyma się i przy najbliższej okazji wyrzuci z siebie ten monolog o próżności. Będzie mu przy tym znowu przykro i znowu poczuje bezsilność. Nigdy nie zapychał swojej próżności. Nigdy mu na tym nie zależało. Każdy, oprócz Sylwii, kto go zna, nie zdobyłby się na taki zarzut. Nawet jego wrogowie. I ci polityczni z przeszłości, i ci obecni ze świata nauki, w którym się porusza. Kolejny medal dla kogoś, kto jest łajdakiem, i tak nie zmieni faktu, że ten dalej pozostanie łajdakiem. Ale on – ma prawo tak sądzić – nie jest łajdakiem i nie ma już więcej siły, aby to udowadniać. Może jest chorobliwie ambitny, może momentami egocentryczny, ale z pewnością nie jest próżnym łajdakiem. Nigdy dotychczas w swoim życiu nie był, nie będzie i także dzisiaj nie jest „w absolutnej władzy cudzego uznania”, jak to szyderczo formułuje Sylwia. On nigdy nie uginał się przed żadną władzą. I Sylwia musi to wiedzieć lepiej niż kto inny.

Potrzebuje nowych wyzwań i potrzebuje poczucia sukcesu. To prawda. Tak samo jak prawdą jest to, że po każdym sukcesie ma natychmiast nowe pragnienia. Tak naprawdę, to już nawet przed nim. Gdy człowiek wspina się na jakiś szczyt, to nagle, będąc tuż pod nim, zaczyna wyraźniej widzieć inne szczyty, które go otaczają. Te znacznie wyższe. Z dołu ich w ogóle nie widać lub są bardzo niewyraźne. Tam u góry są wyraziste i tym, że są wyższe, denerwują. I samą tylko swoją obecnością odbierają całą radość wchodzenia na ten swój obecny. I będąc już na wierzchołku swojego, zamiast poczuć spełnienie, czuje się tęsknotę za tymi wyższymi. Przynajmniej on tak czuje. Ale to nie wynika z próżności. Dla niego brak czegoś, czego się bardzo pragnie, jest nieodzownym elementem szczęścia. Sądził, że Sylwia potrafi to zrozumieć i zaakceptować.

40
{"b":"100399","o":1}