Nie powiedział przy tym wielu innych dużo bardziej interesujących rzeczy. Tych, które nie dotyczą zwykłej fizjologii, ale dotykają czegoś, co wszystkim kojarzy się z emocjami, duszą, świadomością, a więc poprzez to z religią. Nie powiedział na przykład tego, że ludzie kochają dzięki (neuro)peptydom. Że Boga, którego wcale nie musi być, ale którego można mimo to kochać, kochają także właśnie dzięki nim. Jego brat takimi peptydami się zajmował – odpowiedzialnymi za przeżywanie emocji. W książkach z farmakologii, które Marcin czytał, gdy chciał zrozumieć swój lęk, większość odnośników dotyczyła prac naukowych zagranicznych autorów. Jeśli cytowano kogoś z Polski, to głównie jego brata. Niezwykłe uczucie – czytać swoje nazwisko na stronach tych książek. Pamięta, że gdy zdarzyło się to pierwszy raz, wybiegł podniecony z czytelni i z automatu telefonicznego w holu natychmiast zadzwonił do brata. Błażej zupełnie zignorował to, co chciał mu powiedzieć. Że jest dumny, że go podziwia, że mama z pewnością się ucieszy. Przerwał mu po trzech pierwszych zdaniach.
– Marcin, po jaką cholerę czytasz takie książki? – zapytał zaniepokojony. – Czy coś się stało? Po co bierzesz te prochy?
Nie powiedział mu nic o swoim lęku. Wstydził się. Skłamał, że trafił na tę książkę zupełnie przypadkowo, że usłyszał o niej od kolegi. Że u niego wszystko w porządku. Gdy odłożył słuchawkę, zastanawiał się, czemu tak zrobił. Czemu nie powiedział mu o tak po prostu: „Słuchaj, Błażej, jestem od jakiegoś czasu jak warzywo, które odczuwa tylko lęk. Boję się zasnąć i boję się obudzić. Skrzywdziła mnie kobieta. Połykam tabletki, aby się nie bać. A jednocześnie boję się, co te tabletki ze mnie zrobią. Chcę wiedzieć, czego się lękam, i chcę zrozumieć, dlaczego po tych tabletkach jest mi na krótki czas lepiej. Dlatego czytam takie książki. Tylko dlatego”.
Nie. Tego nie powiedziałby nikomu bliskiemu. Także swojemu bratu. Może nawet szczególnie jemu. Górale nie powinni się bać.
Trzy dni później w portierni akademika czekała na niego duża pękata koperta. Błażej przysłał mu odbitki wszystkich swoich artykułów dotyczących szczególnych peptydów, które nazywał „molekułami emocji”. Wzorami chemicznymi opowiadał, jak to się dzieje, że ludzie czują wstręt, rozkosz, smutek, przywiązanie, tęsknotę, podniecenie lub wstyd. Opisywał mechanizmy reakcji, w których te molekuły biorą udział. Marcin długo siedział ze słownikami i mozolnie tłumaczył teksty artykułów – większość była po angielsku – starając się zrozumieć każde słowo.
Obraz, który się wyłonił z tego, co zrozumiał, zachwycił go i przeraził jednocześnie. Odczuwanie jest możliwe prawie wyłącznie dzięki ułożonym z aminokwasów peptydom, a te, aby dotrzeć do komórek w mózgu, muszą znaleźć na ich powierzchni rodzaj otworu, przez który mogłyby przecisnąć się do wnętrza komórki. Taki otwór przypomina dziurkę od klucza i znajduje się w pływających na powierzchni komórki receptorach, które nie są niczym innym, jak tylko dużymi białkami. Peptyd przeciśnie się do środka komórki jedynie przez pasującą do niego dziurkę od klucza w receptorze. Insulina nie będzie pasowała do receptora, który przepuszcza przez swoją dziurkę od klucza oksytocynę. Gdy taki peptyd znajdzie się już w środku komórki, następuje cały łańcuch reakcji, które przekładają się na to, co ludzie nazywają odczuwaniem. Czerwienią się policzki, gdy jesteśmy zawstydzeni, serce bije szybciej, gdy jesteśmy podnieceni, mamy uczucie bezpieczeństwa lub nawet błogości, gdy peptydem, który przecisnął się przez receptor, jest coś, co swoją strukturą przypomina morfinę. „Morfinę” wytwarzaną wewnętrznie w mózgu, a nie tą wstrzykiwaną z ampułki przez lekarza lub pielęgniarkę. Takich wewnętrznych narkotyzujących „morfin” wytwarza mózg człowieka mnóstwo. A także innych peptydów, które w swoim działaniu podobne są do innych narkotyków. To one przekładają się na emocje. Dzięki nim tak naprawdę czujemy oszołomienie i fascynację, gdy jesteśmy zakochani. Także dzięki nim odczuwamy pragnienie bliskości. Pragnienie tak mocne, że chcemy się rozbierać i dotykać.
Przez swoje podobieństwo do narkotyków powodują to, co wywołać mogą wszystkie narkotyki: uzależnienie. To podobieństwo chemii emocji do chemii narkotyków było z jednej strony zdumiewające, a z drugiej niebezpieczne. Myśl, że heroina i miłość tak naprawdę na poziomie mózgu funkcjonują według tego samego schematu, była sama w sobie oszałamiająca. Przecież Bóg powinien wiedzieć, iż ludzie bardzo szybko zorientują się, że ich receptory przez swoje dziurki od klucza przepuszczą nie tylko wewnętrzne „poprawne” peptydy, ale znajdą sobie namiastki! I na dodatek będą one wszędzie pod ręką. W soku niedojrzałych makówek i ich łodyg, w liściach koki, które Indianie żuli już trzy tysiące lat temu, w suszonej konopi indyjskiej, którą muzułmanie palili już w starożytności. Ponieważ ludzie żyją tak naprawdę tylko po to, aby przeżywać emocje, jasne musiało być, że szybko odkryją działanie tych roślin. A gdy zaczną tworzyć naukę chemii, nie będą im nawet do tego potrzebne żadne rośliny. Sami sobie zsyntetyzują gazy, proszki i płyny pełne emocji. Niektóre z nich będą potem sprzedawać w aptekach.
Nagły brak emocji – podobnie jak brak narkotyków odczuwany przez ćpuna – powoduje symptomy odstawienia. Magda, dziewczyna z bandażem na przegubie dłoni z poczekalni u psychiatry w Katowicach, nie chciała nic innego, niż tylko mieć dostęp do substancji, którymi mogłaby zapchać chociaż na krótki czas swoje receptory w mózgu!
Gdy Marcin czytał to wszystko, zaczynał rozumieć, jak działają kolorowe tabletki. Składnikami tych tabletek zapychał receptory swojego mózgu. Z jakiegoś powodu wszystko, co przeżył „po Marcie”, zaburzyło mu funkcjonujący dotychczas poprawnie jego chemiczny mózg i te tabletki, na krótko, przywracały tę utraconą równowagę. Nie rozumiał jedynie, dlaczego akurat symptomy odstawienia w jego przypadku przejawiały się wyłącznie jako paniczny lęk.
To, co jednakże najbardziej poruszyło go i dało mu najwięcej do myślenia po lekturze artykułów brata, dotyczyło czegoś o wiele ważniejszego niż zwykłych zapisków laboranta na temat chemicznej teorii emocji z miłością włącznie. Jego brat, jak sam to nazywał, „kleił” o wiele ważniejsze peptydy. I właśnie z ich powodu zapraszany był do najbardziej renomowanych instytucji naukowych na całym świecie. Każda z tych instytucji chciała, aby kleił je u nich, kusząc dostępem do najlepszej aparatury i najbardziej uznanych mózgów pracujących w tej samej dziedzinie. Jak Sylwia znosiła nieustanne wyjazdy męża? W porównaniu z Błażejem nawet marynarzy można było nazwać bywalcami w domu.
Peptyd, którym zajmował się Błażej, miał zapchać dziurkę od klucza w wyjątkowym receptorze. Receptor ten znajdował się nie tylko na powierzchni komórek mózgu, ale przede wszystkim na komórkach limfocytów w układzie immunologicznym każdego człowieka. Wirus HIV, gdy patrzeć na niego pod mikroskopem elektronowym, przypomina jeża. Igły tego jeża są proteinami, które idealnie pasują do receptorów na limfocytach. Do zakażenia HIV dochodzi wtedy, gdy te proteiny połączą się z białkiem receptora, prześlizną się do wnętrza limfocytu i praktycznie go zabijają. Gdyby udało się „skleić” peptyd, który także pasowałby do receptora na limfocycie, i zapchać nim jego dziurkę od klucza, zablokowałoby się drogę dla HIV! Taki mechanizm działał doskonale na receptorach komórek mózgowych. Opisywały to wszystkie podręczniki farmakologii. Wystarczyło wstrzyknąć kilka miligramów naloxanu, aby uratować życie narkomanowi, który przedawkował heroinę i zapadł w stan śpiączki. Magicznie działający naloxan blokował receptory heroiny na neuronach w mózgu, zamykając drogę cząsteczce narkotyku. O tym wiedzieli nawet policjanci w każdym większym amerykańskim mieście znajdujący nieprzytomnych narkomanów w toaletach dworcowych. Nie nosili wprawdzie ze sobą strzykawek z naloxanem, ale wzywając karetki pogotowia, prosili, aby sanitariusze zabrali go ze sobą.