Szymon pokazał mi konie w Internecie! Jest ich tutaj tyle, że nie wiem, od czego zacząć.
Mam nadzieję, że radzisz sobie w tej Warszawie.
Serdecznie Cię pozdrawiam
wujek Marcin (ten z Biczyc)
W drodze do domu czuł, że coś zmieniło się tej nocy w jego życiu. Włączył radio w samochodzie. Muzyka. Odruchowo wyciągnął rękę, aby wyłączyć. Nie, dzisiaj nie… – pomyślał. Dzisiaj właśnie chciał słuchać muzyki.
Jeszcze było ciemno, gdy obudziło go bicie zegara w pokoju matki. Nie zdarzało mu się to dotychczas w ostatnich miesiącach. Próbował ponownie zasnąć. Nie mógł. Było zbyt wcześnie, by jechać do muzeum. Wyłączył budzik, wstał i poszedł do kuchni. Nastawił wodę w czajniku. Słyszał szczekanie psów w oddali. Spojrzał przez okno. Góry czerniały na tle szarości budzącego się dnia. Wyszedł przed dom. Chłód obudził go i otrzeźwił. Nagle usłyszał niewyraźny przytłumiony glos dochodzący z podwórka. Przez chwilę nie potrafił go zlokalizować.
Zapomniał wyłączyć radio!
Muzyka. Przecież słuchał w nocy muzyki w samochodzie.
Uśmiechnął się. Wrócił do mieszkania, zdjął klucz z haka na framudze. W komórce pod stertą książek i czasopism znalazł stare radio, które po śmierci matki spakował w karton i wyniósł. Dotychczas nie potrzebował radia, bo mogłoby zakłócić jego poranną smutną ciszę. Denerwowałoby roześmianym głosem spikerów, którzy nie wiadomo dlaczego przekonywali wszystkich o tym, że wstaje nowy dobry dzień. Irytowałoby reklamami czegoś, czego nigdy nie będzie potrzebował. Drażniłoby muzyką. A teraz poczuł, że chce znowu słuchać muzyki. Od wczorajszej nocy znowu chce. Ustawił radio w kuchni na kredensie.
Muzyka…
Zaczynało świtać. Ze stolika nocnego przyniósł swój zeszyt z napisem „Internet”, usiadł z herbatą przy stole i zaczął czytać.
Tego dnia był w muzeum przed wszystkimi. Wbiegł schodami do swojego biura, rzucił kurtkę na krzesło i natychmiast włączył komputer. Rozczarowany wpatrywał się w ekran. Karolina nie odpowiedziała. Znalazł leżącą przy klawiaturze wizytówkę. Wybrał numer telefonu do Warszawy.
– Dzień dobry, Karolinko – powiedział, gdy tylko ktoś po drugiej stronie odebrał telefon. – Czy dostałaś…
Męski głos przerwał mu w połowie zdania:
– Karolina wraca dzisiaj z Nowego Jorku. Będzie w biurze dopiero po południu. Czy życzy sobie pan, aby coś jej przekazać?
– Przekazać? Nie, nie trzeba… to nie jest ważne. Przepraszam. Do widzenia.
Odłożył szybko słuchawkę, zawstydzony swoją niecierpliwością. W tym momencie usłyszał pukanie do drzwi.
– Proszę wejść! – krzyknął zniecierpliwiony.
Kustoszka muzeum, pani Mira, stanęła w drzwiach. Widać było po wyrazie jej twarzy, że jest zdenerwowana.
– Panie dyrektorze, przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałam tylko zapytać, czy wszystko w porządku…
Zdziwiony, spojrzał na nią uważnie.
– Oczywiście, że w porządku. Dlaczego pani pyta?
– Nigdy nie przychodzi pan tak wcześnie do muzeum, poza tym… – Zaczerwieniła się. – Alarm w sali ikon nie był włączony. Nie wiem, co się stało. Wczoraj przed wyjściem jak zawsze włączyłam, a dzisiaj był wyłączony.
Poczuł się jak mały chłopiec przyłapany na kłamstwie. Odwrócił głowę do ekranu komputera, by nie mogła widzieć wyrazu jego twarzy, i powiedział:
– Widocznie zapomniałem włączyć. Wczoraj w nocy byłem w tej sali. Musiałem przez roztargnienie… no wie pani… musiałem zapomnieć.
Uśmiechnęła się.
– Tak? To pan? A tak się martwiłam. Sprawdziłam całą salę. Nic nie zginęło. Ale chciałam się upewnić. Ja także czasami oglądam nasze ikony w nocy, gdy jedynie światło z holu oświetla tę salę. Prawda, że są wtedy zupełnie inne? – Podeszła bliżej i stanęła za jego plecami. Czuł zapach jej perfum.
– Tak. Ma pani rację… są… są zupełnie inne – odpowiedział cicho.
Położyła na blacie biurka owinięty w folię notatnik.
– Znalazłam to na kaloryferze przy wejściu do sali z ikonami. Pewnie pan go tam wczoraj w nocy położył i zapomniał zabrać.
– To nie jest mój notatnik – powiedział. – Wczoraj w nocy pokazywałem ikony bratankowi i jego koleżance. To ona musiała go przez roztargnienie zapomnieć. Dziękuję bardzo. Będę pani wdzięczny za dyskrecję – dodał, patrząc jej w oczy.
Nagle zauważył, że pani Mira nie jest jak zwykle w swoim szarym kostiumie. Miała na sobie oliwkowy roboczy fartuch kończący się wysoko nad jej kolanami. Włosy spięła w kok. Wyglądała zupełnie inaczej. Miała długą smukłą szyję. Zawsze lubił, gdy Marta upinała włosy do góry.
– Czy robi pani dzisiaj miesięczną inwentaryzację? – zapytał, patrząc na jej fartuch.
– Nie. Zapomniał pan? – Roześmiała się. – Przecież wysyłamy dzisiaj ikony do Gdańska. Pakujemy je z panem Romanem w skrzynie. Samochód będzie około południa. – I kładąc wydrukowany dokument na jego biurku, dodała: – Czy mógłby pan podpisać protokół wysyłkowy?
Zawstydził się. Drugi raz tego dnia przyłapała go na roztargnieniu.
– Ależ tak… oczywiście. Dzwonili kilka dni temu do mnie… – Próbował ukryć zmieszanie.
Podpisał dokument bez czytania. Podając go pani Mirze, spojrzał jej w oczy i powiedział:
– Powinna pani częściej spinać włosy w kok…
Zaczerwieniła się. Wzięła od niego protokół, wsunęła w skoroszyt, odwróciła się i bez słowa wyszła, zamykając drzwi.
Wyłączył komputer i zapakował notatnik do swojej skórzanej torby. Postanowił, że wieczorem zadzwoni do Szymona i mu o tym powie. Zszedł na dół. W sali ikon pod oknami stały niewielkie drewniane skrzynie ponumerowane białą farbą. Kustoszka uśmiechnęła się, gdy wszedł.
Do południa spakowali wszystkie ikony. Na ścianach zostały ciemne od kurzu prostokąty. Kiedy późnym popołudniem samochód z Gdańska wyjechał za bramę muzeum, Marcin zapukał do drzwi kustoszki i zapytał:
– Czy mógłbym z panią wypić herbatę… – zawahał się przez chwilę -…pani Mirko?
– Ależ oczywiście… panie dyrektorze – odpowiedziała, zapinając guziki fartucha i poprawiając włosy.
Po raz pierwszy był w tym pokoju. Zobaczył mnóstwo kwiatów doniczkowych na parapetach, na biurku, a nawet na podłodze. I półki z książkami na wszystkich ścianach. Drzwi pokryte były przypiętymi pinezkami arkuszami papieru z dziecięcymi rysunkami. Każdy z rysunków miał datę wpisaną pomarańczowym mazakiem. Na biurku oprócz segregatorów, kalendarza i otwartej książki stała oprawiona w grubą mahoniową ramę duża fotografia uśmiechniętej dziewczynki bawiącej się z psem.
– Mam tylko zieloną herbatę – odezwała się pani Mira, wysuwając szufladę biurka. – Pije pan zieloną?
– Z przyjemnością wypiję – odpowiedział.
Wyjęła torebkę z herbatą i podeszła do elektrycznego czajnika stojącego na parapecie okna.
– Śliczna mała – rzekł, biorąc w dłonie fotografię z biurka. – To pani córeczka? Jak ma na imię?
Stała odwrócona do niego plecami i wsypywała herbatę do szklanek.
– Agnieszka. Umarła trzy lata temu.
Wpatrzony w fotografię, stał osłupiały. Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Odstawił powoli zdjęcie na biurko, w to samo miejsce. Dokładnie w to samo. Tak jak gdyby to, czy ta fotografia będzie stała dokładnie w tym samym miejscu, miało jakieś niezwykłe, absolutnie najważniejsze znaczenie. Słyszał bulgotanie wrzącej wody w czajniku. Podszedł do parapetu. Uprzedził panią Mirę. Wziął czajnik do ręki i nalał wodę do jednej ze szklanek. Odstawił czajnik. Chwycił jej dłoń, uścisnął i powiedział:
– Tak bardzo mi przykro. Nie wiedziałem. Ja przez wszystkie te lata nawet nie wiedziałem, że ma, to znaczy… że miała pani córeczkę. Jest mi tak bardzo przykro… Proszę mi wybaczyć.
Odwrócił się i wyszedł.
Pojechał do miasta. Zatrzymał się przy pierwszej napotkanej restauracji. Zamówił kieliszek wódki. Potem drugi.
„Agnieszka. Umarła trzy lata temu”.
A on, do cholery, myślał, że to on w tym mieście przeżył największy ból tego świata! Co za bezgraniczna arogancja! Ciekawe, kiedy ona zaczęła słuchać znowu muzyki? Może nie potrafi słuchać do dzisiaj?