* * *
Nie umieraj… – taką audycję nadają w radiu. „Nie umieraj, razem zwalczymy naszą wspólną śmierć” – społeczna akcja charytatywna radia Zet i polskich muzyków rockowych. – Nie umieraj – powtarza radio, a potem jakby spiker gubi wątek, bo pomyliły mu się kartki. Nie umieraj – mówi – to wszystko moja wina.
Wtedy znowu klamka uchyla się i pojawia się szpara, przez którą bezczelnie podglądywuję, co jest na zewnątrz. Być może nawet rodzę się właśnie, wyglądam na świat z mojej matki, lecz nie podoba mi się to, co tu się dzieje. Otóż nie jest to zwykły sufit, tylko sufit ruchomy, sufit przewija się na moich oczach, świetlówki znikają i pojawiają się na powrót, gdyż może jesteśmy teraz w interaktywnej fabryce świetlówek. I raptem są też różne twarze, jest hałas. To wszystko moja wina – tłumaczy ktoś z płaczem – będę teraz już tylko z tobą, tylko nie umieraj, przecież nie o to tu chodzi, tu chodzi, żeby się dobrze bawić… A to wszystko były takie żarty… tak naprawdę to nie byłam z nikim, ani z Lewym… ani z tym całym dźwiękowcem… zrozum to, tak tylko żartowałam, żeby cię rozzłościć, idioto… a teraz wszystko będzie dobrze…
Nie umieraj, Silny, to mówisz ty, Magda, mówisz to przez telefon, mówisz to przez megafon. Jest to kolejna twa fanaberia, kup mi fajki, kup mi rajtki, nie umieraj. Jeśli możesz, nie umieraj. Nie umieraj, jak chcesz, by było między nami fajnie. Bądź kolegą, nie umieraj, bo mam akurat umówione solarium, nie mam teraz czasu na grożenie, może później. Zadzwoń do mnie pod wieczór i przysięgnij, że tak żartowałeś i nie umarłeś, już zaraz dosłownie lecę, ale obiecaj wpierw, że to wszystko nieprawda.
Chcę coś myśleć, lecz nie. Żadnego myślenia, mam zabronione myślenie, co mam chęć coś pomyśleć w jakimś temacie, to radio z wyrwaną anteną nadaje ekstraciekawą przyrodniczą audycję o wietrze, że wiatr wieje. Że wieje. To jest relacja live nadawana z miasta, początkowo był jakiś reporter na żywo, proszę państwa, nie słyszą mnie państwo, lecz jesteśmy świadkiem niezwykłego zjawiska, w całym mieście wieje wiatr. Pojawił się z zachodu i wyrwał już wszystkie flagi biało-czerwone. Mimo iż mnie państwo nie słyszą lub nie słyszą mnie wcale, zaznaczę, że już osiem osób utraciło włosy, a liczba osób, które zostały zaginione jest ciągle nie znana. Wiatr skręca właśnie w lewo, odrywa balkony od wieżowców. Pojawiły się pogłoski i nadinterpretacje, jakoby wiatr ten został skonstruowany przez Niemców, którzy chcą urządzić tu poligon, a na pozostałościach domów urządzić ścianki alpinistyczne dla oddziałów specjalnych. Wiatr wieje na niespotykaną skalę, nie da się porównać nawet z wiatrem z 1997, o którego nasłanie na Polskę rząd obciąża Moskwę.
Tu relacja urywa się, może redaktor się przewrócił, to nic, dostanie medal, dostanie pośmiertnie Order Uśmiechu i kompas od polskiego rządu na uchodźstwie za szczególny nonkonformizm w służbie prawdy. Wiatr strąca radio z szafki i teraz wyemitowany zostaje wielogodzinny przegląd przez wszystkie rodzaje wiatru, jakie istnieją. Bardzo ciekawe, każdy wieje w inną stronę i wyrywa co innego, czego nie widać, ale słychać.
Jak stąd wyjdę, to jak Boga kocham. Kupię sobie taki wiatr może. wpierw amatorsko, a później już profesjonalnie zawodowo, jak ktoś mi nie podpasuje, temu nasię wiatr na chatę, i do widzenia, instalacja zerwana, sprzęt RTV wywiane, kobiecie widać majtki, dzieci z przewianym uchem, a ja siedzę i steruję dżojstikiem, popijam browcem, Magda się rozbiera, lecz ja mówię, no gdzie, weź się lecz z tym tyłkiem, nie widzisz, że teraz jestem poważnie zajęty, zarabiam pieniądze, odzyskuję dług jednemu kolesiowi?
To są moje marzenia, wszystkie utrzymane w tonacji biało-białej, ktoś mógłby z tego film zrobić i sprzedawać jako uniwersalny film video „Moja Pierwsza Komunia”. Na tym można by zrobić interes, wkładu tyle, co z offu doprawić jakiś podkład muzyczny, pochodzić po parafiach, posprzedawać, nikt by nawet nie wyczaił, że to nie jego dzieci, gdyż wszystko by było białe równomiernie, niby że takie na maksa zbliżenie.
Nie trzeba było umierać, mówię sobie, teraz nawet nie wiem, na czym stoję. I gdyby choć jedna uczciwa osoba by się znalazła, co by mi powiedziała, kurwa, prawdę. Czy żyję. Jak żyję, to spoko. Jak nie żyję, to owszem, zaboli, będzie przykro, lecz jakoś to zniosę. Lecz w ten sposób, nie wiedziawszy w ogóle, o co tu chodzi, dłużej nie wyrobię. Iż me sny, me haluny, co sobie dobrze zdaję sprawę, że wykipiały całkiem, zalały wszystko wokół, teraz już tu mamy granicę ruchomą i święto ruchome mogące pojawić się w dowolnym miejscu i momencie niczym wysypka. Już nic nie czaję, czy to jest prawda, czy nie, cokolwiek wyciągnę rękę i pomacam, jest zrobione z prześcieradła, dokładnie to już wybadałem. Jak oni mnie tu robią w chuja, posiali na mnie prześcieradło, gleba jasna, ale żyzna i teraz prześcieradło pięknie się rozrasta, salowa przychodzi i obcina regularnie, lecz ono i tak zarosło już wszystko, wypełzło przez okno i uderza na miasto.
Gdy tak zdaję sobie z tego sprawę, wtem zachodzi taki numer. Powaga. Zmiędzy prześcieradeł, zmiędzy pergaminów wyłania się nikt inny jak Masłoska. Może wyciągnęła mnie właśnie z szuflady, otworzyła kopertę, położyła sobie na stół, siedzi i patrzy. A jak zacznę się ruszać, to ona we wrzask i trzaśnie mnie jakąś książką. Tyle jeszcze kojarzę, że to ona. Lecz muszę to powiedzieć, iż ona wygląda gorzej jeszcze ode mnie, o matko. Że ja wyglądam być może źle, to jest logika, związki przyczynowo-skutkowe w przyrodzie, lecz dlaczego ona. Spuchnięta czajna tałn, dostała pracę w Berlinie Zachodnim i robi się na Japonkę, ostatnio płacze sobie trochę w wolnych chwilach o mój wypadek, by bardziej wyglądać egzotycznie. Och, ależ mi cię żal, moja piękna, niby ty mi to wszystko wyrządziłaś, lecz ja ci przebaczam, porozumienie ponad podziałami, ja odeszłem, lecz to nie znaczy, iż ty również masz o to płakać, upijać się flegaminą i robić sobie zamach na kable. Siedź tu sobie, czytaj książeczkę, ja nie mam nic przeciwko, ja się jeszcze przesunę, jeszcze się ciebie spytam, co czytasz, choć w duszy serca gówno mnie to obchodzi.
A, takie jedno opracowanie lektur szkolnych, jak chcesz wiedzieć. Bo uczę się do poprawkowej – mówi wtem ona, co mnie szokuje do reszty, że tym bardziej zapominam już, w jakim mówiłem kiedyś języku.
Mogę ci nawet na głos poczytać, jak masz chęć – mówi ona, taka jest dobra, takie ma raptem dobre serce, dokarmia sikorki, ściera śliną wulgarne napisy w windzie, proszę proszę, niewidzialna ręka odbita z całej pety na mej twarzy. I ku memu zdziwieniu czyta mi w skrócie różne książki, czasem nawet ciekawe to są historie, cała Polska czyta dzieciom, a czy ty czytasz swemu dziecku? Szczególnie mnie rusza jedna taka baśń, co jeden gość, Zenon z imienia, dostaje w pysk kwasem na odlew, co za hardkor, myślę sobie, to pewnie gra wstępna, a potem jest już tylko bardziej, lecz tego już nie napisali, gdyż to było politycznie nierentownie. Ja staram się dawać Masłoskiej znaki kciukiem, czy dany bohater ma zginąć czy przeżyć, lecz ona zawsze na złość mi przeczyta inaczej niż ja chcę, co za niereformowalna cipa, ja bym był ją w stanie nawet podpłacić. by tylko Zenon tamtej francy oddał po pysku, ale nie żadnym kwasem, lecz łomem i jeszcze ją zabił, by było po równo, a nie że jedna płeć jedzie na drugiej i kurwią ręka kurwią rękę myje.
Okej, a najlepsze jest to, że do tych historii są jeszcze różne pytania. A najlepsze są do tych pytań odpowiedzi, co Masłoska też mi czyta. Są to pytania o rzeczy, których w całej tej danej historii nie było, gdyż autor o nich zapomniał i teraz czytelnik musi wypełnić puste ponumerowane pola od góry do dołu, które utworzą hasło. Taki rebus. Różne rzeczy trzeba zgadnąć, znaczenie tytułu i informacje o autorze, charakterystykę głównego bohatera i nauczyć się na pamięć, co się po kolei wydarzyło.