— Służę, wielmożna pani! Już lecę!
— Tego samego, co poprzednio, bardzo proszę, ale tym razem bez wody. Wodę toleruję tylko w łaźni, w winie jest mi wstrętna.
— Służę, służę!
Yennefer odsunęła talerz. Na kurczaku, jak zauważył Jaskier, zostało jeszcze dość mięsa na śniadanie dla karczmarza i jego rodziny. Nóż i widelec byty bez wątpienia eleganckie i wytworne, ale mało wydajne.
— Dziękuję ci — powtórzył — za ocalenie, Ten przeklętnik Rience nie zostawiłby mnie przy życiu. Wydusiłby ze mnie wszystko i zarżnął jak barana.
— Też tak sądzę — nalała wina sobie i jemu, uniosła kubek. - Wypijmy tedy za twoje ocalone zdrowie, Jaskier.
— Za twoje, Yennefer — odsalutował. - Za zdrowie, o które będę się od dzisiaj modlił, ilekroć trafi się okazja. Jestem twoim dłużnikiem, piękna pani, spłacę ten dług w moich pieśniach. Obalę w nich mit, jakoby czarodzieje nieczuli byli na cudzą krzywdę, jakoby nie kwapili się nieść pomoc postronnym, biednym, nieszczęśliwym śmiertelnikom.
— Cóż — uśmiechnęła się, mrużąc lekko piękne fiołkowe oczy. - Mit ma swe uzasadnienie, nie powstał bez przyczyny. Ale ty nie jesteś postronny, Jaskier. Znam cię przecież i lubię.
— Doprawdy? — poeta również się uśmiechnął. - Jak do tej pory zręcznie to ukrywałaś. Spotkałem się nawet z opinią, że nie cierpisz mnie, cytuję, niczym morowej zarazy.
— Kiedyś tak było — czarodziejką spoważniała nagle. - Potem zmieniłam poglądy. Potem byłam ci wdzięczna.
— Za co, jeśli wolno spytać?
— Mniejsza z tym — powiedziała, bawiąc się pustym kubkiem. - Wróćmy do poważniejszych pytań. Do tych, które zadawano ci w chlewie, wyłamując przy tym ręce ze stawów. Jak to było naprawdę, Jaskier? Rzeczywiście nie widziałeś Geralta od czasu waszej ucieczki znad Jarugi? Naprawdę nie wiedziałeś o tym, że po zakończeniu wojny wrócił na Południe? Że był ciężko ranny, tak ciężko, że rozeszły się nawet pogłoski o jego śmierci? O niczym nie wiedziałeś?
— Nie. Nie wiedziałem. Przez długi czas bawiłem w Pont Vanis, na dworze Esterada Thyssena. A potem u Niedamira w Hengfors…
— Nie wiedziałeś — czarodziejka pokiwała głową, rozpięła kaftanik. Na jej szyi, na czarnej aksamitce, zalśniła wysadzana brylantami gwiazda z obsydianu. - Nie wiedziałeś o tym, że po wykurowaniu się z ran Geralt pojechał na Zarzecze? Nie domyślasz się, kogo tam szukał?
— Tego się domyślam. Ale czy znalazł, nie wiem.
— Nie wiesz — powtórzyła. - Ty, który zwykle wiesz o wszystkim i o wszystkim śpiewasz. Nawet o sprawach tak intymnych, jak czyjeś uczucia. Pod Bleobherisem posłuchałam twoich ballad, Jaskier. Ładnych kilka zwrotek poświęciłeś mojej osobie.
— Poezja — burknął, patrząc na kurczaka — ma swoje prawa. Nikt nie powinien czuć się urażony…
— "Włosy jak skrzydło kruka, niby nocna burza… — zacytowała Yennefer z przesadną emfazą — … a w oczach fioletowe drzemią błyskawice…" Czy tak to szło?
— Taką cię zapamiętałem — uśmiechnął się lekko poeta. - Ktokolwiek chciałby twierdzić, że to skłamany opis, niechaj pierwszy rzuci we mnie kamieniem.
— Nie wiem tylko — czarodziejka zacisnęła usta — kto upoważnił cię do opisywania moich organów wewnętrznych. Jak to było? "Serce jej niczym klejnot, co szyję jej zdobi, twarde jest niby diament, jak diament nieczułe, bardziej niźli obsydian ostre, kaleczące…" Sam to wymyśliłeś? A może…
Jej wargi drgnęły, skrzywiły się.
— … a może nasłuchałeś się czyichś zwierzeń i żalów?
— Hmm… — Jaskier chrząknął, odbiegł od niebezpiecznego tematu. - Powiedz mi, Yennefer, kiedy ty ostatni raz widziałaś Geralta?
— Dawno.
— Po wojnie?
— Po wojnie… — głos Yennefer zmienił się nieznacznie. - Nie, po wojnie go nie widziałam. Przez dłuższy czas… nie widziałam nikogo. No, ale do rzeczy, poeto. Jestem lekko zdziwiona faktem, że o niczym nie wiesz i o niczym nie słyszałeś, a pomimo to ktoś właśnie ciebie wyciąga na belce, chcąc zdobyć informacje. Nie jesteś tym zaniepokojony?
— Jestem.
— Posłuchaj mnie — powiedziała ostro, stuknąwszy kubkiem o stół. - Posłuchaj uważnie. Wykreśl tę balladę z twego repertuaru. Nie śpiewaj jej.
— Mówisz o…
— Wiesz doskonale, o czym mówię. Śpiewaj o wojnie z Nilfgaardem. Śpiewaj o Geralcie i o mnie, ani nam tym zaszkodzisz, ani pomożesz, ani niczego nie poprawisz, ani nie pogorszysz. Ale o Lwiątku z Cintry nie śpiewaj.
Rozejrzała się, sprawdzając, czy któryś z nielicznych o tej porze gości zajazdu nie przysłuchuje się, odczekała, aż sprzątająca dziewka odejdzie do kuchni.
— Staraj się też unikać spotkań sam na sam z ludźmi, których nie znasz — powiedziała cicho. - Z takimi, którzy zapominają na wstępie pozdrowić cię od wspólnych znajomych. Rozumiesz?
Spojrzał na nią, zaskoczony. Yennefer uśmiechnęła się.
— Pozdrowienia od Dijkstry, Jaskier.
Teraz bard płochliwie rozejrzał się dookoła. Jego zdumienie musiało być wyraźne, a mina zabawna, bo czarodziejka pozwoliła sobie na dość szyderczy grymas.
— Przy okazji — szepnęła, przechylając się przez stół — Dijkstra prosi o raport. Wracasz z Verden, a Dijkstrę ciekawi, o czym to mówi się na dworze króla Ervylla. Prosił, by ci przekazać, że tym razem raport ma być rzeczowy, szczegółowy i pod żadnym pozorem wierszowany. Prozą, Jaskier. Prozą.
Poeta przełknął ślinę, kiwnął głową. Milczał, zastanawiając się nad pytaniem. Ale czarodziejka uprzedziła je.
— Nadchodzą trudne czasy — powiedziała cicho. - Trudne i niebezpieczne. Nadchodzi czas zmian. Przykro byłoby starzeć się w przekonaniu, że nie uczyniło się niczego, by zmiany, które nadchodzą, były zmianami na lepsze. Prawda?
Przytaknął skinieniem głowy, odchrząknął.
— Yennefer?
— Słucham cię, poeto.
— Tamci w chlewie… Chciałoby się wiedzieć, kim byli, czego chcieli, kto ich nasłał. Zabiłaś obu, ale przecież plotka głosi, że potraficie wyciągać informacje nawet z nieboszczyków.
— A tego, że nekromancja zakazana jest edyktem Kapituły, plotka nie głosi? Daj pokój. Jaskier. Te zbiry i tak zapewne nie wiedziały wiele. Ten, który uciekł… Hmm… Z nim jest inna sprawa.
— Rience. On był czarodziejem, prawda?
— Tak. Ale niezbyt wprawnym.
— Uciekł ci jednak. Widziałem jakim sposobem. Teleportował się, czyż nie tak? Czy to o czymś nie świadczy?
— Owszem, świadczy. O tym, że ktoś mu pomógł. Ten Rience nie miał ani dość czasu, ani dość sił, by otworzyć owalny portal zawieszony w powietrzu. Taki teleport to nie w kij dmuchał. Jasnym jest, że ktoś inny go otworzył. Ktoś nieporównanie mocniejszy. Dlatego bałam się go ścigać, nie wiedząc, gdzie wyląduję. Ale posłałam w ślad za nim dość wysoką temperaturę. Będzie potrzebował wielu zaklęć i eliksirów skutecznych przeciw poparzeniom, a i tak na jakiś czas będzie naznaczony.
— Może cię zainteresuje, że to był Nilfgaardczyk.
— Tak myślisz? — Yennefer wyprostowała się, szybkim ruchem wyjęła z kieszeni motylkowy sztylet, obróciła go w dłoni. - Nilfgaardzkie noże nosi teraz wiele osób. Są wygodne i poręczne, można je ukryć nawet za dekoltem…
— Nie w nożu rzecz. Wypytując mnie, użył określeń "bitwa o Cintrę", "zdobywanie miasta", czy coś w tym duchu. Nigdy nie słyszałem, by ktoś tak nazywał te wydarzenia. Dla nas to zawsze była rzeź. Rzeź Cintry. Nikt nie mówi inaczej.
Czarodziejka uniosła dłoń, przyjrzała się paznokciom.
— Sprytnie, Jaskier. Masz czułe ucho.
— Skrzywienie zawodowe.
— Ciekawe, który zawód masz na myśli? — uśmiechnęła się zalotnie. - Ale dziękuję ci za tę informację. Była cenna.
— Niech to będzie — odpowiedział uśmiechem — mój wkład w zmiany na lepsze. Powiedz mi, Yennefer, dlaczego Nilfgaard tak interesuje się Geraltem i dziewczynką z Cintry?
— Nie pchaj w to nosa — spoważniała nagle. - Mówiłam, masz zapomnieć, że kiedykolwiek słyszałeś o wnuczce Calanthe.
— Owszem, mówiłaś. Ale ja nie szukam tematu do ballady.
— Czego więc, u diabła, szukasz? Guza?
— Załóżmy — rzeki cicho, opierając podbródek na splecionych dłoniach, spojrzał w oczy czarodziejki. - Załóżmy, że Geralt faktycznie odnalazł i uratował to dziecko. Załóżmy, że wreszcie uwierzył w siłę przeznaczenia i zabrał odnalezione dziecko ze sobą. Dokąd? Rience próbował wydusić to ze mnie torturami. A ty wiesz, Yennefer. Wiesz, gdzie wiedźmin się zaszył.