— Ta dziewczynka — odezwał się cicho i spokojnie Geralt — ta delikatna i drobna księżniczka przeżyła rzeź Cintry. Zdana tylko na siebie przekradała się przez kohorty Nilfgaardu. Zdołała umknąć przed grasującymi po wsiach maruderami, którzy grabili i mordowali wszystko, co żyło. Przetrwała dwa tygodnie w lasach Zarzecza, całkiem sama. Wędrowała przez miesiąc z grupą uciekinierów, harując ciężko na równi ze wszystkimi i na równi ze wszystkimi głodując. Prawie pół roku pracowała na roli i przy inwentarzu, przygarnięta przez chłopską rodzinę.
Wierz mi, Triss, życie doświadczyło ją, zaprawiło i zahartowało nie gorzej niż podobnych nam hultajów, ściąganych do Kaer Morhen z gościńców. Ciri nie jest słabsza od podobnych nam, nie chcianych bękartów, podrzucanych wiedźminom w karczmach jak kocięta, w wiklinowych koszykach. A jej płeć? Jakie to ma znaczenie?
— Jeszcze pytasz? Jeszcze śmiesz o to pytać? - krzyknęła czarodziejka. - Jakie to ma znaczenie? A takie, że dziewczyna, nie będąc podobna wam, ma właśnie swoje dni! I wyjątkowo źle to znosi! A wy chcecie, by wypluwała płuca na Mordowni i na jakichś cholernych wiatrakach!
Choć rozzłoszczona, Triss doznała rozkosznej satysfakcji na widok zbaraniałych min młodych wiedźminów i obwisłej nagle żuchwy Vesemira.
— Nawet nie wiedzieliście — pokiwała głową ze spokojnym już, zatroskanym, łagodnym wyrzutem. - Opiekunowie od siedmiu boleści. Ona wstydzi się mówić wam o tym, bo nauczono ją, że o takiej przypadłości nie mówi się mężczyznom. I wstydzi się słabości, bólu, tego, że jest mniej sprawna. Czy którykolwiek z was o tym pomyślał? Zainteresował się tym? Czy spróbował domyślić się, co jej dolega? A może ona po raz pierwszy w życiu krwawiła tu u was, w Kaer Morhen? I płakała po nocach, nie znajdując u nikogo współczucia, pocieszenia, nawet zrozumienia? Czy któryś z was w ogóle o tym pomyślał?
— Przestań, Triss — jęknął cicho Geralt. - Wystarczy. Osiągnęłaś to, co chciałaś osiągnąć. A może i więcej, niż chciałaś.
— Cholera by to wzięła — zaklął Coen. - Na ładnych durniów wyszliśmy, nie ma co. Ech, Vesemir, że ty…
— Zamilcz — warknął stary wiedźmin. - Nic nie mów.
W sposób najmniej oczekiwany zachował się Eskel, który wstał, podszedł do czarodziejki, pochylając się nisko ujął jej dłoń i pocałował z szacunkiem. Szybko cofnęła rękę. Nie dlatego, by demonstrować złość i rozdrażnienie, ale by przerwać przyjemną, przenikającą na wskroś wibrację, wywołaną przez dotknięcie Wiedźmina. Eskel emanował silnie. Silniej niż Geralt.
— Triss — powiedział, z zakłopotaniem trąc paskudną szramę na policzku. - Pomóż nam. Prosimy cię o to. Pomóż nam, Triss.
Czarodziejka spojrzała mu w oczy, zacisnęła usta.
— W czym? W czym mam wam pomóc, Eskel?
Eskel znowu potarł bliznę, spojrzał na Geralta. Białowłosy wiedźmin pochylił głowę, przysłonił oczy dłonią. Vesemir chrząknął głośno.
W tym momencie skrzypnęły drzwi, do halli weszła Ciri. Chrząkanie Vesemira zmieniło się w coś w rodzaju rzężącego, głośnego wdechu. Lambert otworzył usta. Triss stłumiła chichot.
Ciri, przystrzyżona i uczesana, szła ku nim drobniutkimi kroczkami, ostrożnie podtrzymując ciemnoniebieską sukienkę, skróconą i dopasowaną, ale noszącą jeszcze ślady wożenia w jukach. Na szyi dziewczynki lśnił drugi prezent od czarodziejki — czarna żmijka z lakierowanej skóry, z rubinowym oczkiem i złotą klamerką.
Ciri zatrzymała się przed Vesemirem. Nie bardzo wiedząc, co począć z rękami, zasadziła kciuki za pasek.
— Nie mogę dzisiaj trenować — wyrecytowała wolno i dobitnie, w zupełnej ciszy — albowiem jestem… Jestem…
Spojrzała na czarodziejkę. Triss mrugnęła do niej, krzywiąc się jak zadowolony z psoty urwis, poruszyła ustami, podpowiadając wyuczoną kwestię.
— Niedysponowana! — dokończyła Ciri głośno i dumnie, zadzierając nos niemal po powałę.
Vesemir zachrząkał znowu. Ale Eskel, kochany Eskel, nie stracił głowy, jeszcze raz zachował się tak, jak należało.
— Oczywiście — powiedział swobodnie, uśmiechając się. - To zrozumiałe i oczywiste, że zawiesimy ćwiczenia do czasu ustania niedyspozycji. Lekcje teoretyczne również skrócimy, a gdybyś czuła się źle, to i te odłożymy. Gdybyś potrzebowała medykamentów lub…
— Ja się tym zajmę — wtrąciła Trias, równie swobodnie.
— Aha… — Ciri dopiero teraz zarumieniła się lekko, spojrzała na starego Wiedźmina. - Wuju Vesemirze, poprosiłam Triss… To znaczy panią Merigold, aby… Albowiem… No, żeby tu z nami została. Dłużej. Długo. Ale Triss powiedziała, że ty musisz na to wyrazić zgodę albowiem. Wuju Vesemirze! Zgódź się!
— Zgadzam się… - wycharczał Vesemir. - Oczywiście, że się zgadzam…
— Bardzo się cieszymy — Geralt dopiero teraz odjął dłoń od czoła. - Jest nam ogromnie miło, Triss.
Czarodziejka leciutko kiwnęła głową w jego stronę i niewinnie strzepnęła rzęsami, nawijając na palec kasztanowy lok. Geralt miał twarz jak z kamienia.
— Bardzo ładnie i uprzejmie postąpiłaś, Ciri — powiedział — proponując pani Merigold dłuższą gościnę w Kaer Morhen. Jestem z ciebie dumny.
Ciri pokraśniała, uśmiechnęła się szeroko. Czarodziejka dała jej kolejny umówiony znak.
— A teraz — powiedziała dziewczynka, jeszcze wyżej zadzierając nos — zostawiam was samych, bo pewnie chcecie omówić z Triss różne ważne sprawy. Pani Merigold, wuju Vesemirze, panowie… Żegnam. Na razie.
Dygnęła wdzięcznie, po czym wyszła z halli, wolno i dostojnie stąpając po schodach.
— Cholera — przerwał ciszę Lambert. - Pomyśleć, że nie wierzyłem, że to naprawdę księżniczka.
— Pojęliście, gamonie? — Vesemir rozejrzał się dookoła. - Jeżeli rano założy sukienkę… To żeby mi żadnych ćwiczeń… Rozumiecie?
Eskel i Coen obdarzyli starca spojrzeniami całkowicie wypranymi z szacunku. Lambert parsknął otwarcie. Geralt patrzył na czarodziejkę, a czarodziejka uśmiechała się — Dziękuję ci — powiedział. - Dziękuję ci, Triss.
*****
— Warunki? — zaniepokoił się wyraźnie Eskel. - Triss, przecież przyrzekliśmy już, że złagodzimy trening Ciri. Jakie jeszcze warunki chcesz nam stawiać?
— No, może warunki to niezbyt ładne określenie. Nazwijmy to więc radami. Udzielę wam trzech rad, a wy się do tych rad zastosujecie. Jeśli, oczywista, zależy wam na tym, bym tu pozostała i pomogła wam w wychowaniu małej.
— Słuchamy — rzekł Geralt. - Mów, Triss.
— Przede wszystkim — zaczęła, uśmiechając się złośliwie — należy urozmaicić jadłospis Ciri. A zwłaszcza ograniczyć w nim sekretne grzybki i tajemną zieleninę.
Geralt i Coen panowali nad twarzami znakomicie. Lambert i Eskel trochę gorzej. Vesemir w ogóle nie panował. Cóż, pomyślała, patrząc na jego śmiesznie zakłopotaną minę, za jego czasów świat był lepszy. To obłuda była przywarą, której należało się wstydzić. Szczerość wstydu nie przynosiła.
— Mniej wywarów z objętych tajemnicą ziół — ciągnęła, starając się nie chichotać — a więcej mleka. Macie tu kozy. Dojenie to żadna sztuka, zobaczysz, Lambert, nauczysz się w mig.
— Triss — zaczął Geralt — posłuchaj…
— Nie, to ty posłuchaj. Nie poddawaliście Ciri gwałtownej mutacji, nie dotykaliście hormonów, nie próbowaliście eliksirów i Traw. I to się wam chwali. To było rozsądne, odpowiedzialne, ludzkie. Nie skrzywdziliście jej truciznami, więc tym bardziej nie wolno wam jej teraz okaleczać.
— O czym ty mówisz?
— Grzybki, których sekretu tak strzeżecie — wyjaśniła — faktycznie utrzymują dziewczynę w świetnej kondycji i wzmacniają mięśnie. Zioła zapewniają idealną przemianę materii i przyspieszają rozwój. Wszystko razem, wspomagane morderczym treningiem, powoduje jednak pewne zmiany w budowie ciała. W tkance tłuszczowej. To jest kobieta. Jeśli nie kaleczyliście jej hormonalnie, nie kaleczcie fizycznie. Może mieć kiedyś żal do was, że tak bezwzględnie pozbawiliście ją kobiecych… atrybutów. Pojmujecie, o czym mówię?