Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Już - powiedział prawie wesoło do Cybernetyka. - Nic takiego - pierwszy stopień albo i to nie.

Doktor z Cybernetykiem wzięli się do podnoszenia dubelta, który pojąwszy, o co idzie, wstał i wyszedł posłusznie z laboratorium.

– I po co było to wszystko? - spytał Cybernetyk. Nerwowo chodził po sali, wtykając we wszystkie szpary i kąty czarny pyszczek geigera. Od czasu do czasu tykot nieco przyspieszał.

– Zobaczysz - odparł spokojnie Fizyk. - Jeżeli on ma głowę na właściwym miejscu - zobaczysz.

– Dlaczego nie włożyłeś ubrania ochronnego? Żal ci było tej minuty?

– Musiałem pokazać to jak najprościej - powiedział Fizyk. - Jak najnaturalniej, bez żadnych „domieszek”, rozumiesz?

Zamilkli. Wskazówka ściennego zegara przesuwała się wolno. Cybernetyka począł w końcu morzyć sen. Fizyk manipulując wystającymi z bandaża palcami niezręcznie zapalił papierosa. Wpadł Doktor, w poplamionym fartuchu, wściekły skoczył do Fizyka.

– To ty! To ty, co?! Coś z nim zrobił?!

– A co takiego? - uniósł głowę Fizyk.

– Nie chce leżeć! Ledwo dał się opatrzyć, wstaje i pakuje się w drzwi, o, już go tu masz… - dodał ciszej.

Dubelt wszedł. Kuśtykał niezgrabnie. Po podłodze ciągnął się za nim rozwinięty koniec bandaża.

– Nie możesz go leczyć wbrew jego woli - chłodno powiedział Fizyk. Rzucił papierosa na podłogę, wstał i zdusił go nogą. - Weźmiemy chyba ten kalkulator z nawigacyjnej, co? Ma największy zasięg ekstrapolacji - powiedział do Cybernetyka. Ten drgnął, przebudzony, zerwał się na równe nogi, chwilę patrzył pijanym wzrokiem i wyszedł szybko. Zostawił otwarte drzwi. Doktor z pięściami w kieszeniach fartucha stał na środku laboratorium. Na słabe człapnięcie odwrócił się. Popatrzał na olbrzyma, który zbliżał się powoli, odetchnął.

– Już wiesz? - powiedział. - Już wiesz, co?

Dubelt kaszlnął.

Tamci trzej spali przez cały dzień. Kiedy obudzili się, zapadał zmierzch. Poszli prosto do biblioteki. Przedstawiała obraz przerażający. Stoły, podłoga, wszystkie wolne fotele zawalone były stosami książek, atlasów, pootwieranych albumów, setki zarysowanych arkuszy walały się pod nogami, pomieszane z książkami leżały części aparatów, kolorowe plansze, puszki konserw, talerze, szkła optyczne, arytmometry, cewki, o ścianę opierała się tablica, z której ściekała woda zmieszana z kredowym miałem, gruba warstwa wyschłego wapiennego prochu pokrywała skorupą palce, rękawy, nawet kolana trzech ludzi. Siedzieli naprzeciw dubelta, zarośnięci, z przekrwionymi oczami i pili kawę z wielkich kubków. Pośrodku, tam gdzie przedtem znajdował się stół, na wolnej przestrzeni, wznosił się szkielet dużego elektronowego kalkulatora.

– Jak idzie? - spytał Koordynator, stając w progu.

– Świetnie. Ujednoznaczniliśmy już tysiąc sześćset pojęć - odparł Cybernetyk. Doktor wstał. Miał jeszcze na sobie biały fartuch.

– Zmusili mnie do tego - powiedział. - On jest porażony - wskazał na dubelta.

– Porażony!? - Koordynator wszedł do środka. - Co to znaczy?

– Przeszedł przez plamę radioaktywną w otworze - wyjaśnił Fizyk. Odstawił nie dopitą kawę i ukląkł przy aparacie.

– Ma już o dziesięć procent białych ciałek mniej niż przed siedmioma godzinami - powiedział Doktor. - Degeneracja hyalinowa - zupełnie jak u człowieka. Chciałem go izolować, musi mieć spokój, ale nie daje się leczyć, bo Fizyk powiedział mu, że to i tak nie pomoże!

– Czy to prawda? - zwrócił się Koordynator do Fizyka. Ten, nie odrywając się od gwiżdżącego aparatu, skinął głową.

– I on jest - nie do uratowania?… - spytał Inżynier. Doktor wzruszył ramionami.

– Nie wiem! Gdyby to był człowiek, powiedziałbym, że ma trzydzieści szans na sto. Ale to nie jest człowiek. Staje się trochę apatyczny. Ale to może być zmęczenie i bezsenność. Gdybym go mógł izolować…

– O co ci chodzi? Przecież i tak robisz z nim wszystko, co chcesz - powiedział Fizyk. Nie odwrócił nawet głowy. Obandażowanymi rękami manipulował wciąż przy aparacie.

– A co tobie się stało? - spytał Koordynator.

– Wytłumaczyłem mu, w jaki sposób uległ promienistemu skażeniu.

– Tak dokładnie mu to wytłumaczyłeś?! - krzyknął Inżynier.

– Musiałem. Milczeli przez chwilę.

– Stało się, co się stało - powoli powiedział Koordynator. - Dobrze czy źle, ale stało się. Co teraz? Co już wiecie?

– Sporo.

Mówił Cybernetyk.

– Opanował już masę naszych symboli - zwłaszcza matematycznych. Teorię informacji mamy właściwie przetorowaną. Najgorzej z jego elektrycznym pismem, bez specjalnego aparatu nie moglibyśmy się go nauczyć, a nie mamy takiego aparatu ani czasu, żeby go zbudować. Pamiętacie te fragmenty rurek wchodzące w głąb ciała? To po prostu urządzenia do pisania! Kiedy dubelt przychodzi na świat, od razu wszczepia mu się taką rurkę - jak u nas kiedyś przekłuwało się dziewczynkom uszy… Mają po obu stronach ciała, tego wielkiego, organy elektryczne. Dlatego kadłub jest taki wielki! To jak gdyby mózg i zarazem plazmatyczna bateria, która przekazuje ładunki bezpośrednio „przewodowi piszącemu”. U niego kończy się on tymi drutami na „kołnierzu”, ale to jest indywidualnie różne. Pisania muszą się oczywiście uczyć. Ta wstępna operacja praktykowana od tysięcy lat jest tylko krokiem przygotowawczym.

– A więc on rzeczywiście w ogóle nie mówi? - spytał Chemik.

– Mówi! Ten kaszel, któryście słyszeli, to właśnie mowa. Jedno „kaszlnięcie” to całe zdanie. Wyrzucane z wielkim przyśpieszeniem. Nagraliśmy je na taśmę - rozkłada się na widmo częstotliwości.

– A! Więc to jest mowa na zasadzie modulowanej częstości drgań dźwiękowych?

– Raczej szmerów. Jest bezdźwięczna. Dźwiękami wyrażają wyłącznie uczucia, stany emocjonalne.

– A te organy elektryczne - czy są ich bronią?

– Nie wiem. Ale możemy go spytać.

Pochylił się, wyciągnął spomiędzy papierów dużą planszę, na której widniał schematyczny, pionowy przekrój dubelta, wskazał dwa podłużne segmentowane twory w jego wnętrzu i zbliżając usta do mikrofonu, powiedział:

– Broń?

Głośnik umieszczony z drugiej strony, naprzeciw leżącego, skrzeknął. Dubelt, który uniósł nieznacznie mały tors, gdy weszli nowi ludzie, trwał przez chwilę bez ruchu, potem zakaszlał.

– Broń - nie - zaskrzypiał głośnik. - Liczne obroty planetarne - niegdyś - broń. Dubelt kaszlnął.

– Organ-rudyment - ewolucji - biologicznej - wtórna - adaptacja - cywilizacja - wyskrzypiał martwo, bez żadnej intonacji głośnik.

– No, no - mruknął Inżynier. Chemik stał zasłuchany, ze zmrużonymi oczami.

– A więc naprawdę! - wyrwało się Koordynatorowi. Opanował się. - Jak przedstawia się ich nauka? - spytał.

– Z naszego punktu widzenia - dziwacznie - powiedział Fizyk. Wstał z kolan. - Nie wyeliminuję tego przeklętego skrzypienia - rzucił Cybernetykowi. - Wielkie wiadomości w dziedzinie fizyki klasycznej - podjął. - Optyka, elektryczność, mechanika, w specyficznym połączeniu z chemią - coś w rodzaju mechanochemii. Tam mają ciekawe osiągnięcia.

– No?! - rzucił się naprzód Chemik.

– Szczegóły potem. Mamy wszystko utrwalone, nie bój się. W drugą stronę poszli z tych wyjściowych pozycji do teorii informacji. Ale studiowanie jej jest u nich, poza specjalnymi placówkami, zakazane. Najgorzej wygląda ich atomistyka, zwłaszcza chemia jądrowa.

– Czekaj - jak to zakazane? - zdziwił się Inżynier.

– Po prostu nie wolno prowadzić takich badań.

– Kto tego zabrania?

– To skomplikowana sprawa i mało co jeszcze pojmujemy - wtrącił Doktor. - Najgorzej orientujemy się wciąż w ich dynamice społecznej.

– Zdaje się, że do badań jądrowych brakło im bodźców - powiedział Fizyk. - Nie odczuwają niedoboru energetycznego.

– Ależ skończmy pierwej z jednym! Więc jakże to jest z tymi zakazywanymi badaniami?

– Siadajcie - będziemy pytali dalej - powiedział Cybernetyk. Koordynator zbliżył twarz do mikrofonu, tamten powstrzymał go.

– Czekaj. Trudność polega na tym, że im zawilsza konstrukcja zdania, tym bardziej rozsypuje się kalkulatorowi gramatyka. Zdaje się poza tym, że analizator dźwięków jest za mało selektywny. Często dostajemy po prostu rebusy, sami zresztą zobaczycie.

55
{"b":"100353","o":1}