Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie wiem - odparł Inżynier - ale nie atomowy. Tego jestem prawie pewien.

– To „prawie” może nas kosztować wszystko - powiedział Doktor. Odchylił się do tyłu i oparł głowę z zamkniętymi oczami o brzeg wiszącej bokiem szafy bibliotecznej, jakby nie miał więcej zamiaru się odezwać.

– Kwadratura koła - mruknął Cybernetyk.

– A gdybyśmy spróbowali… porozumieć się? - zaczął z ociąganiem Chemik. Doktor usiadł prosto i patrząc na niego, powiedział:

– Dziękuję ci. Zaczynałem się już naprawdę obawiać, że tego nikt nie powie!

– Ależ próbować porozumienia - to znaczy wydać się w ich ręce! - krzyknął Cybernetyk zrywając się z miejsca.

– Dlaczego? - spytał chłodno Doktor. - Możemy się pierwej uzbroić, nawet w miotacze atomowe - ale nie będziemy się podkradać nocą do ich miast czy fabryk.

– Dobrze, dobrze… Więc jak sobie wyobrażasz taką próbę porozumienia?

– Tak, powiedz - dodał Koordynator.

– Przyznaję, że nie powinniśmy go próbować w tej chwili - odparł Doktor. - Im więcej zdołamy naprawić urządzeń na statku, tym, rzecz prosta, lepiej. Powinniśmy się też uzbroić - chociaż nie muszą to być miotacze atomowe… Potem - część z nas zostanie przy rakiecie., a część, dajmy na to trzech, pójdzie do miasta. Dwaj zostaną z tyłu, aby mogli dobrze obserwować trzeciego, który będzie starał się porozumieć z mieszkańcami…

– Wiesz wszystko bardzo dokładnie. Wiesz nawet, oczywiście, kim będzie ten, kto wejdzie do miasta - złowróżbnym głosem powiedział Inżynier.

– Tak. Wiem.

– A ja nie pozwolę ci popełniać na moich oczach samobójstwa! - krzyknął Inżynier, zerwał się na równe nogi i przyskoczył do Doktora, który nie podniósł nawet głowy. Inżynier drżał cały. Nie widzieli go jeszcze tak wzburzonym.

– Jeżeli przeżyliśmy - wszyscy! - taką katastrofę, jeżeli udało się nam wydostać z tego grobu, w który zamieniła się rakieta, jeżeli wyszliśmy cało, biorąc na siebie nieobliczalne ryzyko lekkomyślnych eskapad - jak gdyby planeta, obca planeta, była terenem do spacerowych wycieczek - to nie po to, aby przez jakieś przeklęte mrzonki, przez banialuki! - gniew dusił go po prostu. - Wiem, o co ci idzie - krzyczał z zaciśniętymi pięściami. - Posłannictwo człowieka! Humanitaryzm! Człowiek wśród gwiazd! Prawość! Bałwan jesteś ze swoimi idejkami, rozumiesz?! Nikt nie chciał nas dziś zabić! Nie zasypywano żadnego masowego grobu! Co? Prawda?! Co? - pochylał się nad Doktorem, który popatrzył nań i wtedy Inżynier umilkł.

– Chciano nas zabić. I bardzo możliwe, że to był grób pomordowanych - powiedział Doktor, a wszyscy widzieli, z jakim wysiłkiem zachowywał spokój. - A pójść do miasta trzeba.

– Po tym, cośmy zrobili? - odezwał się Koordynator. Doktor drgnął.

– Tak - powiedział. - Spaliliśmy trupa… tak. Róbcie, co uważacie za właściwe. Postanawiajcie. Ja się - podporządkuję.

Wstał i wyszedł, przekraczając bokiem poziomo otwarte drzwi. Zamknął je za sobą. Patrzyli na nie przez chwilę, jakby w oczekiwaniu, że rozmyśli się i wróci.

– Niepotrzebnie się tak uniosłeś - powiedział cicho Koordynator do Inżyniera.

– Wiesz doskonale - zaczął Inżynier, ale popatrzywszy mu w oczy, powtórzył ciszej:

– Tak. Niepotrzebnie.

– Doktor ma słuszność w jednym - powiedział Koordynator. Podciągnął osuwający się bandaż. - To, cośmy odkryli na północy, nie składa się z tym, co widzieliśmy na wschodzie. Szacując z grubsza, miasto znajduje się tak daleko od nas, jak fabryka - w linii powietrznej niewiele ponad trzydzieści, trzydzieści piąć kilometrów.

– Więcej - powiedział Fizyk.

– Możliwe. Otóż nie sądzę, żeby na południu albo na zachodzie znajdowały się jakieś elementy ich cywilizacji równie blisko - bo z tego by wynikało, że spadliśmy w samym środku jakiegoś lokalnego „pustkowia cywilizacyjnego”, „cywilizacyjnej próżni” o średnicy sześćdziesięciu kilometrów - byłby to zbyt dziwny, a przez to i nazbyt nieprawdopodobny przypadek. Zgadzacie się ze mną?

– Tak - powiedział Inżynier. Nie patrzył na nikogo.

– Tak - skinął głową Chemik i dodał: - Od początku należało mówić tym językiem.

– Podzielam skrupuły Doktora - ciągnął Koordynator - ale jego propozycję uważam za naiwną i nieprzystosowaną do sytuacji. Nie dorastającą do niej. Reguły kontaktu z obcymi istotami są wam znane, ale nie przewidują sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się - jako bezbronni prawie rozbitkowie, mieszkańcy wkopanego w ziemię wraka. Musimy oczywiście naprawiać uszkodzenia statku, równocześnie jednak zachodzi wyścig w zbieraniu informacji - między nami i nimi. Jak dotąd, my jesteśmy górą. Tego, który zaatakował nas, zniszczyliśmy. Nie wiemy, dlaczego to zrobił. Może naprawdę przypominamy jakichś ich wrogów - to też trzeba, w miarę możliwości, stwierdzić. Wobec tego, że uruchomienie statku nie jest w najbliższej przyszłości realne, musimy być przygotowani na wszystko. Jeżeli cywilizacja, która otacza nas, jest dość wysoka - a sądzę, że to właśnie zachodzi - to, co zrobiłem - cośmy zrobili - w najlepszym razie tylko opóźni nieco odnalezienie nas. Główny wysiłek musimy - teraz - skierować na uzbrojenie.

– Czy mogę coś powiedzieć? - odezwał się Fizyk.

– Mów.

– Chciałbym wrócić do punktu widzenia Doktora. Jest on - powiedziałbym - przede wszystkim emocjonalny, ale stoją za nim także inne argumenty. Znacie wszyscy Doktora. Wiem, że nie byłby zachwycony tym, co mogę przytoczyć w obronie jego propozycji - ale powiem to. Otóż bynajmniej nie jest obojętna sytuacja, w której nastąpi pierwszy kontakt między nami i - nimi. Jeżeli oni przyjdą do nas - przyjdą po… śladach. Wtedy o porozumieniu trudno wręcz będzie myśleć. Nastąpi bez wątpienia atak, a my będziemy zmuszeni walczyć o życie. Jeżeli natomiast my wyjdziemy ku nim - szansa porozumienia, chociaż nikła, będzie jednak istniała. Tak więc ze strategicznego stanowiska lepiej zachować inicjatywę i aktywność, bez względu na to, jakie można o tym wygłaszać opinie moralne…

– No dobrze, ale jak to ma wyglądać w praktyce? - spytał Inżynier.

– W praktyce nic się na razie nie zmieni. Musimy mieć broń - i to jak najszybciej. Chodzi o to, abyśmy, zaopatrzywszy się w nią, przystąpili do prób kontaktu - ale nie na zbadanym terenie.

– Dlaczego? - spytał Koordynator.

– Dlatego, ponieważ jest wysoce prawdopodobne, że zanim jeszcze dotrzemy do miasta, zostaniemy uwikłani w walkę. Nie porozumiesz się z istotami, które pędzą w tych tarczach - są to najgorsze warunki, jakie sobie można wyobrazić.

– A skąd wiesz, że gdzie indziej natkniemy się na lepsze?

– Nie wiem - ale wiem, że na północy i na wschodzie nie mamy czego szukać. Przynajmniej na razie.

– Rozważymy to - powiedział Koordynator. - Co dalej?

– Trzeba uruchomić Obrońcę - powiedział Chemik.

– W jakim czasie da się to zrobić? - zwrócił się Koordynator do Inżyniera.

– Nie mogę powiedzieć. Bez automatów nie dostaniemy się nawet do Obrońcy. Waży czternaście ton. Niech Cybernetyk powie.

– Żeby go przejrzeć, potrzebuję dwu dni. Co najmniej - podkreślił ostatnie słowo Cybernetyk. - Ale pierwej muszę mieć automaty na chodzie.

– W tym czasie będziesz miał wszystkie automaty w ruchu? - spytał z powątpiewaniem Koordynator.

– Gdzież tam! Dwa dni zajmie mi sam Obrońca - potem, kiedy uruchomię choć jeden automat. Naprawczy. A muszę mieć jeszcze jeden, ciężarowy. Żeby je przejrzeć, potrzebuję znowu dwu dni, z tym, że nie wiem, czy w ogóle dadzą się uruchomić.

– Czy nie można wymontować z Obrońcy serca i ustawić go za prowizorycznym pancerzem, tutaj, na górze, pod osłoną kadłuba? - pytał dalej Koordynator. Skierował wzrok na Fizyka. Ten potrząsnął głową.

– Nie. Każdy biegun serca waży przeszło tonę. Poza tym bieguny nie zmieszczą się w tunelu.

– Tunel można poszerzyć.

– Nie przejdą przez właz. A klapa ciężarowa jest pięć metrów nad ziemią i zalana wodą z pękniętego zbiornika rufowego, przecież wiesz.

– Badałeś skażenie tej wody? - spytał Inżynier.

22
{"b":"100353","o":1}