Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Riuchina z oburzenia omal krew nie zalała. “Tak mi się odwdzięcza — pomyślał z goryczą — za to, że się nim zająłem! Niespotykany łajdak!”

— Typowo kułacka psychologia — powiedział następnie Iwan, który najwidoczniej odczuwał nieprzepartą potrzebę natychmiastowego zdemaskowania Riuchina — ale stara się ucharakteryzować na proletariusza. Spójrzcie na jego obłudną fizys i porównajcie ją z jego nadętymi wierszydłami. He — he — he… Zajrzyjcie mu do środka, a zobaczycie, co on sobie myśli, i wtedy oko wam zbieleje! — tu Iwan zaśmiał się złowieszczo.

Riuchin sapał ciężko, czerwony był jak burak i myślał tylko o jednym — że oto wyhodował żmiję na własnym łonie, zajął się serdecznie człowiekiem, który zdemaskował się jako podstępny wróg. A co najgorsze, Riuchin był teraz całkowicie bezradny — nie będzie się przecież wykłócał z wariatem!

Lekarz uważnie wysłuchał oskarżeń Bezdomnego, a potem zapytał:

— A dlaczego właściwie przywieziono pana do nas?

— Cholera ich tam wie, idiotów! Złapali, związali jakimiś szmatami i przywieźli ciężarówką!

— A czy mógłby mi pan wyjaśnić, dlaczego przyszedł pan do restauracji w samej bieliźnie?

— Nie ma w tym nic dziwnego — odpowiedział Iwan — poszedłem się wykąpać nad Moskwę, no i gwizdnęli mi ubranie, a zostawili te szmaty! Nie mogłem przecież iść goły przez miasto! Ubrałem się w to, co było akurat pod ręką, bo bardzo się śpieszyłem do Gribojedowa.

Lekarz pytająco spojrzał na Riuchina, który ponuro powiedział:

— Tak się nazywa nasza restauracja.

— Aha — powiedział lekarz — a dlaczego pan się tak śpieszył? Był pan z kimś umówiony?

– Łapię konsultanta — odpowiedział Iwan i niespokojnie rozejrzał się dookoła.

— Jakiego konsultanta?

— Berlioza pan zna? — zapytał Iwan znacząco.

— Tego… kompozytora? — Iwan zaniepokoił się.

— Jakiego znowu kompozytora? Ach, tego… Ależ skąd! Ten kompozytor nosi to samo nazwisko, co Misza Berlioz.

Riuchin nie miał najmniejszej ochoty zabierać głosu, ale musiał wyjaśnić.

— Sekretarza Massolitu, Berlioza, dzisiaj wieczorem na Patriarszych Prudach przejechał tramwaj.

— Nie gadaj, jak nie wiesz! — rozgniewał się na Riuchina Iwan. — Ja byłem przy tym, nie ty! On na niego specjalnie ten tramwaj napuścił.

— Pchnął go na szyny?

— Kto tu mówi o pchaniu? — krzyknął rozwścieczony na powszechna tępotę Iwan. — Taki to nie musi nikogo nigdzie wpychać! On takie numery potrafi odstawiać, że bywaj zdrów! Z góry wiedział, że Berlioz wpadnie pod tramwaj!

— A kto jeszcze widział tego konsultanta?

— W tym cała bieda, że tylko ja i Berlioz.

— Tak. A co pan zrobił, aby schwytać tego mordercę? — w tym momencie lekarz odwrócił się i spojrzał na siedzącą przy stoliku pod ściana kobietę w białym fartuchu. Kobieta wyjęła arkusz papieru i zaczęła wypełniać kolejne rubryki.

— Co zrobiłem? Zabrałem z kuchni świeczkę…

— Tę? — zapytał lekarz wskazując połamaną świeczkę, która razem ze świętym obrazkiem leżała na stole przed biało ubraną kobietą.

— Tak, tę, i…

— A święty obrazek po co?

— Ach tak, obrazek… — Iwan zaczerwienił się. — Ten obrazek najbardziej ich wystraszył — znowu pokazał palcem na Riuchina — ale chodzi o to, że ten konsultant, że on… cóż, spójrzmy prawdzie w oczy… zadał się z nieczystą siłą… i tak zwyczajnie to się go nie da złapać.

Pielęgniarze nie wiadomo dlaczego przybrali postawę zasadniczą i nie spuszczali oczu z Iwana.

— Otóż to! — mówił dalej Iwan — nieczysta siła! To niezaprzeczalny fakt. Osobiście rozmawiał z Poncjuszem Piłatem. Nie ma co tak się na mnie gapić, prawdę mówię! Widział wszystko — i taras, i palmy. Jednym słowem, był wtedy u Poncjusza Piłata, mogę za to zaręczyć.

— No, no, no.

— No, to przyczepiłem obrazek do koszuli i pobiegłem…

I wtedy właśnie zegar uderzył dwa razy.

— Oho — ho! — zawołał Iwan i wstał z kanapy. — Już druga, a ja tu z wami tylko niepotrzebnie czas tracę! Gdzie tu jest telefon?

— Przepuśćcie go do telefonu — polecił lekarz sanitariuszom.

Iwan złapał za słuchawkę, a tymczasem kobieta cicho zapytała Riuchina:

— Czy on jest żonaty?

— Kawaler — ze strachem odpowiedział Riuchin.

— Należy do Związku Zawodowego?

— Tak.

— Milicja? — wrzasnął Iwan do słuchawki. — Milicja? Towarzyszu dyżurny, natychmiast każcie wysłać pięć motocykli uzbrojonych w karabiny maszynowe w celu ujęcia zagranicznego konsultanta. Co? Przyjedźcie po mnie, pojadę razem z wami… Mówi poeta Bezdomny z domu wariatów… Jaki jest wasz adres? — zapytał szeptem Bezdomny doktora, i znowu krzyknął do słuchawki: — Słyszycie mnie? Halo!… To skandal! — zawył nagle Iwan i rzucił słuchawką o ścianę. Następnie odwrócił się do lekarza, podał mu rękę, sucho oświadczył,do widzenia” i skierował się do wyjścia.

— Na litość, dokąd pan chce iść? — powiedział lekarz wpatrując się w oczy Iwana. — Późną nocą, w samej bieliźnie… Pan się przecież źle czuje, niech pan zostanie u nas.

— Przepuścić — powiedział Iwan do pielęgniarzy, którzy zagrodzili mu dostęp do drzwi. — Puszczacie czy nie! — zawołał strasznym głosem.

Riuchin zadrżał, a kobieta przycisnęła zainstalowany w stoliku guziczek. Na szklanym blacie pojawiło się lśniące pudełko i ampułka.

— Ach, tak?! — tocząc dookoła dzikim, zaszczutym wzrokiem powiedział Iwan. — No to poczekajcie… Żegnam!! — głową naprzód rzucił się w zasłonięte okno.

Łupnęło dość mocno, ale szkło za zasłoną nawet się nie zarysowało i po sekundzie poeta miotał się w rękach pielęgniarzy. Charczał, próbował gryźć i krzyczał:

— Ach, więc takie szyby założyliście tutaj! Puszczaj! Puszczaj! W dłoni lekarza błysnęła strzykawka, kobieta jednym ruchem rozdarła rękaw koszuli i z niekobiecą siłą unieruchomiła rękę Iwana. Zapachniało eterem, Iwan osłabł w rękach czworga ludzi, a zręczny lekarz wykorzystał ten moment i wbił mu igłę w ramię. Poetę potrzymano jeszcze przez kilka sekund, a potem posadzono na kanapie.

— Bandyci! — wrzasnął Iwan i zerwał się z kanapy, ale natychmiast został na niej umieszczony z powrotem. Poderwał się znowu, ale zaraz usiadł, już z własnej woli. Przez chwilę milczał, patrząc dziko, potem nagle ziewnął, potem uśmiechnął się nienawistnie.

— A jednak mnie przymknęli — powiedział, po czym jeszcze raz ziewnął, niespodziewanie wyciągnął się, położył głowę na poduszce, policzek po dziecinnemu oparł na dłoni i zamruczał sennym głosem, już bez złości: — No i dobrze… jeszcze za to zapłacicie… ja was uprzedziłem, a teraz to już jak tam sami sobie chcecie… Teraz interesuje mnie wyłącznie Poncjusz Piłat… Piłat… — w tym momencie zamknął oczy.

— Kąpiel, separatka sto siedemnaście, pielęgniarz przy drzwiach — wkładając okulary zarządził lekarz. Riuchin znowu się wzdrygnął: białe drzwi otworzyły się bezszelestnie, za nimi ciągnął się oświetlony niebieskimi nocnymi lampkami korytarz. Z korytarza wyjechał wózek szpitalny na ogumionych kółkach, śpiącego Iwana przeniesiono z kanapy na wózek, poeta odjechał w głąb korytarza i drzwi się za nim zamknęły.

— Doktorze — zapytał szeptem wstrząśnięty Riuchin — czy to znaczy, że on jest naprawdę chory?

— O tak — odpowiedział lekarz.

— A co mu właściwie jest? — nieśmiało zapytał Riuchin.

Zmęczony lekarz spojrzał na Riuchina i apatycznie odpowiedział:

— Pobudzenie ośrodków mowy i ruchu… halucynacje… Skomplikowany przypadek, jak przypuszczam. Najprawdopodobniej schizofrenia. A do tego jeszcze alkoholizm…

Riuchin nie zrozumiał nic z tego, co mówił lekarz, poza tym, że z Iwanem jest niedobrze. Westchnął i zapytał:

— A dlaczego on bez przerwy opowiada o jakimś konsultancie?

— Pewnie widział kogoś, kto wstrząsnął jego chorą wyobraźnią. A może po prostu halucynacja…

Po kilku minutach ciężarówka uwoziła Riuchina w kierunku Moskwy. Dniało, blask nie zgaszonych jeszcze latarń przy szosie był niepotrzebny już i niemiły. Kierowca, wściekły, że zmarnował noc, gnał samochód ze wszystkich sił, aż zarzucało na zakrętach.

17
{"b":"100349","o":1}