– Wyglądasz na zaskoczonego, ale zapewniam cię, że jestem w tym bardzo dobry. Pudry, kremy, lateks, peruki, klej spirytusowy, modelina. Aż wierzyć się nie chce, czego za ich pomocą można dokonać, choć to tylko swego rodzaju iluzja. Poza tym, w twoim wypadku, nie było to takie trudne. Nie weź sobie tego do serca, ale twarz masz dosyć pospolitą. Nie musiałem się specjalnie wysilać. Już od kilku dni studiuję twoją fizjonomię. Ale zaskoczyłeś mnie, goląc brodę. Jednak zamiast brody daliśmy szczecinę zarostu.
Chwycił Donovana pod pachy, dźwignął go i posadził na sofie. Sam usiadł naprzeciwko. Otumaniony dziennikarz nie był w stanie usiedzieć prosto. Jackson podparł go poduszką.
– Na pewno przy bliższych oględzinach by nie przeszło, ale całkiem nieźle jak na pół godziny pracy.
– Muszę do lekarza – wymamrotał Donovan przez poharatane wargi.
– Niestety nic z tego. Ale poświęcę kilka minut na wyjaśnienie ci tego i owego. Nie wiem, czy dobrze robię, ale chyba jestem ci to winien. Genialne było to spojrzenie na całą sprawę pod kątem bankructw. Przyznaję, że o tym nie pomyślałem. Koncentrowałem się na tym, żeby żadnemu z moich zwycięzców nie zabrakło pieniędzy. Jakiekolwiek kłopoty finansowe mogłyby stać się dla nich bodźcem do wyjawienia wszystkiego. Bogaci, zadowoleni ludzie rzadko zdradzają swego dobroczyńcę. Ty znalazłeś dziurę w tym planie.
Donovan zakaszlał i zacinając zęby, nagłym ruchem poderwał się do pozycji siedzącej.
– Jak wpadłeś na mój ślad?
– Wiedziałem, że od LuAnn praktycznie niczego się nie dowiesz. Zadałem sobie pytanie, jaki będzie twój następny ruch? Odpowiedź: poszukasz innego źródła informacji. Obdzwoniłem resztę moich zwycięzców i uprzedziłem ich, że możesz zatelefonować. Dziesięciu poinstruowałem, żeby cię spławili. Bobbie Jo – przepraszam, Robercie – kazałem spotkać się z tobą.
– Dlaczego właśnie jej?
– To proste. Do niej miałem najbliżej. I tak jechałem tu całą noc, żeby wszystko przygotować. Nawiasem mówiąc, to ja prowadziłem tego mercedesa. Miałem twój rysopis. To chyba ty obserwowałeś dom z samochodu.
– Gdzie jest Bobby Jo?
– Nieważne. – Jackson uśmiechnął się podekscytowany pełną kontrolą, jaką ma nad tym doświadczonym dziennikarzem. – Wracajmy do tematu. Substancją, którą nakładało się na dziewięć z dziesięciu kul, był lekki, bezbarwny związek akrylowy. Gdyby interesowały cię szczegóły, powiem, że był to rozcieńczony roztwór siloksanu polidimetylowego, do którego wprowadziłem pewne modyfikacje, wersja z turbodoładowaniem, jeśli wolisz. Wytwarza ona potężny ładunek elektrostatyczny, jak również powiększa o mniej więcej jedną tysięczną cala średnicę kuli, nie wywołując przy tym wykrywalnej zmiany wagi, wyglądu ani nawet zapachu. Nie wiem, czy ci o tym wiadomo, ale kule są przed losowaniem ważone, a to celem upewnienia się, czy wszystkie mają dokładnie taką samą wagę. Spośród kul znajdujących się w każdym z pojemników tylko kula z wygrywającym numerem nie była powleczona roztworem chemicznym. Na obwód każdego otworu, przez który musi przelecieć wygrywająca kula, również nałożono niewielką ilość zmodyfikowanego roztworu siloksanu polidimetylowego. W tych precyzyjnie kontrolowanych warunkach dziewięć naładowanych elektrostatycznie kul nie mogło przejść przez otwór powleczony tą samą co one substancją. Odpychało je pole elektrostatyczne. Nie było takiej możliwości, żeby naniesione na nie numery weszły w skład wygrywającej kombinacji. Przez otwór mogła się przedostać tylko kula niespreparowana.
Na zafascynowaną dotąd twarz Donovana położył się cień.
– Chwileczkę. Skoro dziewięć kul miało ten sam ładunek, to musiały się odpychać wzajemnie w samym pojemniku. Czy to nie wzbudzało podejrzeń?
– Piękne pytanie. Dbam o takie szczegóły. Wprowadziłem do swojego roztworu jeszcze jedną modyfikację, dzięki której był on natychmiast aktywowany przez ciepło pobierane ze strumienia powietrza tłoczonego do pojemnika, celem pobudzenia kul do wirowania. Do momentu otwarcia się zaworu powietrza, kule pozostawały w bezruchu.
Jackson zamilkł, oczy mu błyszczały.
– Słabe umysły klecą mozolnie zagmatwane scenariusze – podjął. – O geniuszu świadczy prostota rozwiązań. Prowadząc swoje dochodzenie, zwróciłeś na pewno uwagę, że wszyscy moi zwycięzcy byli ludźmi ubogimi, zdesperowanymi, szukającymi promyka nadziei, pomocnej dłoni. I ja im to dałem. Dałem to wam wszystkim. Kierownictwo loterii było zachwycone. Ludzie z rządu wychodzili na świętych pomagających biednym. Wy, dziennikarze, pisaliście swoje łzawe artykuły. Każdy wygrał. Włącznie ze mną.
Donovan czekał tylko, kiedy ten człowiek sam się sobie pokłoni.
– I robiłeś to wszystko w pojedynkę? – spytał Donovan.
Riposta Jacksona była ostra:
– Potrzebni mi byli tylko moi zwycięzcy. Ludzie są nieskończenie zawodni, nie można na nich polegać. Co innego nauka. Nauka to absolut. Kieruje się niepodważalnymi zasadami. Jeśli robisz A i B, zachodzi C. Wprowadzenie czynnika ludzkiego prawie zawsze zakłóca ten porządek.
– Jak załatwiłeś sobie dojście? – Donovan mówił coraz mniej wyraźnie. Dawały o sobie znać obrażenia, jakie odniósł.
Jackson uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Zatrudniłem się na stanowisku technika w firmie, która wytwarzała i konserwowała maszyny losujące. Nikt nie zwracał uwagi na rozdziabowatego techniczynę, zupełnie jakby mnie tam wcale nie było. A ja miałem pełny i nieograniczony dostęp do maszyn. Kupiłem sobie nawet jedną taką, żeby mieć na czym eksperymentować w zaciszu własnej pracowni z rozmaitymi kombinacjami związków chemicznych. I pewnego dnia pan technik zaczął spryskiwać kule czymś, co wszyscy brali za środek czyszczący do usuwania kurzu i innych zanieczyszczeń, które mogły się dostawać do pojemników. Wystarczyło, że robiąc to, trzymałem w ręku kulę, która miała zostać wylosowana. Roztwór schnie niemal natychmiast. Potem wrzucałem tylko ukradkowo wygrywającą kulę do pojemnika, i gotowe. – Jackson roześmiał się. – Ludzie naprawdę bardziej powinni szanować techników, panie Donovan. Technicy nadzorują wszystko, bo mają pieczę nad maszynami kontrolującymi przepływ informacji. Ja często korzystam z ich usług. Po co mam kupować przywódców? To bezużyteczni, niekompetentni figuranci. Pszczółki robotnice potęgą są, i basta!
Jackson wstał i naciągnął na dłonie rękawiczki.
– To by chyba było wszystko – powiedział. – Kończę z tobą, biorę się za LuAnn.
Ależ ze mnie przeklęty głupiec, że cię nie posłuchałem, LuAnn – pomyślał Donovan.
Jackson potarł przez rękawiczkę rozciętą szkłem dłoń. Zaplanował już mnóstwo sposobów, na jakie odpłaci się za tę ranę LuAnn.
– Uważaj, dupku – wyrzucił z siebie Donovan – ta kobieta jaja ci urwie, jak z nią zadrzesz.
– Dzięki za ostrzeżenie. – Jackson chwycił Donovana za ramiona.
– Dlaczego mnie jeszcze nie zabiłeś, sukinsynu?! – Donovan próbował mu się wyrwać, ale był już za słaby.
– To się da nadrobić.
Jackson ujął głowę Donovana w dłonie i skręcił ją gwałtownie. Trzasnęła cicho pękająca kość. Jackson zarzucił sobie trupa na ramię, zniósł go do garażu, otworzył przednie drzwiczki mercedesa i zaczął dociskać palce Donovana do kierownicy, do deski rozdzielczej, do zegarów i kilku jeszcze powierzchni, na których dobrze odbijają się linie papilarne. Na koniec zacisnął dłoń martwego mężczyzny na kolbie pistoletu, z którego zastrzelił Bobbie Jo Reynolds, owinął zwłoki w koc i wepchnął do bagażnika mercedesa.
Wbiegł do domu, zabrał swoją torbę i magnetofon Donovana, wrócił do garażu i usiadł za kierownicą. W kilka minut potem był już poza granicami spokojnej dzielnicy. Zatrzymał się na poboczu, opuścił szybę, cisnął pistolet w las i ruszył. Zamierzał zaczekać do zmierzchu, a wtedy miejscowe krematorium, które odkrył podczas jednego ze swych rekonesansów po okolicy, stanie się ostatnim miejscem spoczynku Thomasa Donovana.
Myślał już, jak rozprawi się z LuAnn Tyler i jej nowym sprzymierzeńcem Riggsem. Jej nielojalność znalazła teraz swoje potwierdzenie i wyrok zapadł. Ale najpierw musiał załatwić coś innego.
Jackson wszedł do mieszkania Donovana i rozejrzał się. Nadal był ucharakteryzowany na nieżyjącego dziennikarza, nie musiał więc zachowywać szczególnej ostrożności. Ciało Donovana zostało skremowane, ale Jackson miał niewiele czasu na przeszukanie jego mieszkania. Każdy dziennikarz gromadzi jakąś dokumentację tematu, którym się zajmuje, i po nią właśnie przyszedł Jackson. Niedługo gosposia znajdzie zwłoki Bobbie Jo Reynolds i powiadomi policję. Ekipa dochodzeniowa szybko podejmie podsunięty im przez Jacksona trop prowadzący do Thomasa Donovana.
Przetrząsał mieszkanie szybko, ale metodycznie i wkrótce znalazł to, czego szukał. Złożył stos pudeł z dokumentacją pośrodku małego foyer. Były to te same pudła, które Donovan miał ze sobą w chacie pod Charlottesville, i zawierały wyniki jego dochodzenia w sprawie loterii. Następnie Jackson włączył komputer Donovana i przeszukał twardy dysk. Na szczęście Donovan nie zawracał sobie głowy zabezpieczaniem dostępu do plików hasłami. Twardy dysk był czysty. Prawdopodobnie dziennikarz trzymał wszystko na dyskietce, którą mógł wszędzie ze sobą zabierać. Jackson zajrzał za komputer, a potem za biurko. Nie było tam modemu. Dla pewności Jackson jeszcze raz przebiegł wzrokiem po ikonach na ekranie. Nie zauważył wśród nich symbolu żadnego serwera sieciowego w rodzaju America Online. A zatem Donovan nie korzystał z poczty elektronicznej. Ależ konserwatysta – pomyślał Jackson. Przejrzał stos dyskietek, które znalazł w szufladzie biurka, i wrzucił wszystkie do jednego pudełka. Później sprawdzi, co na nich jest.
Miał już wychodzić, kiedy jego wzrok padł na automatyczną sekretarkę w living roomie. Czerwona lampka mrugała. Podszedł i wcisnął klawisz odtwarzania. Pierwsze trzy wiadomości były nieistotne. Na dźwięk głosu dyktującego czwartą Jackson drgnął i pochyliwszy głowę, zaczął chłonąć każde słowo.
Alicia Crane była wyraźnie zdenerwowana i przestraszona: „Gdzie ty się podziewasz, Thomasie – dopytywała się. – Nie zadzwoniłeś. Pracujesz nad czymś bardzo niebezpiecznym. Zadzwoń, błagam”.